Pracownicy Biedronki donoszą, że pracodawcy grożą im wyciągnięciem konsekwencji za udział w strajku. Chodzi przede wszystkim o tych zatrudnionych w sklepach na południu Polski. Tym, którzy wezmą udział w akcji, grozi się konsekwencjami.

O jakich konsekwencjach mowa? - Słyszałem o naganie czy nawet zwolnieniu z pracy. Pytam tylko, za co. Nie organizujemy strajku, a protest, który polega na drobiazgowym wykonywaniu obowiązków przez pracowników - informuje Piotr Adamczak, przewodniczący Solidarności w Biedronce. Oczywiście, jak słyszymy od pracowników, będzie to miało wpływ na funkcjonowanie sklepu i obsługę klientów. - Ale nie dlatego, że pracownicy specjalnie spowolnią pracę. Będą wykonywali tylko te obowiązki, które do nich należą, a nie jak dotąd pracowali za dwie czy nawet trzy osoby - dodaje przedstawiciel sieci Biedronka.

Na jakiej więc podstawie pracodawca chce wyciągać konsekwencje wobec pracowników? Jak udało nam się ustalić, weryfikowana ma być liczba produktów zeskanowanych przez kasjera w ciągu minuty. Jeśli będzie poniżej średniej ustalonej dla sieci, pracownik może spodziewać się konsekwencji.

Co na temat protestu sądzi Jeronimo Martins, właściciel Biedronki? Zapytany przez nas o zdanie odpowiada wprost, że do tej pory nie został oficjalnie poinformowany przez organizacje związkowe o planach protestu. - Nasza wiedza na ten temat pochodzi z wypowiedzi przedstawicieli związków zawodowych w mediach. Nie jesteśmy również w sporze zbiorowym z żadną z organizacji związkowych - słyszymy od pracownika biura prasowego Jeronimo Martins, który jednocześnie zapewnia, że firma prowadzi ciągły, otwarty dialog z organizacjami związkowymi. Wygląda to więc tak, jakby była zaskoczona zamiarem przeprowadzenia akcji protestacyjnej.

Reklama

Jak na razie tylko pracownicy Biedronki skarżą się, że są odwodzeni przez pracodawcę od pomysłu wzięcia udziału w proteście.

Zdaniem związkowców akcja może rzutować na skalę działania firmy. Biedronka liczy ponad 2,7 tys. sklepów. Do protestu przystąpili pracownicy z ponad 10 proc. z nich, czyli w sumie około 400 sklepów. To oznacza, że we wtorek protestować będzie nawet kilkadziesiąt tysięcy pracowników. - Gdyby nie straszenie pracowników, ich chęć wzięcia udziału w akcji mogłaby być większa. Naturalne jest jednak, że ludzie obawiają się o swoje miejsca pracy - komentuje przedstawiciel związku zawodowego.

Zachowanie pracowników Biedronki rozumieją związkowcy z innych sieci. Nie mają wątpliwości, że gdyby zastraszano osoby pracujące w ich sieciach, wielu pracowników odmówiłoby wzięcia udziału w akcji. - Pracownikom wmawia się, że nigdzie nie znajdą pracy, więc nie powinni ryzykować - słyszymy od przedstawiciela związku zawodowego w Auchan.

>>> Czytaj też: Bunt Biedronek. Co o rynku pracy mówią protesty w marketach