Zniesienie limitu składek emerytalnych wywołało krytykę. Jednak projekt pozwoli rządowi zwiększyć przyszłoroczne wydatki o ponad 5 mld zł.
Posłowie pracują już nad projektem budżetu państwa na 2018 r., ale wszystko wskazuje na to, że trzeba będzie nań nanieść poprawki. Deficyt się nie zwiększy, ale pojawią się nowe dochody, więc będzie można wydać więcej.

Miliardy złotych ekstra

Rząd, szukając pieniędzy, postanowił znieść górny limit składek na ubezpieczenia emerytalne i rentowe. Od 2018 r. mają być odprowadzane od całości przychodu, a nie – jak dotąd – do 30-krotności przeciętnego wynagrodzenia. Chociaż budżet i samorządy stracą na zmianach, bo spadną wpływy z podatków PIT i CIT, to poprawi się kondycja Funduszu Ubezpieczeń Społecznych.
– Będziemy mogli dzięki temu podnieść przyszłoroczny limit wydatków i pojawi się ekstraprzestrzeń do rozdysponowania na ponad 5,2 mld zł – mówi nam jeden z ministrów.
Reklama
Z informacji DGP wynika, że inicjatywa, którą oficjalnie zgłosił resort pracy, powstała w Ministerstwie Finansów. Sama minister rodziny, pracy i polityki społecznej Elżbieta Rafalska nie była entuzjastką tych rozwiązań, ale projekt w czwartek przyjął Stały Komitet Rady Ministrów, a w poniedziałek ma się nim zająć rząd. Aby zmiany mogły wejść w życie z początkiem przyszłego roku, muszą zostać uchwalone do końca listopada.
– Nikt na posiedzeniu komitetu nie sprzeciwił się projektowi. Podobno ma akceptację Jarosława Kaczyńskiego – twierdzi nasze źródło w rządzie.
Minister finansów musiał znaleźć ekstrawpływy, bo wciąż ustawia się do niego kolejka chętnych po pieniądze. Ale projekt budzi kontrowersje w PiS.

PiS krytyczny jak opozycja

– Nie ma entuzjazmu wobec tego pomysłu – przyznaje jeden z polityków partii rządzącej. – Mam nadzieję, że projekt nie przejdzie. To tylko zachęta do optymalizacji – dodaje inny poseł PiS.
Parlamentarzyści stracą na tych rozwiązaniach finansowo. Ale krytyczne uwagi są też w rządzie: – To uderzenie w uczciwą klasę średnią, która nie kombinuje na składkach, i w administrację. To czysty fiskalizm na krótką metę, bo z czasem i tak podwyższy to wydatki ZUS na emerytury – mówi nam jeden z ministrów.
Zniesienie 30-krotności dotknie wyższych urzędników administracji rządowej, ale też samorządowców. Każdy, kogo zarobki przekraczają dziś 10,7 tys. zł brutto miesięcznie, odczuje zmiany.
Krytyczna wobec pomysłu jest opozycja. – To pomysł na złupienie Polaków, którzy ciężko pracują, są zatrudnieni na etatach i odprowadzają wysokie podatki i daninę publiczną w formie składki, żeby finansować rozpasanie rządu w nieodpowiedzialnym wydawaniu pieniędzy – ocenia Izabela Leszczyna z PO.

Najbogatsi uciekną w liniowy?

Poza politycznymi projekt wzbudza też kontrowersje ekonomiczne. Główny zarzut to pogłębienie tzw. arbitrażu na rynku pracy. Chodzi o to, że ten sam rodzaj aktywności zawodowej można różnie uregulować prawnie. Wysokiej klasy specjalista może być zatrudniony w firmie na etacie, ale może też wykonywać dla niej zlecenia, prowadząc jednoosobową działalność gospodarczą. Paweł Wojciechowski, ekonomista ZUS, zwraca uwagę, że znosząc limit 30-krotności, poszerza się progresywność obciążeń dochodów (im dochód większy, tym większe obciążenie). Ale tylko dla umów o pracę, bo w przypadku działalności gospodarczej nadal będzie można płacić 19-proc. PIT i ryczałtowy ZUS.
– To może sprawić, że umowy o pracę przestaną być atrakcyjne dla osób dobrze zarabiających, bo będą musiały płacić składki od całości swoich dochodów i jeszcze 32-proc. podatek. Zjawisko ucieczki w samozatrudnienie może wystąpić, choć trudno oszacować jego skalę. Pamiętajmy, że grupa osób o najwyższych dochodach jest już od dawna wśród „liniowców”– mówi Paweł Wojciechowski.
Liczba podatników, którzy rozliczają się według 19-proc. stawki liniowej PIT z roku na rok rośnie, w 2016 r. było ich o 6 proc. więcej niż rok wcześniej – 534 tys. O atrakcyjności tej formy opodatkowania może też świadczyć to, że spośród ponad 20 tys. osób, które w swoich deklaracjach PIT za 2016 r. zadeklarowały dochód przekraczający 1 mln zł, już teraz aż 80 proc. rozlicza go liniowo.
Paweł Wojciechowski zwraca uwagę, że za kilkadziesiąt lat system emerytalny nie musi mieć problemów z bardzo wysokimi emeryturami po zniesieniu dziś 30-krotności.
– Raczej martwiłbym się o dzisiejszych milionerów, którzy pracując na działalności gospodarczej i płacąc ryczałtowy ZUS, mogą potem ustawić się w kolejce po emerytury minimalne – ocenia.

>>> Czytaj też: Kredyty we frankach: nie restrukturyzacja, a przewalutowanie