Im większe nierówności majątkowe, tym większe różnice w postrzeganiu wysokości dochodów, które uznaje się za objaw zamożności. Tylko, czy w dzisiejszych czasach zarobki lub zgromadzony majątek faktycznie są wystarczającym wyznacznikiem bogactwa?

Bogaty Polak to taki, który zarabia miesięcznie 10-19 tys. zł na rękę. Tak wynika z badania przeprowadzonego na zlecenie Deutsche Bank Polska. Taką dolną granicę zamożności wskazało 40 proc. Polaków (badanie przeprowadzono na reprezentatywnej grupie). Dla jednej czwartej badanych do zamożności kwalifikują już dochody między 4 a 10 tys. zł netto. Tylko 14 proc. z nas uważa, że na miano „bogacza” zasługuje osoba zarabiająca co miesiąc 50 tysięcy złotych i więcej. W większości taką opinię mają osoby po pięćdziesiątce (a więc z większym doświadczeniem życiowym), lepiej wykształcone, mieszkające w dużych miastach.

Tak niskie pułapy wskazywane przez Polaków jako dolna granica zamożności wydają się zaskakujące. Szczególnie, biorąc pod uwagę, że – jak podał niedawno Główny Urząd Statystyczny – przeciętne miesięczne wynagrodzenie w sektorze przedsiębiorstw wyniosło w marcu 2018 roku 4886,56 złotych. Jeśli przyjrzeć się jednak bliżej statystykom, dochody w wysokości 4 tys. zł wzwyż za „bogactwo” uznają głównie osoby młode (18-29 lat), pochodzące ze wsi i małych miast, które same zarabiają dużo mniej, nawet poniżej tysiąca złotych miesięcznie. Ci, którzy zarabiają powyżej średniej krajowej, za zamożnych uznają raczej tych, których pensja miesięczna to minimum 20 tysięcy zł netto.

Coraz większe nierówności majątkowe

To ogromne zróżnicowanie w postrzeganiu progu zamożności przez Polaków wynika – jak podkreśla komentująca badanie prof. Małgorzata Bombol ze Szkoły Głównej Handlowej – z bardzo dużych nierówności majątkowo-dochodowych w Polsce.

Reklama

Różnice w dochodach wynikają zazwyczaj ze zróżnicowania w wydajności pracy, wykształcenia, stażu i czasu pracy oraz zajmowanego stanowiska. Z kolei z nierównościami majątkowymi mamy do czynienia, kiedy coraz mniejsza liczba osób gromadzi coraz większy majątek ulokowany np. w nieruchomościach.

W zakresie nierówności dochodowych mierzonych współczynnikiem Giniego sytuacja w Polsce teoretycznie poprawia się. Współczynnik Giniego to stosowana w świecie miara rozkładu dochodów, w której za 100 (alternatywnie: 1) przyjmuje się społeczeństwo o skrajnych nierównościach, a za 0 absolutne ich wyrównanie. W latach 2004-2016 współczynnik Giniego akurat u nas spadł z 37,6 proc. do 30 proc. (w 2016 r. jego wartość wyniosła 30,4 procent).

Podczas, gdy zróżnicowanie dochodów nieco zmalało, stale rosną u nas nierówności majątkowe. Jak wynika z raportu NBP „Zasobność gospodarstw domowych w Polsce”, w 2016 r. w posiadaniu 10 proc. najbardziej zasobnych gospodarstw domowych znalazło się aż 41 proc. całkowitego majątku netto, podczas gdy majątek netto 20 proc. najmniej zasobnych gospodarstw stanowił ledwie 1 proc. całego majątku gospodarstw domowych.

Zróżnicowanie majątku jest w Polsce większe niż w przypadku dochodów, o czym świadczy dużo wyższa wartość współczynnika Giniego dla majątku netto (57 proc.) niż dla dochodu (30 proc.).

Problem z miarą bogactwa

Nierówności majątkowe w Polsce choć rosną (w 2014 r. koncentracja majątku w najbogatszych domach była o 4 proc. mniejsza) są i tak relatywnie niskie na tle innych krajów rozwiniętych. Z opublikowanej w kwietniu 2018 r. prognozy brytyjskiego instytutu badawczego House of Commons Library wynika, że 1 proc. najbogatszych ludzi świata do 2030 r. będzie kontrolować 64 proc. światowego bogactwa. Od krachu gospodarczego w 2008 r. ich majątek rośnie o ok. 6 proc. rocznie – dwukrotnie szybciej niż bogactwo pozostałych 99 proc. populacji światowej. Za 12 lat będzie 305 bilionów dol. (dziś to 140 bln dol.).

Abstrahując od przyczyn koncentracji bogactwa (m.in. mniejsze opodatkowanie kapitału niż pracy, polityki niskich stóp procentowych) trudno się dziwić, że przy takiej skali nierówności, percepcja zamożności na całym świecie również jest bardzo nierównomierna. Przykładowo, z badania przeprowadzonego w 2017 r. przez Koski Research for Charles Schwab wynika, że Amerykanie – uważani za najbogatszy naród świata ze względu na największą liczbę miliarderów – mają spory problem z określeniem swojego progu zamożności. Przeciętnie tę granicę określają jako minimum 2,4 mln dolarów aktywów, czyli niemal 30-krotność aktualnej mediany wartości netto pojedynczego gospodarstwa domowego.

>>> Zobacz też: Płaca minimalna i koszty życia. Od Luksemburga dzieli nas przepaść, ale wyprzedzamy Grecję i Portugalię

Co ciekawe, o ile 27 proc. Amerykanów określa „bogactwo” w kategoriach ilości posiadanych pieniędzy (wartości majątku), to 24 proc. uznaje za bogactwo „radość z życia”, a 22 proc. możliwość „kupowania, czego się chce”. Część z nich uważa, że człowiek zamożny to taki, który nie musi kupować polisy na życie, bo na wypadek jego śmierci rodzinę zabezpieczają posiadane aktywa.

Problem z mierzeniem zamożności mają nawet specjaliści od bogactwa, czyli banki inwestycyjne i doradcy private banking. Standardowa, dotychczas, miara zamożności („affluent”), czyli osób dysponujących majątkiem w wysokości 100 000 – 1 mln dolarów, liczonych w płynnych środkach finansowych, zaczyna być kłopotliwa, gdy zamożność w coraz mniejszym stopniu zależy od płynnych aktywów. W erze uberyzacji posiadanie gotówki, samochodu, czy nawet mieszkania, nie jest już wystarczająco wiarygodnym jej miernikiem. Założyciel innowacyjnego start-upu, nawet przynoszącego aktualnie straty, stał się bowiem bardziej atrakcyjnym klientem private banking niż świetnie zarabiający menedżer korporacji, czy właściciel kilku mieszkań.

Widać to również na przykładzie Polski, w której gospodarstwa domowe – na tle krajów strefy euro – teoretycznie wcale do najbiedniejszych nie należą. Ale wynika to głównie z tego, że nasze majątki składają się głównie z mieszkań (często odziedziczonych). Dysponujemy przeciętnie majątkiem netto 60,6 tys. euro stanowiącym ok. 58 proc. mediany majątku netto przeciętnego w Europie. To sprawia, że poziom majątku gospodarstw domowych w Polsce w relacji do niektórych krajów strefy euro, gdzie mieszkania się najczęściej wynajmuje a nie kupuje (m.in. żeby być bardziej elastycznym na rynku pracy i więcej zarabiać), jest korzystniejszy niż wynika to z porównania PKB na głowę mieszkańca w tych krajach. Głównie dotyczy to Austrii i Niemiec, gdzie posiadaczami głównego miejsca zamieszkania jest mniej niż 50 proc. gospodarstw domowych.

Polacy mają więc własne mieszkania, ale dużo mniej pieniędzy, które mogliby zainwestować, aby swoje „bogactwo” pomnożyć. Aktywa finansowe mają w przypadku polskich gospodarstw domowych (mediana 3,5 tys. euro) mniejsze znaczenie jako składnik ich całkowitego majątku niż ma to miejsce w strefie euro (mediana 10,6 tys. euro). Stanowią tylko 8,4 proc. łącznej wartości aktywów, podczas gdy w strefie euro ten wskaźnik wynosi 17,8 proc.

Co więcej, z badań Deutsche Bank wynika, że najwięcej Polaków zarabiających co najmniej 7 tys. zł miesięcznie (tacy są już u nas uważani przez działy private banking działających w Polsce banków za zamożnych) trzyma pieniądze na koncie lub lokatach. Tylko co dziesiąty inwestuje np. w nieruchomości. Zaledwie 2 proc. z nich myśli o tym, by ktoś dobrze zarządzał ich finansami. Polacy przede wszystkim postrzegają bogactwo jako poczucie bezpieczeństwa, brak konieczności zamartwiania się o to, gdzie mają mieszkać i za co przeżyć „do pierwszego”.

Autor: Magdalena Krukowska