"Brukselę do końca już pogięło. Eurokołchoz wchodzi z buciorami do polskiej rodziny. Niech się krzywizną bananów lepiej zajmie”. To przykładowe komentarze, jakie można przeczytać w sieci pod tekstami na temat planowanego wydzielania części urlopu rodzicielskiego dla ojców.
Komisja Europejska chce, żeby co najmniej cztery miesiące płatnej opieki nad dzieckiem przysługiwało wyłącznie mężczyznom. Jeśli z nich nie skorzystają, to ta część urlopu przepadnie. Nie będzie mogła jej wykorzystać matka dziecka. Dla przeciętnego mieszkańca Europy Środkowej pomysł rzeczywiście jest rewolucyjny. Nietrudno go skrytykować, używając znanych już haseł: Bruksela nie powinna mieszać się w wewnętrzne sprawy państw, wspierać polityki gender, dotykać kwestii kulturowych i światopoglądowych. Te problemy rozwiążemy po swojemu.
Tymczasem nasze ich rozwiązywanie najpewniej skończyłoby się tym, że wszystko pozostałoby po staremu i nie zrobilibyśmy nic, aby zachęcać ojców do efektywniejszego uczestnictwa w opiece nad dzieckiem. Tym samym nie osiągniemy celu nakreślonego przez Komisję Europejską. Choć wielu internautów w to nie uwierzy, to jednak Brukseli nie chodzi o to, aby mężczyźni przywdziali fartuszki i zaczęli robić przetwory razem z pociechami w zaciszu domowego ogniska (choć nie byłoby w tym nic złego). Chodzi przede wszystkim o kobiety. O to, aby częściej podejmowały pracę zawodową niż obecnie, żeby nie były traktowane przez pracodawców jako te nadużywające zwolnień i urlopów na dzieci. Aby w dobie potężnej zapaści demograficznej rynek dostał nowe ręce do pracy, abyśmy nie musieli – jeśli nie chcemy – sprowadzać imigrantów zarobkowych, żeby wzmocnić potencjał europejskiej gospodarki, a nasze standardy cywilizacyjne – wolność, równość, postęp – stały się wreszcie naszą przewagą, a nie kulą u nogi. Jedna zmiana w zasadach udzielania urlopów rodzicielskich na pewno nie zapewni tego wszystkiego. Ale nie zniszczy też modelu rodziny, do którego tak bardzo jesteśmy przywiązani.
– W Polsce politycy sądzą, że wiedzą najlepiej, co jest dobre dla społeczeństwa. A są oni bardziej zachowawczy w kwestiach kulturowych niż sami obywatele. Gdy dziewięć lat temu trwały prace nad wprowadzeniem dwutygodniowego urlopu ojcowskiego, też wypowiadali się negatywnie w tej sprawie. Twierdzili, że to rozwiązanie się nie przyjmie, że uderza w polską rodzinę. Dziś urlop ojcowski nikogo nie dziwi i korzysta z niego coraz więcej mężczyzn. Czasem warto wprowadzać zmiany, które tylko teoretycznie wydają się trudne, a w praktyce mają pozytywny wpływ na kondycję rodziny, społeczeństwa, gospodarki – tłumaczy prof. Irena Kotowska, dyrektor Instytutu Statystyki i Demografii Szkoły Głównej Handlowej.

Jest źle

Reklama
Czy zachęcanie mężczyzn do opieki, a kobiet do większej aktywności zawodowej jest rzeczywiście konieczne? Liczby nie pozostawiają złudzeń. Z danych GUS za IV kwartał 2016 r. wynika, że ponad połowa Polek w wieku co najmniej 15 lat nie pracuje i nie szuka zatrudnienia (8,3 mln, 51,7 proc. ogółu przy 7,3 mln pracujących i 0,4 mln zarejestrowanych jako bezrobotne). Dla porównania aktywnych zawodowo mężczyzn jest 9,5 mln (65,1 proc.), a biernych – 5,1 mln (34,9). Co więcej z Badania Aktywności Ekonomicznej Ludności (BAEL) wynika, że w okresie po transformacji ustrojowej wskaźnik aktywności zawodowej Polek spadał (w listopadzie 1992 r. wynosił on 54,2 proc., a w IV kwartale 2016 r. – 48,3 proc.). Nawet w okresie znaczącego spadku bezrobocia w ostatnich czterech latach szybciej rósł odsetek zatrudnionych mężczyzn niż kobiet (ich wskaźnik aktywności wzrósł w tym czasie o 0,4 pkt proc., a kobiet – tylko o 0,1 pkt; dzieje się tak pomimo tego, że znacznie więcej mężczyzn już pracuje).
Polska wypada też blado na tle innych krajów UE. Pod względem aktywności zawodowej kobiet plasuje się na 22. miejscu wśród 28 państw członkowskich (poniżej średniej unijnej i średniej dla strefy euro). Gorsze wskaźniki osiąga tylko południe Europy (Grecja, Włochy, Hiszpania), gdzie tradycyjnie kobiety częściej rezygnują z kariery zawodowej, aby zajmować się domem. Dystans do liderów – Szwecji, Danii, Holandii – wynosi ponad 10 pkt proc. (wobec pierwszego z wymienionych krajów – 16,7 pkt proc.). Jaki ma to wpływ na nasze społeczeństwo, zamożność, gospodarkę? Już sam wspomniany ranking państw wskazuje, jak istotne znaczenie ma aktywność zawodowa kobiet. Z ekonomicznego punktu widzenia każdemu powinno zależeć na porównywaniu z Danią lub Holandią, a nie z borykającymi się z problemami Grecją lub Hiszpanią.
Jeszcze bardziej wymowne są statystyki. Na 38,4 mln Polaków pracuje tylko 16,3 mln. Dodatkowo od 2010 r. wskutek starzenia się społeczeństwa z rynku pracy ubyło ok. 850 tys. osób w wieku produkcyjnym (jest ich 23,8 mln). Nie można jednocześnie zapominać, że ze względu na niski wskaźnik dzietności i związaną z nim zapaść demograficzną do 2050 r. liczba mieszkańców Polski zmniejszy się o blisko 4,5 mln. Brak rąk do pracy, w szczególności pracowników z odpowiednimi kwalifikacjami, już dziś stanowi jedną z najważniejszych barier w rozwoju firm, a problem ten będzie narastał. W takich warunkach sięgnięcie po ukryte zasoby pracy, czyli przede wszystkim nieaktywne zawodowo kobiety, jest nieuniknione. Z raportu „Praca i przedsiębiorczość kobiet” przygotowanego przez Deloitte wynika, że gdyby wskaźnik aktywności zawodowej Polek w wieku 24–60 lat w najbliższych latach osiągnął średni poziom krajów starej Unii (czyli na rynku przybyłoby ok. 550 tys. pracownic), to w perspektywie najbliższych ośmiu lat gospodarka mogłaby zyskać nawet 180,7 mld zł. Tym samym PKB wzrósłby o dodatkowe 0,94 proc. Ponadto zyskiem byłoby ograniczenie wydatków socjalnych – pracujące kobiety poprawiałyby bowiem sytuację finansową rodzin, a jednocześnie zmniejszyłaby się liczba matek samotnie wychowujących dzieci, które korzystałyby z pomocy społecznej.
Nie można zapominać o jeszcze jednym elemencie. Z badań i statystyk wynika, że im wyższy jest odsetek zatrudnienia kobiet, tym wyższy jest również wskaźnik dzietności. Choć wydaje się to paradoksalne, to jednak w społeczeństwach, w których większość kobiet pracuje, rodzi się więcej dzieci niż w tych, w których tradycyjnie zajmują się one rodziną i domem, poświęcając dla nich karierę zawodową. Wystarczy przyjrzeć się wskaźnikom z wymienionego wcześniej rankingu państw UE. Grecja, Hiszpania i Włochy, a więc liderzy pod względem bierności zawodowej kobiet, zajmują odpowiednio 25., 24. i 23. miejsce pod względem dzietności (osiągane są tam wskaźniki od 1,32 do 1,34 dziecka na kobietę; wymiana pokoleń, a więc gwarancja, że nie będzie ubywać ludności, następuje przy wskaźniku 2,1). Za to państwa, które są liderami w aktywności zawodowej kobiet, znajdują się też na czele stawki w zakresie urodzeń (Szwecja – trzecia, ze wskaźnikiem 1,85; Dania – piąta, wskaźnik 1,71; Holandia – ósma, wskaźnik 1,66 – wszystkie powyżej średniej unijnej). Jeśli więc zależy nam na tym, aby polska gospodarka nie zwolniła, a jednocześnie by rodziło się więcej dzieci (co ma zbawienny wpływ nie tylko na ekonomię, lecz także na system zabezpieczenia społecznego), to jednocześnie powinniśmy robić, co się da, aby nie wypychać matek z rynku pracy.
– Nie ma żadnych wątpliwości co do tego, że należy zadbać o aktywizację zawodową kobiet i przyjąć rozwiązania, które spowodują ich powrót do zatrudnienia. Trzeba jednak dokładnie przeanalizować propozycje w tym zakresie, aby nie spowodować skutków odwrotnych od zamierzonych, czyli np. unikania przyjmowania rodziców ze względu na uprawnienia opiekuńcze, jakie im przysługują – tłumaczy Wioletta Żukowska-Czaplicka, ekspert Pracodawców RP.

Będzie lepiej

W tym miejscu trzeba jednak zadać pytanie: czy proponowane przez Unię ułatwienia w godzeniu obowiązków zawodowych i rodzicielskich są adekwatne do zamierzonego celu? Czy włączanie mężczyzn w opiekę i ograniczenie roli kobiet w tym zakresie spowoduje wzrost aktywności zawodowej tych ostatnich? Aby odpowiedzieć na te pytania, trzeba przede wszystkim sprawdzić, dlaczego Polki decydują się na podejmowanie pracy rzadziej niż Polacy. Z danych GUS wynika, że głównym powodem takiej decyzji są obowiązki rodzinne związane z prowadzeniem domu. Taką przyczynę wskazało 29,6 proc. osób biernych zawodowo. Dysproporcja ze względu na płeć jest w tym zakresie ogromna – obowiązki rodzinne utrudniły podjęcie pracy aż 45,9 proc. niezatrudnionych kobiet i tylko 9,1 proc. mężczyzn. Tych danych nie da się zinterpretować inaczej – Polki nie pracują i nie szukają pracy przede wszystkim ze względu na to, że to na nie spada ciężar opieki nad dziećmi i niesamodzielnymi członkami rodziny oraz prowadzenie domu. Pozostaje więc przeanalizowanie, czy próby większego zaangażowania mężczyzn w wykonywanie obowiązków opiekuńczych spowodują wzrost aktywności zawodowej matek i ograniczą dyskryminację na rynku pracy ze względu na płeć (kobiety stereotypowo postrzegane są przez pracodawców jako osoby częściej nieobecne w miejscu zatrudnienia z powodu obowiązków rodzinnych).
W tym celu warto przyjrzeć się tym krajom, w których już obowiązuje wydzielona część urlopów dla ojców. Liderem pod tym względem znów jest Szwecja – rodzice mają prawo do 480 dni urlopu po narodzinach dziecka (mogą wymieniać się opieką), ale trzy miesiące (90 dni) są zarezerwowane wyłącznie dla ojców. Jak to wpłynęło na rynek pracy? Pierwsze uprawnienia opiekuńcze dla ojców wprowadzono w 1995 r. Od tego czasu wskaźnik aktywności zawodowej Szwedek wzrósł z 71,6 proc. (1997 r.) do 79,2 proc. (dane Eurostatu; grupa wiekowa 20–64 lata). Odsetek poszybował zatem w górę, pomimo że już w momencie wyjściowym był bardzo wysoki. Jednocześnie ojcowie stopniowo przyzwyczajali się do większego uczestnictwa w opiece nad dzieckiem. Z danych za 2014 r. wynika, że Szwedzi wykorzystali 25 proc. całego wymiaru płatnej opieki nad dzieckiem (dla porównania: w tym roku w Polsce wśród wszystkich osób, które wykorzystały urlopy rodzicielskie, było tylko 2 tysiące mężczyzn, czyli zaledwie 0,9 proc.). Podobne wyniki osiąga inny lider pod względem uprawnień dla ojców, czyli Finlandia. Tamtejsi mężczyźni mają prawo do urlopu w wymiarze 54 dni roboczych. Skutek jest taki, że w ostatnich dwóch dekadach aktywność zawodowa Finek wzrosła z 63,6 proc. do 71,7 proc. Aby uniknąć zarzutów, że tylko kraje skandynawskie (a więc w domyśle zamożne i liberalne) wydłużają uprawnienia ojców, można przytoczyć też przykład Litwy, Portugalii i Słowenii. W każdym z tych krajów mężczyznom przysługuje co najmniej 20 dni urlopu (w ostatnim z wymienionych krajów – nawet 90 dni, choć nierównomiernie płatne), a po ich wprowadzeniu aktywność zawodowa kobiet rosła, choć znacząco tylko na Litwie. W Słowenii z 66,5 do 66,7 proc., w Portugalii z 65,6 do 67,4 proc., na Litwie z 65 do 74,3 proc.
Pozytywny wpływ uprawnień ojcowskich na zatrudnienie kobiet potwierdzają też badania. Isabel Valarino z Uniwersytetu w Lozannie sprawdziła, jak miesięczny płatny urlop dla mężczyzn wpłynął na postrzeganie płci na rynku pracy. Okazało się, że znacząco zmieniły się postawy w omawianym zakresie. Menedżerowie przestali wywierać presję na ciągłą obecność w firmie i zaczęli liczyć się z tym, że nie tylko pracownice, ale również pracownicy mogą korzystać z dłuższych przerw w wykonywaniu obowiązków ze względu na obowiązki rodzinne. Nie tylko macierzyństwo, lecz również ojcostwo zostało powiązane z wymogami opiekuńczymi. A to w prostej linii przekłada się na ograniczenie dyskryminacji kobiet na rynku pracy, bo przedsiębiorcy nie będą mogli już jednoznacznie uznać, że mężczyźni na pewno będą rzadziej nieobecni w firmie.
– Pracodawcy muszą dostrzegać, że zatrudnieni to nie tylko pracownicy, ale też rodzice, którzy mają również inne obowiązki do wykonania. Bez tego aspektu nie da się dyskutować o kurczących się zasobach pracowników i sposobach ograniczenia skutków tego zjawiska. Jeśli pracownik może łatwiej godzić obowiązki zawodowe i rodzicielskie, to pracuje wydajniej i bardziej zależy mu na utrzymaniu tego konkretnego etatu – tłumaczy prof. Irena Kotowska.
Eksperci potwierdzają też pozytywny wpływ omawianych zmian na dzietność i stabilność rodziny. Z badania przeprowadzonego w Islandii, Norwegii i Szwecji wynika, że jeśli mężczyzna skorzystał z zarezerwowanego dla niego urlopu, to para częściej decyduje się na drugie dziecko. Inne wyniki tych samych badań powinny zainteresować wszystkie osoby o konserwatywnych poglądach – okazuje się, że jeśli ojciec korzysta ze swojej części opieki nad dzieckiem, to rodzice rzadziej podejmują decyzję o separacji lub rozwodzie (rodzina jest bardziej stabilna). Zatem rozwiązanie, które w Polsce część osób przyjmuje jako przejaw walki z tradycją, w praktyce wzmacnia tradycyjny model rodziny.

Na przyszłość

Skoro aktywne włączanie ojców przynosi tak wiele społecznych korzyści, pojawia się wątpliwość, dlaczego już teraz nie wykorzystują oni – na zasadzie dobrowolności – części uprawnień rodzicielskich (w Polsce teoretycznie mężczyzna mógłby wykorzystać maksymalnie aż 38 z 52 tygodni płatnej opieki nad dzieckiem). Jednym z powodów są przesłanki ekonomiczne. Kobiety w Polsce zarabiają przeciętnie o 20,6 proc. mniej niż mężczyźni. A to przekłada się na zakres korzystania z uprawnień rodzicielskich. Skoro w okresie korzystania z urlopów na dziecko opiekun otrzymuje tylko część wynagrodzenia (albo 100 proc. przez pierwsze sześć miesięcy, a 60 proc. przez pozostałe pół roku albo 80 proc. przez całe 12 miesięcy opieki), to na ich wybranie decyduje się częściej ten rodzic, który mniej zarabia, czyli częściej kobieta. Budżety rodzinne też obejmuje rachunek ekonomiczny i opiekunowie zachowują się racjonalnie (tzn. decydują o korzystaniu z przywilejów w sposób najbardziej dla nich opłacalny).
Wydaje się, że równie istotne znaczenie mają jednak również względy kulturowe – w Polsce panuje powszechne przekonanie, że to matki są predysponowane do opieki nad dziećmi i to one powinny korzystać z urlopów. Polki przyzwyczaiły się już także do tego, że jeśli chcą, to mogą skorzystać z pełnej płatnej, 12-miesięcznej opieki po porodzie. Głównie z tych powodów do tej pory sami nie wydzieliliśmy odrębnej części urlopu rodzicielskiego dla ojców, pomimo że w 2015 r. znowelizowano przepisy dotyczące tego uprawnienia (od 2016 r. wprowadzono zasadę, zgodnie z którą maksymalnie 16 tygodni rodzicielskiego można wykorzystać nie bezpośrednio po macierzyńskim, ale później – do końca roku kalendarzowego, w którym dziecko kończy sześć lat). Poprzedni rząd ugiął się pod presją środowisk konserwatywnych i Kościoła katolickiego, które w ówczesnym czasie za cel ataków wybrały politykę gender (dziś mało kto już w ogóle pamięta o tym, jak wielkie miało być to zagrożenie dla polskiego społeczeństwa).
– Nie można jednak ignorować przemian, jakie w tym zakresie się samoistnie dokonują. Następuje zmiana rozumienia swoich ról – młodsze pokolenia mężczyzn znacznie bardziej identyfikują się z obowiązkami rodzicielskimi i czują większą odpowiedzialność. Niejednokrotnie słyszałam, gdy przyszli ojcowie mówią np. „zaszliśmy w ciążę”, albo „będziemy mieli dziecko”, a nie „moja żona” zaszła w ciążę lub „moja żona spodziewa się dziecka”. Świadczy o tym także to, że coraz więcej mężczyzn nie rezygnuje z opieki nad dziećmi w razie separacji lub rozwodu lub wręcz walczy o swoje prawa w tym względzie. Zmiany, jakie zaszły, są głębsze, niż powszechnie się wydaje – zauważa prof. Kotowska.
Czy zatem propozycja Unii będzie jedynie katalizatorem, który ma na celu przyspieszenie tego typu przemian? A może jednak Bruksela chce coś wymusić i skutek będzie taki, że przekorni Polacy odwrócą się do niej plecami?
– Nie mam wątpliwości, że aktywizacja zawodowa kobiet i przeciwdziałanie ich dyskryminacji na rynku pracy są potrzebne. Ale trzeba zastanowić się, czy tego typu zmiana nie jest zbyt gwałtowna. Wydzielenie jednorazowo aż czterech miesięcy opieki wyłącznie dla ojców to bardzo znacząca modyfikacja. Lepszym rozwiązaniem byłoby stopniowe wprowadzanie tego typu zmian, tak aby rodzice mogli się do nich przyzwyczaić – wskazuje prof. Bożenna Balcerzak-Paradowska z Zakładu Problemów Rodziny Instytutu Pracy i Spraw Socjalnych.
W przeciwnym razie trzeba będzie liczyć się z negatywnymi opiniami na temat zmian, także wśród samych Polek. Jeśli mężczyźni nie ruszą ochoczo z wnioskami do pracodawców o udzielenie im czteromiesięcznych urlopów, to przede wszystkim one mogą odczuć, że rodzinie odbiera się przyznane wcześniej uprawnienia (a niestabilność uprawnień dla rodziców i obawa przed ich utratą na pewno nie zachęcają do podejmowania decyzji o posiadaniu dziecka).
– Wydaje się, że kompromisowym rozwiązaniem byłoby wydłużenie płatnej opieki nad dzieckiem z dotychczasowych 12 do 16 miesięcy, czyli o dodatkowe cztery miesiące dla ojca. Dzięki temu matki nie miałyby poczucia utraty uprawnień, a cel dyrektywy byłby utrzymany – pracodawcy musieliby się wciąż liczyć z tym, że mężczyźni też mogą skorzystać z dłuższej przerwy w pracy na opiekę nad dzieckiem. Oczywiście wiązałoby się to z dodatkowymi kosztami dla ZUS, ale sądzę, że rosłyby one stopniowo, bo nie od razu każdy ojciec wybierze czteromiesięczny urlop – zauważa Paweł Śmigielski, dyrektor wydziału prawno-interwencyjnego OPZZ.
Może więc tej Brukseli wcale nie pogięło. Może warto usiąść do stołu i porozmawiać o takich warunkach angażowania mężczyzn w opiekę, aby rozwiązanie to płynnie zadziałało nie tylko za Bałtykiem, ale też nad Wisłą. Bo że ma ono zbawienny wpływ na rodzinę, rynek pracy i gospodarkę, chyba nikogo rozsądnie myślącego przekonywać już nie trzeba.