Funkcjonariusze policji w Warszawie przymykają oczy na dzikie eksmisje. Kiedy lokatorzy są zastraszani i bici, stają po stronie właścicieli nieruchomości. Mundurem i odznaką sankcjonują bezprawie.
Jest prawo pisane i prawo stosowane. Jedno z drugim ma niewiele wspólnego. Wiadomo: ludzie przekraczają prędkość, rzucają papierki na ulicę, oszukują na podatkach. Godzą się jednak na to, że kiedy zostaną na tym przyłapani, grozi im kara. Gorzej, kiedy osoby odpowiedzialne za przestrzeganie przepisów są przekonane o swojej bezkarności. I zachowują się tak, jakby to one były od stanowienia prawa, a nie pilnowania, żeby inni go nie łamali. Historia pana Stefana jest tego przykładem. Lecz także tłumaczy, jak to było możliwe, że tzw. afera reprywatyzacyjna mogła rosnąć i puchnąć, karmiąc się śmierdzącą patologią niegodnego sprawowania władzy i obojętności tych, którzy powinni zdecydowanie na to reagować. Opowiada także o bezradności skrzywdzonego człowieka, który nie ma do kogo udać się po pomoc.
Bohater tego tekstu poprosił o nieujawnianie jego nazwiska. Nie dlatego że się boi, wstydzi, że ma coś do ukrycia. Ale w pewnych kręgach jest znany z całkiem innych rzeczy niż bycie ofiarą przemocy. I wolałby, żeby tak zostało. A nawet gdyby nie był naukowcem, człowiekiem zarabiającym na życie głową i zawsze płacącym swoje rachunki, to i tak nie miałoby to żadnego znaczenia. Gdyby na jego miejscu znalazł się ktokolwiek inny, wydźwięk tej sprawy byłby taki sam.

Pan Stefan

Reklama
Wysoki, szczupły, siwy sześćdziesięciolatek o wyprostowanej sylwetce. Harmonię rysów jego twarzy burzy olbrzymi siniec. Lekarz ze Szpitala Dzieciątka Jezus, który przyjmował go na oddziale ratunkowym, wypisał w karcie następujące obrażenia: złamanie łuku jarzmowego bez przemieszczenia, wieloodłamowe złamanie dolnej ściany oczodołu, wielomiejscowe złamanie bocznej i przedniej ściany oczodołu, a także złamanie tylnej ściany zatoki szczękowej. To skutek niezapowiedzianej wizyty właściciela mieszkania, który próbował wytłumaczyć najemcy, że ten powinien się czym prędzej wyprowadzić.
Ta historia jest o tyle szczególna, że szczególna jest także osoba pana Stefana – to ceniony matematyk, publikujący w międzynarodowych czasopismach naukowych. Jest człowiekiem prostych zasad: dwa plus dwa musi się równać cztery, zawartych umów należy dotrzymywać, a jeśli zostały sporządzone na piśmie, w tej samej formie należy je wypowiadać. Do niedawna był także przekonany, że jeśli obywatelowi dzieje się jakaś krzywda, ktoś go nachodzi, dręczy, bije, to wystarczy wykręcić 997, aby pojawiła się pomoc. – Bo policja powinna się kierować prawem, prawda? – upewnia się kilkukrotnie podczas naszego spotkania. Kiwam głową twierdząco. W miarę rozwijania się tej jego opowieści z coraz mniejszym przekonaniem.
Cały artykuł przeczytasz w Magazynie Dziennika Gazety Prawnej i na e-DGP