Christian Spichiger, wicedyrektor produkującego pociągi szwajcarskiego Stadler Rail, chętnie mówi o dynamicznym rozwoju polskiego oddziału. O tym, jak zaczynał z 25-osobową załogą, a teraz zatrudnia 800 osób. O tym, ile składów w miesiącu jest w stanie zmontować siedlecki zakład. Ale też przyznaje, że inwestycja ta postawiła go w obliczu wyzwań, których się nie spodziewał. Na przykład nie miał pojęcia, że jego firma będzie prowadziła biznes w Polsce B. W ogóle nie słyszał o takim podziale. Otwierając zakład w Siedlcach, nie tylko dowiedział się, że są dwie Polski, ale też doświadczył, na czym ten podział polega. Do dziś dużym wyzwaniem jest dla niego pozyskanie kadry zarządzającej i doświadczonych specjalistów z wyższym wykształceniem technicznym, którzy chcieliby pracować w niewielkim mieście na wschodzie kraju.
Dla Spichigera to była nowość, bo dla szwajcarskiego menedżera dojeżdżanie do pracy dziesiątki kilometrów nie jest niczym specjalnym. Dla Polaka jednak to bariera nie do przejścia. I to z wielu powodów, z których brak odpowiedniej infrastruktury – szerokich autostrad czy szybkich pociągów – to tylko dwa przykłady. Stadlerowi łowów nie ułatwia obecna sytuacja na polskim rynku pracy, gdzie najlepsi fachowcy mogą przebierać w ofertach. – Siedlce nie zawsze są rozpatrywane przez doświadczonych, wyspecjalizowanych menedżerów jako potencjalne miejsce zatrudnienia. Nie każdy jest gotowy na przyjazd, który często wiąże się nie tylko z zatrudnieniem danej osoby, lecz także z możliwością ciekawej pracy dla współmałżonka czy oferty edukacyjnej i kulturalnej dla całej rodziny – mówi Spichiger.
Szwajcarzy jednak sobie poradzili. Jak? Słowa klucze to „pakiet relokacyjny”. Firma nie ujawnia, czym konkretnie kusi potencjalnych pracowników, ale faktem jest, że tworzy kolejne miejsca pracy, by móc obsłużyć nowe kontrakty. I nie wyklucza dalszych inwestycji w siedlecki zakład.
>>> Czytaj też: Mówią, że wrócą... Co przyciąga młodych wykształconych Polaków z powrotem do kraju?
Niedopasowani
To, z czym zderzył się Stadler, to klasyczne niedopasowanie na rynku pracy. Nie chodzi o to, że w Siedlcach w ogóle nie ma komu pracować, choć stopa bezrobocia w powiecie jest niska i w lutym wynosiła 6,6 proc. (w całym kraju 6,8 proc.). Nie na tym polega problem. Chodzi o to, że w tej grupie bezrobotnych nie ma ludzi z kwalifikacjami, jakich szuka szwajcarska firma.
Im większe niedopasowanie na rynku pracy, tym większą karierę robi termin mobilność. To nic innego jak zdolność (lub jak mówią niektórzy specjaliści – gotowość) do szybkiej zmiany pracy. Wiąże się to z umiejętnością nabywania umiejętności, by wykonywać nowy zawód, lub łatwością organizowania przeprowadzek – by znaleźć zatrudnienie w innym mieście. Bo niedopasowanie może być skutkiem kilku różnych czynników. Na przykład rozwój gospodarki poszedł niekoniecznie w tym kierunku, w którym zakładali spece decydujący o modelu edukacji, i powstała luka kompetencyjna: wszyscy myśleli o odbudowie przemysłu, a tu tymczasem zrobił się boom na rolnictwo. Rozwój mógł być też tak gwałtowny – na przykład dzięki nowym technologiom – że część zasobów pracy o określonym profilu przestała do niej pasować, bo ludzie nie zdążyli się przystosować. Niedopasowanie może być też skutkiem rozwoju nierównomiernego regionalnie, z lokalnymi czempionami i obszarami upośledzonymi, np. przez brak infrastruktury, w których dochodzi do czegoś w rodzaju sprzężenia zwrotnego – nie ma pracy, więc trzeba jej szukać gdzieś indziej (fachowcy nazywają to mobilnością geograficzną lub przestrzenną). A jeśli już nawet powstaną nowe miejsca zatrudnienia, to nie ma komu ich zająć, bo najlepsi wyjechali. Nowi zaś przyjeżdżać nie chcą, bo obszar upośledzony nie jest dla nich wystarczająco atrakcyjny. I ten ostatni casus najlepiej pasuje do naszego siedleckiego przykładu.
Mobilność powinna być tym wyższa, im większe bezrobocie: ludzie nie wybrzydzają, tylko się szkolą, by mieć nowy, potrzebny na rynku fach w ręku. Albo zagryzają zęby, wstają bladym świtem i biegną na pociąg, by dojechać do firmy oddalonej o dziesiątki kilometrów od domu. To mobilność wymuszona. Ale dla rynku i gospodarki lepsza jest taka, gdzie pracownicy z własnej woli ciągle się kształcą, by podnosić kwalifikacje – bo np. chcą więcej zarabiać. Albo szukają nowych pracodawców, którzy zapewnią im nie tylko większą sumę na koncie, ale też zawodowy rozwój.
Idealnie mobilny rynek pracy to taki, w którym pracownicy z łatwością zmieniają branże, odpowiadając przy tym na zapotrzebowanie pracodawców lub reagując na kryzysowe sytuacje. Brakuje informatyków? To szkolimy się Pythonie i bierzemy tę robotę, bo jest lepiej płatna niż wykonywana dziś przez nas praca księgowego. Bankrutuje duża firma w naszym mieście i nie ma w nim miejsca dla księgowych? To dojeżdżamy do pracy w drugim mieście, gdzie jest zapotrzebowanie na nasze umiejętności. Albo zdobywamy nowy zawód. Ewentualnie trzymamy się starej profesji, ale elastycznie podchodzimy do formy zatrudnienia: np. bierzemy zlecenia zamiast stałego etatu. Efekt za każdym razem jest ten sam: bezrobocie maleje albo przynajmniej nie rośnie w sytuacjach kryzysowych. Gospodarka może się rozwijać, a zasiłki dla bezrobotnych nie obciążają finansów publicznych.
Dziękuję, nie jadę
Mobilność można podzielić na dwa rodzaje. Pierwszy – to mobilność zawodowa, czyli gotowość do zmiany pracodawcy. Polacy deklarują, że nie mają z tym problemów. Tak przynajmniej wynika z badań, jakie cyklicznie przeprowadza firma Randstad, zajmująca się rekrutacją pracowników. Pod względem deklarowanej mobilności zawodowej jesteśmy w europejskiej awangardzie. Randstad, który robi badania nie tylko dla Polski, opracował specjalny miernik, nazywany indeksem mobilności. I na początku tego roku nasz indeks był drugi co do wielkości w Europie, za francuskim. – Od lat jesteśmy w pierwszej trójce, jeśli chodzi o deklarowaną gotowość do zmiany pracy. Inne są tylko powody – mówi Mateusz Żydek z Randstad. O ile jeszcze kilka lat temu pracowników do szukania nowego zatrudnienia skłaniały działania pracodawców – na przykład restrukturyzacja w firmie – o tyle teraz robią to nie z powodu obaw, a szukając szansy. – Najczęstszy powód to szukanie lepszych warunków zatrudnienia. A drugi, też dość istotny, to osobiste pragnienie zmiany. Przekształcenia w w firmach też są wymieniane, lecz dziś to margines – mówi Mateusz Żydek.
Ale jest też drugi rodzaj mobilności – geograficzna. To raczej słabo zbadana materia. Jednak z analiz wynika, że dla Polaka zmiana pracy nie jest najważniejszym powodem, by urządzać przeprowadzkę. Z ok. 3,4 mln osób, które zdecydowały się migrować wewnątrz kraju w latach 2002–2011 (za Narodowym Spisem Powszechnym z 2011 r.), prawie połowa (45,7 proc.) zrobiła to z powodów rodzinnych. Prawie jedna trzecia (29,3 proc.) zmieniła miejsce zamieszkania, by poprawić warunki lokalowe. Na zmianę pracy jako powód wskazało niespełna 10 proc. pytanych. I na ogół zrobili to, bo chcieli, a nie dlatego, że musieli. Utrata pracy bądź trudności z jej znalezieniem były przyczyną tylko 1 proc. migracji, najczęściej wskazywano na przyjęcie atrakcyjniejszej oferty od nowego pracodawcy (5 proc.)
Na to, że Polacy niechętnie się przeprowadzają w poszukiwaniu zatrudnienia, wskazują też pojedyncze badania robione przez niektóre powiatowe urzędy pracy. Taki raport sporządził PUP w Nysie w 2015 r., przepytując młodych bezrobotnych. „Bezrobotni mieszkańcy powiatu nyskiego nie są zainteresowani poszukiwaniem i podejmowaniem pracy poza miejscem zamieszkania. Wśród młodych osób bezrobotnych zdiagnozowano brak mobilności przestrzennej w zakresie podjęcia pracy poza miejscem zamieszkania” – to jedno ze spostrzeżeń z raportu. Prawie 67 proc. zamierzało szukać pracy w powiecie, w tym 47 proc. w miejscowości stałego zamieszania. Tylko 9 proc. rozważało wariant, by przeprowadzić się poza województwo opolskie. I to wszystko ze świadomością, że posiadany zawód nie jest oczekiwany i poszukiwany przez lokalnych pracodawców – połowa badanych była o tym przekonana. Kolejne 19 proc. nie miało pojęcia, czy firmy szukają kogoś z ich specjalizacją, czy nie. Ponad 42 proc. stwierdziło, że nie może się nigdzie załapać, bo nie ma odpowiednich kwalifikacji, 39 proc. jako powód wskazało braki w wykształceniu. Trudność w znalezieniu oferty pracy w wyuczonych zawodzie – 34 proc. Mimo to młodzi nie tylko nie chcieli wyjeżdżać za chlebem, ale niechętnie też szukali innych rozwiązań. Prawie trzy czwarte nie brało udziału w żadnych kursach i szkoleniach w ciągu poprzednich dwóch lat. A ci, którzy wzięli w nich udział, i tak nie znaleźli żadnej posady.
Duże miasta rządzą
Ale nie zawsze trzeba od razu się przeprowadzać, by pracować w innym mieście. Można do pracy dojeżdżać. GUS też temu się przyjrzał, choć badań tych nie ma zbyt wiele i trudno o świeże wyniki. Po 1989 r. statystycy zmierzyli się z tematem dwukrotnie, najpierw w 2006 r., potem przy okazji Narodowego Spisu Powszechnego w 2011 r. Dzięki temu można próbować wyłapywać jakieś trendy. Co widać w badaniach? Dojeżdżać do pracy skłonna jest niewielka grupa pracowników, ale stopniowo się ona zwiększa. W 2006 r. było to ok. 2,3 mln osób, co stanowiło mniej więcej jedną czwartą zatrudnionych. W 2011 r. było ich już 3,1 mln, a odsetek mobilnych zwiększył się z 25 proc. do 32,5 proc.
W pierwszym badaniu GUS pojawiło się coś w rodzaju wskaźnika mobilności dla poszczególnych województw – był to procentowy udział dojeżdżających w grupie wszystkich zatrudnionych na danym obszarze. Najbardziej mobilni (w tym ujęciu) są mieszkańcy Podkarpacia: tam wskaźnik sięgał 37 proc. Najmniej ruchliwi byli pracujący w województwie podlaskim, ich wskaźnik mobilności wynosił 13,5 proc.
>>> Czytaj też: Raport: 20 proc. pracowników zamierza zmienić miejsce pracy
W obu badaniach statystycy pokusili się o stworzenie czegoś w rodzaju rankingu atrakcyjności lokalnych rynków pracy. Jak to zmierzyli? Prezentując bilans liczby osób, które wyjeżdżają z danego województwa, by pracować w innym, i takich, którzy do niego dojeżdżają z okolic. Wyniki raczej nie zaskakują: pierwsze miejsce dzierży Mazowsze, przede wszystkim dzięki stolicy. Jak na polskie warunki województwo mazowieckie przyciąga pracowników jak magnes: na jednego wyjeżdżającego przypada więcej niż pięciu przyjeżdżających. Pod tym względem region właściwie nie miał (i nie ma) w kraju konkurencji. W 2006 r. były jeszcze trzy województwa, którym bilans wypadał na plus. Ale niewielki. Na Dolnym Śląsku wskaźnik wynosił 1,17 (czyli na jednego wyjeżdżającego przypadało – statystycznie – 1,17 przyjeżdżającego). W województwie wielkopolskim było to 1,12, a na Śląsku – 1,17. Najmniej atrakcyjne w tym ujęciu były lubelskie i warmińsko-mazurskie. Tam wyjeżdżających do pracy w innych województwach było trzykrotnie więcej niż przyjeżdżających. W 2011 r., w powtórzonym badaniu, w zestawieniach atrakcyjności nie zmieniło się niemal nic. Nadal nie przyjeżdżamy do pracy w Lubelskie, na Warmię i Mazury czy na Podlasie. Ciągle pracowników zasysa Warszawa, podkręcając statystyki dla całego mazowieckiego. Na Mazowsze do pracy przyjeżdżało ok. 168,2 tys. osób mieszkających na co dzień w innych województwach. W drugiej grupie są województwa śląskie i wielkopolskie z liczbą 45 tys. – 60 tys., a w trzeciej małopolskie i dolnośląskie (30 tys. – 45 tys.). A na przeciwnym biegunie mamy województwo podlaskie, gdzie do (5,1 tys. osób przyjeżdżających) oraz warmińsko-mazurskie (ponad 7 tys.).
Polska B musi zapłacić
Przegrana w wyścigu o pracownika może mieć co najmniej dwa potencjalnie negatywne skutki.
Pierwszy: pogłębi podział między Polską zamożną i ubogą. To, że wschodnie województwa są biedniejsze, widać w oficjalnych statystykach rachunków narodowych. W 2016 r. PKB średnio na jednego Polaka było warte ponad 48,3 tys. zł. Ale mieszkaniec Lubelszczyzny miał o 15 tys. zł mniej od średniej. Jego zasobność była zaledwie połową tego, czego dorobił się mieszkaniec Mazowsza. Niewiele lepiej było w województwach podlaskim, warmińsko-mazurskim, świętokrzyskim i podkarpackim – w każdym z tych przypadków PKB na głowę nie przekroczyło 72 proc. średniej krajowej.
Drugi: wzmocni negatywne tendencje demograficzne. Już dziś „najstarsze” gminy mamy na terenie województwa podlaskiego i lubelskiego. GUS mierzy to udziałem w populacji osób w wieku 65 lat i więcej, a za „najstarsze” uważa się te gminy, w których osoby te stanowią ponad jedną piątą mieszkańców. W 2016 r. takich gmin w całym kraju było 107, z czego większość ze ściany wschodniej. GUS nie ma dla nich najlepszych prognoz. W 2030 r. aż w 44 proc. gmin województwa podlaskiego nastąpi spadek liczby ludności o ponad 10 proc. – co statystycy uznają za dużą negatywną zmianę. Podobnie ma być w południowej części województwa lubelskiego, na Warmii przy granicy z obwodem kaliningradzkim i w górach południowo-wschodniej części kraju.
Co można zrobić? Trzeba będzie ponieść koszt. Adam Noga, prof. Akademii Leona Koźmińskiego, mówi, że to, iż firmy z tego regionu będą musiały za pracownika więcej zapłacić, jest oczywiste. – Ale i to może nie wystarczyć. Pojedyncze przedsiębiorstwa niewiele tu zdziałają, potrzebne są całe klastry, czyli sieci firm współpracujących ze sobą. Tylko wtedy można zmienić otoczenie na tyle, by stało się atrakcyjne dla potencjalnych pracowników. Nie chodzi tylko o płace. One działają, ale dobra szkoła, klub sportowy, kino, teatr – to też może być magnes – mówi.
Gorszy wariant to taki, w którym sama produkcja jest umiejscowiona gdzieś w małym powiatowym mieście, ale całe centrum zarządzania – w dużym, wojewódzkim. Albo w Warszawie. Na taki sposób organizowania się przedsiębiorstw wskazuje Mateusz Żydek z Randstad. Ale wspomina, że i pakiety relokacyjne są coraz bardziej rozbudowane. Może jeszcze nie ma w nich takich przynęt jak dofinansowanie edukacji dzieci potencjalnego pracownika czy pomoc w poszukiwaniu zatrudnienia dla małżonka, ale to kwestia czasu. – Na razie standardem są dopłaty na zasiedlenie, czyli jakieś wsparcie w szukaniu mieszkania, może nawet finansowanie czynszu. Mamy takie zlecenia z branży finansowej – coraz trudniej o pracowników w wyspecjalizowanych dziedzinach finansowych, np. w kontrolingu. I w tej chwili chociażby firmy z Trójmiasta proponują całkiem pokaźną dopłatę do sfinansowania kosztów przeniesienia – mówi Mateusz Żydek.
Można też próbować wabić na markę. Warunek: musi to być mocna marka. Tym, którzy jeszcze takiej nie mają, pozostaje podkreślanie pozytywów lokalizacji. – Była ostatnio dość kontrowersyjna kampania firm z wybrzeża, które chciały przyciągnąć do siebie pracowników z Krakowa. I najważniejszym punktem tej kampanii było czyste powietrze – mówi ekspert z Randstad.
Na razie GUS nie ma dobrego scenariusza dla Polski B. Saldo migracji przez następne kilkanaście lat będzie ujemne. Co oznacza, że ludzie raczej będą chcieli stamtąd wyjeżdżać niż mieszkać i pracować. W prognozie demograficznej podaje, że koncentracja gmin z ujemnym saldem wystąpi w województwach lubelskim, podlaskim, warmińsko-mazurskim, zachodniopomorskim oraz na peryferyjnych obszarach województwa mazowieckiego. „Obszary te, z wyjątkiem południowej części województwa warmińsko-mazurskiego, charakteryzować się będą ponadto ujemnym przyrostem naturalnym, z tego też względu zarówno proces starzenia się ludności, jak i ubytku ludności będzie na tych terenach przebiegał w sposób szczególnie intensywny” – konkludują statystycy GUS.
>>> Czytaj też: Polski rynek pracy czeka zderzenie ze ścianą. Podażowe źródełko szybko wysycha
z(2018-03-31 09:02) Zgłoś naruszenie 19238
Ta tendencyjna ucieczka trwa na wschodzie od lat.Kierowanie wielkiej masy pieniedzy wlasnie tam mija sie z celem. Rzeczywiscie warto przemyslec wszystkie plany odnosnie Polski B
Pokaż odpowiedzi (3)OdpowiedzRenia(2018-03-31 12:44) Zgłoś naruszenie 386
W Lublinie marnują pieniądze, zamiast aktywizować bezrobotnych i przyciągać przemysł pchają pieniądze w rewitalizacje placów i wykładanie granitów. Za 2 lata zakończy się budowa drogi S19 Lublin - Warszawa już teraz nazywana drogą ewakuacji dla Lublina.
.(2018-03-31 11:32) Zgłoś naruszenie 2030
Przecież 8 lat rządów PO to była wprost realizacja tego programu inwestowania w Polskę A, a nawet twierdzili, że w ogóle do Polski B nie należy kierować jakichkolwiek środków, bo im w tabeli wychodzi, że to marnotrawstwo pieniędzy. To dzięki temu dolnośląskie, zachodniopomorskie i pomorskie to bogate duże miasto jako stolica województwa i żenująca prowincja. Wystarczy się tam wybrać na wycieczkę samochodem.
marek(2018-03-31 09:49) Zgłoś naruszenie 2921
A jakie to wielkie masy pieniędzy byly kierowane do tej pory na wschod? Powtarzasz te same bzdury. Mowisz o programie polska wschodnia? To sa "tylko" 2 mld z ponad 80 mld i inne wojewodztwa rekompensuja sobie ten program wiekszymi transferami z innych programow. Nie wierzysz? To zobacz podzial funduszy ue na 1 mieszkanca, praktycznie nie rozni sie kwota na 1 mieszkanca bialegostoku czy warszawy. A fundusze unijne to tylko jedna para kaloszy. Teraz zobacz sobie transfery funduszy wewnetrznych i tutaj mam na mysli wszystkie fundusze federalne: ministerstwa sportu, infrastruktury, rozwoju, pkp, banków, wszystkich publicznych instytucji. W tym wypadku mieszkaniec wojewodztw wschodnich ma blisko czterokrotnie mniej! Tak wyglądał "zrównoważony rozwój" za PO. I serio dziwisz sie ze mieszkancy na wschodzie glosuja na PiS i w dudzie mają obronę sądów.
mroje(2018-03-31 16:37) Zgłoś naruszenie 18320
Na wschód od Wisły, to już jest Azja i to się nie zmienia od lat. Mieszkańcy emigrują, do Warszawy, Krakowa i zrobią wszystko , żeby już nie wrócić. A więc biorą się w tej Warszawie za rządzenie , i właśnie to jest najgorsze, właśnie dlatego, że "zrobią wszystko".....
Odpowiedzjancio wisiancio(2018-03-31 15:11) Zgłoś naruszenie 16869
Jestem z Lubelskiego. Jestem na emigracji.Zarabiam 5 srednich krajowych do rasi. Co roku wracam do Lubelskiego na wakacje. Lublin jest piekny. Piekne chodniki, piekne place, piekni ludzie, piekne budynki, piekna obwodnica. Nie mam pojecia kto tam rzadzi ale widze ze nie ma pojecia w co wrzucac kase. Kasa jest przedewszystkim z wytwarzania, produkowania i sprzedawania. Upieknianie to zajecie dla kobiet o lekkich obyczajach. Lublin przypomina mi troche historie Grecji.
Pokaż odpowiedzi (2)OdpowiedzRobol(2018-03-31 19:30) Zgłoś naruszenie 915
Twoja teza zaprzecza sama siebie. Gospodarkę tworzą mieszkańcy Lublina, jezeli mieszkańcy Lublina otwierają firmy to miasto staje się bogate ale jeżeli pakują torby i emigrują do innych krajów to miasto jest biedne. Jeżeli Lublin jest biedny to właśnie przez takich jak ty bo zamiast budować wy wolicie emigrować! To nie wina polityków czy rzadu oni gospodarki nie budują, budują mieszkańcy. A ty nasz jeszcze nerw by narzekać na UE ze bogatsze miasta pompują pieniądze w te miasto. Jeżeli chcesz obwiniać kogoś to obwiniaj siebie, bo zamiast budować wolisz emigrować! Aha bo się więcej zarabia! Więcej zarobje wiec niech moje miasto i kraj gniją!
Jan88(2018-03-31 17:43) Zgłoś naruszenie 152
Kampania wyborcza --- czas zaczac
Marian(2018-03-31 10:25) Zgłoś naruszenie 1607
W Szwajcarii dojazd nie stanowi problemu bo koszt dojazdu to niewielka część pensji. W Polsce codzienny dojazd 75 km to koszt miesięczny 900 pln paliwo + amortyzacja 300 + 40 godzin w samochodzie. Jak Stadler zapłaci inżynierowi 3000 netto to po odjęciu kosztów zostaje 1800 i 40 godzin stracone na dojazd. Nie ma co się dziwić, że Polacy licza i myśla.
Pokaż odpowiedzi (2)Odpowiedzliczy na gotowe(2018-03-31 13:05) Zgłoś naruszenie 1827
Dlaczego ten Szwajcar nie wziął bezrobotnych do zakładu i nie dał im przeszkolenia? Mógł a nie zrobił tego, szuka ludzi w Poznaniu albo we Wrocławiu, liczy że pozyska wyszkolonych.
.(2018-03-31 11:34) Zgłoś naruszenie 1912
Ów szwajcarski menedżer skrzętnie pominął ile oferował na konkretne stanowisko, a swoją "szczodrość" usprawiedliwia Polską B
Jaro(2018-03-31 18:04) Zgłoś naruszenie 1538
Ściana wschodnia ruszy z kopyta dopiero wtedy, gdy w pełni zintegrowane z naszym rynkiem staną się Ukraina i Białoruś. W przypadku Ukrainy już coś się zaczyna: rozwiązaniem może być w takim Lublinie budowa przedsiębiorstw zorientowanych przede wszystkim na handel z Ukrainą, a nie z resztą Polski. Kiedy ktoś się zastanawia, dlaczego ma inwestować np. w Lublinie, a nie we Wrocławiu, gdzie jest większa podaż pracowników, to właśnie będzie miał argument: w Lublinie właśnie, bo bliżej do rynku docelowego. Podobnie może zachować się Białystok, choć Białoruś na razie się za bardzo nie otwiera. No bo jakby nie patrzeć to rozwój danego regionu zależy od tego, jak blisko jest istotnych szlaków handlowych. Obecnie Ukraina i Białoruś są biedne, a ich poziom integracji z naszymi szlakami handlowymi niski. Dlatego celem rewitalizacji ściany wschodniej należy ten poziom radykalnie podwyższyć. A nie liczyć, że zaczną spływać inwestycje, bo się biednych wschodniaków zrobiło żal, albo że tylko tu rząd dał ulgi podatkowe.
Pokaż odpowiedzi (2)OdpowiedzJaro(2018-04-01 18:17) Zgłoś naruszenie 80
Odwracasz kolejność. Żeby komuś chciało się wyłożyć kasę na dobrą drogę pomiędzy A i B, zarówno A i B muszą już być liczącymi się ośrodkami handlowymi. Innymi słowy: najpierw musi się pojawić popyt na drogę, żeby ją zbudowano.
Terminator(2018-03-31 18:26) Zgłoś naruszenie 319
Na wschodzie (UKR+BLR) jest kryzys i brak kapitału!!!Pierwiej trzeba polepszyć infrastrukturę w Polsce B i pozytywną promocje i marketing a to przyciąganie w następnych latach duże inwestycje Polskie i zagraniczne!!!
Lublin(2018-03-31 14:06) Zgłoś naruszenie 14913
To jest cena za scentralizowany, komunistyczny kraj. Stolica, która wysysa, a później długo, długo nic. W moim Lublinie największym pracodawcą jest UMCS, na drugim miejscu też jakiś urząd czy szkoła... przemysł omija te miasto, i w ogóle region szerokim łukiem, mimo iż produkuje przecież trochę inżynierów. Jest zresztą mnóstwo ludzi z wyższym wkształceniem, zarabiających drobne. Na każdym kroku problemy ze zwyklym życiem (jak choćby półniewolnicze warunki pracy, zakorkowane drogi), nepotyzm, bałagan, niedoinwestowanie itd.
Odpowiedzciezka sprawa(2018-03-31 09:38) Zgłoś naruszenie 12434
Polska B jest biedna i dlatego tak wielu jej mieszkancow emigruje. Ci ktorzy zostaja ciesza sie z 500+, modla i glosuja na PIS. ))
OdpowiedzPiotr Sk.(2018-03-31 13:32) Zgłoś naruszenie 11423
Bzdura z tym przekwalifikowaniem. Kazda profesja, kazdy zawód jest mocno obwarowany. Istnieje tysiące przeszkód formalnych, żeby zdobyć całkiem inny zawód. Owszem, są obecnie dostępne prace mało płatne, nisko prestiżowe.
Odpowiedzdds(2018-03-31 09:37) Zgłoś naruszenie 9910
to ze mozna zmieniac zawod jak rekawiczki to bajka nie da sie tak robic
Odpowiedzmelancholia(2018-04-01 12:46) Zgłoś naruszenie 9321
Problemem nie jest antymobilna mentalnosc ale niskie zarobki w stosunku do cen benzyny!
OdpowiedzGoBestYoungMan(2018-03-31 09:48) Zgłoś naruszenie 9317
Pracowałem w różnych miejscach i z doświadczenia powiem, że najlepiej płacą w centrum, na zachodzie kraju tak sobie, a ostfront delikatnie mówiąc jest oszczędny. Do tego dochodzi sprawa jakości życia , infrastruktury i mentalności. Ludzie na wschodzie są bardzo mili i kulturalni, ale nie ma tam standardów dla wszystkich, każda relacja międzyludzka każdorazowo jest ustalana jakby osobno, jak ktoś z zachodniej przeniesie się do wschodniej, to niekoniecznie się to spodoba, choć na początku na pewno jest miło i sympatycznie. Może i się to kiedyś zmieni, ale ja już nie zamierzam robić eksperymentów.
Pokaż odpowiedzi (1)Odpowiedzand(2018-03-31 19:58) Zgłoś naruszenie 227
Wiele lat mieszkalem z osobami z Polski wschodniej i z cala odpowiedzialnoscia moge powiedziec, ze oprocz jezyka dzielilo nas wszystko. Nie chodzi o to iz maja mocno ugruntowane prawicowo-konserwatywne poglady ale kazda dyskusja zahaczajaca o swiatopoglad konczyla sie z ich strony ostatecznym argumentem: ty chyba jeszcze po mordzie nie dostales.
Sad but true(2018-03-31 12:30) Zgłoś naruszenie 9118
Czyli podział na Polskę A i B jest prawdziwy.
Pokaż odpowiedzi (1)OdpowiedzJaro(2018-04-01 05:42) Zgłoś naruszenie 242
Nie ma tak dużego kraju, w którym nie występowałyby różnice w dochodach. W Polsce i tak nie jest z tym najgorzej, bo my przynajmniej mamy kilka wysp rozwoju. W takich Czechach czy na Węgrzech stolica z prowincji wysysa absolutnie wszystko.
Tlik(2018-03-31 15:05) Zgłoś naruszenie 9017
@ Dr. Tux Najlepiej wszystko zwalic na Niemcy. Ma sie sumienie ukolysane. O jakze wspaniale, odswiezajace uczucie!
OdpowiedzLW(2018-03-31 09:07) Zgłoś naruszenie 8174
jasne bo najważniejsza w życiu jest ta cała "mobilność", a nikt nie patrzy na to, że ludzie porzucają wtedy miejsca w któych się wychowali, w których mają rodzinę i znajomych i mają jechać na drugi koniec Polski, bo moiblność, bo zawód, bo zarobki. Może tym wszyskim specom w końcu trafi do głowy, że człowiek to w pierwszej kolejności człowiek, a dopiero w którejśtam to pracownik i są ważniejsze rzeczy w życiu niż ciąły pęd za pracą i pieniędzmi i legendarna już wśród ekonomistów "mobilność"
Pokaż odpowiedzi (3)OdpowiedzSarmata(2018-03-31 13:34) Zgłoś naruszenie 1510
@Megacity pelna zgoda. Srednie gosppdarstwo rolne w naszym kraju to kilka hektarkow. Powino byc 20+ biorac pod uwage plaski teren nawet wiecej. To oznacza ze 3/4 gosppdarstw jest do sprzedania. Ludzie powinni dostawac pamiety relokacyjne do miast powiatowych/wojewodzkich. To powinien byc proces kontrolowany. Pakiet relokacyjny to mieszkanie plus przyuczenie do zawodu lub renta dozywotnia. Lezy planowanie i urbanistyka w miastach. To powinno zostac zmienione. Potencjal wzrostu bogactwa w Polsce ogromny. Tylko trzeba planowo przeprowadzac zmiane
MegaCity(2018-03-31 12:43) Zgłoś naruszenie 586
Rozwój jest generowany w miastach. Kraje zachodnie (ale i Japonia, Korea, czy teraz Chiny) już dawno przeszły proces urbanizacji i industalizacji. Polska nie - Polska bardzo powoli zmienia się z kraju wiejskiego na kraj zurbanizowany (aglomeracji miejskich). Całe te opowieści o mobilności są tematem wtórnym, bo główną przyczyną jest to, że nie jesteśmy społeczeństwem zurbanozowanym. Bez tego nie będzie w Polsce rozwoju. Jeszcze raz wyraźnie podkreślę - Obecnie rozwój jest generowany wyłącznie w aglomeracjach miejskich. Jeśli chcemy stawiać na "zrównoważony rozwój", czyli na zatrzymanie procesu tworzenia prawdziwych aglomeracji w Polsce, to będzie dokładnie tak jak teraz, czyli stękanie, że niedobrze i źle, bo inni mają na zachodzie lepiej.
Tw Laufer(2018-03-31 10:02) Zgłoś naruszenie 215
Tradycyjnie winny jest pracownik, ktory nie jest mobilny nie ma odpowiedniego wyksztalcenia. Może w Szwajcari pensje są wyższe 6x, a biznes szkoli ludzi jak ich naprawde potrzebuje.
Polak.(2018-04-01 08:51) Zgłoś naruszenie 506
A czemu nikt nie piszę o Rzeszowie? Od 1989 nie było roku w którym nie notowałby przyrostu ludności. PKB procentowo wzrosło najwiecej ze wszystkich miast wojewódzkich. Stosunkowo duże lotnisko. Łatwo o pracę, w zasadzie wszytskie kierunki studiów są dostępne. Duza dostępność kultury i miejsc odpoczynku. Jedno z najmłodszych miast w Polsce jeżeli patrzymy na demografie. Dla części ludzi szczególnie z regionu to wystarcza. Pogadajcie trochę z ludźmi zamiast bawić się w schematy. Mazowieckie ? Mazowieckie to tez Radom z ubytkiem ludności 25% w ciągu 20 lat.
OdpowiedzLondon street(2018-03-31 12:50) Zgłoś naruszenie 4412
Jak ma się Polska nie wyludniać jak wystarczy obejrzeć program Take Me Out, dziewczyny żyją wizjami bogactw i luksusowego życia rodem z social media, lecą tylko na kasę, siłkę i łatwe życie.
Odpowiedziuu(2018-04-01 19:56) Zgłoś naruszenie 4218
a podzial polnoc poludnie? na polnocy tez jest wysokie bezrobocie z wyjatkiem trojmiasta
Odpowiedzktos tu klamie(2018-03-31 15:40) Zgłoś naruszenie 4154
no nie wiem
Odpowiedzsupport(2018-03-31 12:39) Zgłoś naruszenie 4021
Teraz niech PIS powie jak mają wrócić ludzie z emigracji jak Ci którzy zostali muszą na rynku pracy konkurować z tańszymi Ukraińcami tak ochoczo sprowadzanymi do Polski. Ne mają z nimi szans i tracą pracę na rzecz Ukraińców. Ochrona Polaków na rodzimym rynku pracy nie istnieje. Gdyby było inaczej to przy obecnym zapotrzebowaniu na pracowników nie było by 1 miliona bezrobotnych Polaków i ponad 1 milion pracujących Ukraińców.
Odpowiedzsiema siema(2018-03-31 16:09) Zgłoś naruszenie 4014
Lublin jest piekny ale pracy w nim nie ma.
Odpowiedz