Wyłudzanie nienależnych świadczeń za udawaną chorobę nie należy w państwach do problemów krytycznych, ale ma zauważalny wymiar finansowy. Na zasiłki chorobowe w 2017 r. ZUS i pracodawcy wypłacili prawie 17,7 mld zł, z których nawet 2,6 mld zł może dotyczyć L4 mocno naciąganych.

Sędzia z Colorado nie miał problemu z solidnym ukaraniem Caroline Boyle za udawanie przed pracodawcą choroby nowotworowej. Oszustka odbywa 5 lat próby, a pierwsze pół roku musiała spędzić w domu z elektroniczną obrożą na łydce. Do tego 31 tys. dol. grzywny i 652 godziny prac społecznych.

Boyle przyłapana została na gorącym uczynku przez kadrowca Poczty. Jak tłumaczyła, impulsem był brak spodziewanego awansu. Uznała, że potrzebuje zadośćuczynienia, więc postanowiła samodzielnie poprawić sobie warunki pracy. Przedstawiając fałszywe zaświadczenia lekarskie, otrzymywała od przełożonych długie okresy płatnego wolnego, a gdy „jej stan ulegał poprawie” – kolejne zgody na zdalną pracę z domu. Wpadła tuż przed przejściem na emeryturę. Była „zbyt chora”, żeby chodzić biura i w ogóle wykonywać pracę, ale już jako świeża emerytka wyruszyć miała wycieczkowcem na Hawaje.

Sprawa bezczelnej pracownicy amerykańskiej poczty wywołała w Stanach przed rokiem spore poruszenie. Zajęły się nią tam wszystkie najważniejsze media. Wprawdzie wyłudzanie czasu wolnego od pracy i nienależnych świadczeń na podstawie udawanej choroby nie należy nigdzie do problemów krytycznych, ale ma zauważalny wymiar finansowy. Tolerowanie oszustw źle wpływa na jakość relacji interpersonalnych w miejscu pracy. Szkody są oczywiste.

Rzecz jasna, twardych danych nt. rozmiarów zjawiska nie zna żadne państwo. Pracodawcy oraz płatnicy świadczeń (w Polsce przede wszystkim ZUS) wiedzą, że pewna część nieobecności w pracy wynika z udawania chorób, lecz dojście do rzeczywistej liczby oszustw jest niemożliwe. Pozostają szacunki.

Reklama

Kilkanaście lat temu w publikacji brytyjskiego urzędu statystycznego na ten temat „Sickness Absence from Work in the UK”, powołano się na wyniki ankiet przeprowadzonych wśród menedżerów i szefów departamentów kadr przez Confederation of British Industry (CBI) i Chartered Institute Of Personnel and Development. Respondenci CBI sądzili wówczas, że absencja oszukańcza wynosić może 15 proc., a przepytani przez instytut, że około 20 proc.

Dla przeciwdziałania warto wiedzieć, że absencja urzędników publicznych jest wyższa niż pracowników firm prywatnych. Potwierdzają to dane ze wszystkich państw rozwiniętych. Np. dziennik Independent Irish podawał w październiku 2009 r., że w Irlandii urzędnicy publiczni brali średnio 11 dni chorobowego rocznie, dwa razy więcej niż osoby zatrudnione w firmach prywatnych (6 dni). Przyczyny są zrozumiałe – mniejsza dyscyplina, bezpieczne i de facto bezwarunkowe finansowanie, długotrwałe układy personalne.

Zaznacza się ponadto wyraźnie korelacja między liczbą dni na zwolnieniem chorobowym, a fazą cyklu koniunkturalnego, a już zwłaszcza stopą bezrobocia. W trudnych czasach pracownicy boją się zwolnienia i rezygnują ze swoich uprawnień nawet, gdy są rzeczywiście w kiepskim stanie.

W USA nie ma zagwarantowanej prawem instytucji płatnego zwolnienia lekarskiego. Dopiero w 1993 r. przyjęto ustawę, na mocy której można wziąć w roku (pod pewnymi warunkami, np. stażu) 12 tygodni bezpłatnego zwolnienia lub opieki nad noworodkiem bez obawy utraty pracy. Duże firmy oferują swoim pracownikom bonusy w formie zgody na kilkudniowe okresy płatnego chorobowego rocznie. Kilka stanów, w tym Kalifornia i Nowy Jork przyjęły własne zasady i w rezultacie tylko ok. 12 mln Amerykanów na 155 mln zatrudnionych (marzec 2018 r.) ma teraz prawo do takiej czy innej formy zasiłku chorobowego.

Według „Paid Sick Leave and Absenteeism: The First Evidence from the U.S.” (Thomas Ahn, Aaron Yelowitz, sierpień 2016 r.), średnia absencja chorobowa w Stanach jest krótsza niż 4 dni, tymczasem w Niemczech (płatna) 18 dni z kawałkiem, a w Czechach i Norwegii prawie 15 dni (OECD.stat). Danych dla Polski to źródło nie podaje.

Płatnicy świadczeń prowadzą regularne kontrole. ZUS podaje, że w 2017 r. skontrolował rzetelność prawie pół miliona zwolnień lekarskich wystawionych w 2017 r. Zakwestionowano 25 tys. czyli 5 proc. Kontrole objęły 5 proc. wszystkich zwolnień – w 2016 r. na tzw. choroby własne wystawiono ich łącznie 19,2 mln. Z powodów praktycznych (kwalifikacje i doświadczenie kontrolerów) oraz finansowych (koszty) w zasadzie niemożliwe jest dobranie grupy kontrolnej zgodnej z wymaganiami statystyki. Wskaźnik 5 proc. krętactw na zwolnieniach wydaje się w tej sytuacji istotnie zaniżony.

Rozsądnie jest oprzeć dalsze szacunki na intuicji Brytyjczyków i przyjąć, że jest to ok. 15 proc., czyli co siódmy polski pacjent w taki, czy inny sposób mógł przekonać lekarza do swej nieistniejącej choroby.

Pokrywane ze składek i podatków koszty finansowe lipnych zwolnień chorobowych nie byłyby wielkie, ale uwzględnić też trzeba przychody firm utracone z powodu mniejszej liczby przepracowanych dniówek.

W grudniu 2017 r. ubezpieczeniem zdrowotnym w Polsce było objętych ponad 16,3 mln osób. W całym 2017 r. zarejestrowanych zostało łącznie prawie 230 milionów dni absencji chorobowej. Na jednego uprawnionego do zasiłku chorobowego przypadało zatem 14 dni nieobecności z powodu choroby. Licząc na jedną osobę objętą ubezpieczeniem zdrowotnym, ZUS i pracodawcy wypłacili w 2016 r. w formie świadczeń z tytułu absencji chorobowej przeciętnie po 682 zł.

Całkowita kwota wypłacona przez ZUS i pracodawców w 2017 r. w formie zasiłków chorobowych to prawie 17,7 mld złotych, w tym wydatek po stronie pracodawców to ok. 6,5 mld zł. Jeśli przyjmiemy, że jak w innych krajach, odsetek oszustw miałby wynosić w Polsce 15 proc., to ich wielkość w przeliczeniu na wyłudzone zasiłki wyniosłaby ponad 2,6 mld zł. Koszty udawanych chorób ponoszą zapewne głównie pracodawcy, bowiem prawo stanowi, że wynagrodzenia chorobowe za pierwsze 33 dni zwolnienia (14 dni w przypadku pracowników po pięćdziesiątce) wypłacają pracodawcy, a dopiero 34. dnia obowiązek przejmuje ZUS. Opinię publiczną doprowadzają do pasji liczne przypadki „długotrwałej ucieczki w chorobę” osób zagrożonych np. zwolnieniem, ale najczęściej „lewe” zwolnienia nie trwają dłużej niż kilka dni.

Założenie całkowitej eliminacji nieuczciwości kłóciłoby się z doświadczeniem życiowym, ale ich duże ograniczenie i zaoszczędzenie w efekcie np. półtora albo dwóch miliardów złotych byłoby sporą gratką.

Nie wolno także zapominać o innych pożytkach ze zwalczania oszukańczej absencji, nawet jeśli ich potencjał jest nieduży. Na potrzeby określenia jego przybliżonej wysokości wystarczy metoda „chałupnicza”, która nie uwzględnia np. kwestii podatkowo-składkowych.

Przeciętna wielkość zasiłków chorobowych wypłaconych 2017 r. z ubezpieczenia społecznego wyniosła ok. 85 zł za jeden dzień. Ponieważ dla znakomitej większości zatrudnionych zasiłek stanowi 80 proc. otrzymywanego wynagrodzenia, to statystyczna dniówka osób chorych wyniosła w minionym roku ok. 106 złotych. 15 proc. dniówek na udawanej chorobie daje 34,5 mln dni roboczych, a więc utracony dochód (efekt pracy) mógł wynieść ok. 3,6 mld zł (106 zł x 34,5 mln dni). Znowu nie w kij dmuchał.

Pamiętać też trzeba o utraconej konsumpcji, co jest głównie stratą zainteresowanych, ale wpływa też ujemnie na wysokość PKB. Przy takich samych założeniach jak wyżej luka konsumpcyjna na przekrętach chorobowych wynieść mogła w 2017 r. ok. 725 mln zł (21 zł różnicy między potencjalną dniówką a zasiłkiem chorobowym razy 34,5 mln dni roboczych).

W Polsce, poza wyjątkami usankcjonowanymi w niektórych firmach prywatnych, nieobecność w pracy z powodu choroby musi być potwierdzona tzw. zwolnieniem lekarskim. W innych krajach jest różnie, w części państw zachodnich uznaje się oświadczenie pracownika o bardzo złym samopoczuciu i konieczności parodniowej kuracji domowej. Można iść o zakład o każde pieniądze, że gdyby przyjąć w Polsce limit np. 5 dni rocznie absencji chorobowej wyłącznie na zasadzie zgłoszenia niedyspozycji, to już za rok lub lat najwyżej kilka statystyczny czas pracy kalkulowany przez GUS spadłby o 5 dni właśnie lub nieco tylko mniej.

Ograniczanie oszukańczej absencji chorobowej możliwe jest u nas zatem przede wszystkim poprzez zacieśnianie kontroli. A ma temu sprzyjać przekazywanie L4 drogą elektroniczną. Prezes Zakładu Ubezpieczeń Społecznych Gertruda Uścińska zapowiedziała uruchomienie na pełną skalę od 1 lipca tzw. elektronicznych zwolnień chorobowych. Narzędzie służyć ma prewencyjnemu ograniczaniu nadużyć, m.in. wskutek drastycznego przyspieszeniu obiegu dokumentacji. Pani prezes wskazała, że „niejednokrotnie” informacje o zwolnieniu lekarskim docierają obecnie nawet po 7 dniach od wystawienia. Siedmiodniowy czas nie jest przypadkowy, bo taki jest maksymalny termin dostarczenia zwolnienia pracodawcy i ZUS.

Od początku 2016 r. stosowanie e-zwolnień było dobrowolne i, jak można się było spodziewać, dość rzadkie. W ubiegłym roku stanowiły 13-14 proc. wszystkich. Niebawem będzie to forma jedyna i obowiązkowa. Już teraz słychać narzekania i zapewne minie niemało czasu aż system się dotrze, ale nie ma od tej drogi odwrotu. Sprawne narzędzie informatyczne jest systematyczne i bezduszne. Poza jest po stokroć skuteczniejsze niż zatrudnianie kontrolerów.

W sprawie udawanych chorób nie odstajemy od światowego standardu. Wszędzie jest to jakiś problem. Nie tylko na zepsutym Zachodzie i jego peryferiach. Rok temu gazeta Gulf News informowała o krokach podjętych przez rząd Kuwejtu wobec 31 tys. pracowników instytucji państwowych, którzy wydłużyli sobie odpowiednik polskiej majówki.

Na koniec każdego ramadanu przypadają dni zaznaczane w kalendarzach na czerwono, zwane Eid Al Fitr, co znaczy „Święto Przerwania Postu”. Są to dni wolne od pracy. W ubiegłym roku była to niedziela, poniedziałek i wtorek w ostatnim tygodniu czerwca. Piątek (AL Dżumua) jest dla muzułmanów jak niedziela dla chrześcijan. Reguły religijne nie nakazują powstrzymywania się w piątki od pracy, ale w wielu państwach muzułmańskich jest to dzień wolny. I tu dochodzimy do afery. Tysiące zapobiegliwych Kuwejtczyków postanowiło „pochorować” przez dwa dni po Eid i wygospodarowało w ten sposób czas wolny liczący 9 dni. W 31 tysiącach przypadków udało się im przekonać lekarzy, że zwolnienie na dwa dni jest konieczne. Tym razem zareagowała Hind Al Sabeeh, jedyna kobieta w rządzie Kuwejtu, minister Spraw Społecznych i Pracy.

Pani minister nie musiano tłumaczyć, że to przekręt. Powiedziała, że pensje urzędników to środki publiczne, a ona nie zamierza tolerować nadużyć. Zapowiedzi represji w stosunku do winowajców, a więc także lekarzy, nie odniosły jednak pożądanego skutku. W końcu lutego tego roku Kuwejt obchodził Święto Niepodległości, a kalendarz znowu ułożył się tak, że kto dostał zwolnienie na parę dni, ten miał 9 dni wakacji i mógł polecieć gdzieś za granicę. Według Arab Times, tym razem z możliwości tej skorzystało już 40 tys. sowicie opłacanych kuwejckich urzędników.

Inny kwiatek pochodzi z Włoch. Rok temu BBC odnotowało sprawę wykładowczyni w rzymskim La Sapienza University, która wygrała przed sądem sprawę o dwudniowy zasiłek chorobowy z tytułu opieki nad jej angielskim seterem Cuciolla. 12-letnia psina przeszła operację, a sędzia uznał, że opieka należała się pupilowi, ponieważ w grę wchodziły „przyczyny poważne lub rodzinne”. Prawnicy powódki przywołali przepis mówiący, że kto porzuci zwierzę i narazi je na wielkie cierpienie, ten może zostać skazany na rok więzienia i grzywnę do 10 tys. euro.

Koszty nieuprawnionej absencji chorobowej nie są wprawdzie bardzo duże, ale nawet jeśli pominąć rachunek w pieniądzu, zjawisko psuje relacje społeczne i trzeba je zwalczać. Oczywiście bez fanfaronady i przesadzonego zapału. Dlaczego? Autorki z Międzynarodowej Organizacji Pracy cytują szacunki mówiące, że utrata wydajności wywołana pracą podczas choroby jest do trzech razy wyższa niż utrata wydajności z powodu absencji chorobowej (The case for paid sick leave, Xenia Scheil-Adlung & Lydia Sandner, WHO, 2010). E-zwolnienia są w tym kontekście dobrym rozwiązaniem.

Autor: Jan Cipiur, dziennikarz ekonomiczny, publicysta Studia Opinii.