Skoro uczestniczymy w międzynarodowym wyścigu po głowy i ręce do pracy, starajmy się wybierać mądrze. Starajmy się zatrudniać imigrantów w sposób, który będzie ratował nasz system emerytalny, tak jak Polacy uratowali emerytury Brytyjczyków - pisze Marek Tejchman.
ikona lupy />
Dziennik Gazeta Prawna
"Właśnie minął mnie kierowca Uber Eats – Hindus w turbanie, pedałujący na rowerze. Czy to, żeby pewna grupa ludzi miała zawiezione jedzenie, zamiast pójść samodzielnie do baru lub sklepu, jest tak istotną potrzebą gospodarczą, że chcemy iść w multikulti? Czy ta sprawa nie wymaga debaty?”. Ten tweet stał się materiałem do niekończących się kpin. Mimo że od jego autora dzieli mnie w zasadzie wszystko, a szczególnie moja ocena społeczeństwa wielokulturowego – które uważam za wartość samą w sobie – to chciałbym stanąć w obronie Krzysztofa Bosaka.
Tak, potrzebujemy debaty. Ale debaty innej niż ten populistyczny, trywializujący tweet. Debaty poważnej, merytorycznej, opartej na liczbach i faktach. Debaty o tym, jaką politykę migracyjną chcemy prowadzić i czemu ona ma służyć. Jak przygotować do niej państwo, samorządy i społeczeństwo oraz samych imigrantów? Co ta polityka ma oznaczać dla polskich szkół, miast, opieki zdrowotnej i bezpieczeństwa?
Od 2015 r. żyjemy w świecie fikcji. Partia rządząca wyczuła nastroje społeczne i wygrała wybory m.in. dzięki protestowi przeciwko przymusowej relokacji. Szybko jednak sprzeciw ten stał się generalną linią programową pod hasłem „zero imigrantów”. Ale slogan ten powtarzany przez polityków PiS jest kłamstwem. Do Polski przyjeżdżają nie tylko setki tysięcy Ukraińców, ale i dziesiątki tysięcy mieszkańców Azji. Pokazują to oficjalne rządowe statystyki, widać to na ulicach polskich miast i w codzienności polskiego biznesu.
Reklama
Gdy politycy skandują „zero migrantów”, przedsiębiorcy walczą o pracowników. Na gospodarczych kongresach firmy reklamują się hasłem – „Dowiozę brygadę Nepalczyków w 24 godziny”. Rekruterzy wynajmują bloki, żeby umieszczać w nich informatyków z Indii. Firmy przetwórstwa przemysłowego myślą o dwujęzycznych przedszkolach dla wielokulturowych dzieci swoich pracowników. A politycy opowiadają dyrdymały, które pokazują prawdę o Polsce, ale tej sprzed pięciu lat. Migracja to jest i będzie temat. Poważny.
Rządzący zdają się wierzyć w to, że będzie można zjeść ciastko i mieć ciastko. Wpuścić imigrantów i chwalić się, że ich nie ma. Odwracać głowę od problemu. Ale tak się nie da. Nie da się prowadzić ambitnego projektu modernizacji polskiej gospodarki bez jej globalizacji. Nie da się zautomatyzować każdej produkcji, szczególnie kiedy pieniądze pompuje się w kosztowne programy socjalne. Nie da się żyć bez imigrantów i uniknąć gospodarczej katastrofy. Menedżerowie i właściciele polskich firm robią rzeczy, od których naszym politykom włosy zjeżyłyby się na głowie. Starają się budować organizacje wielokulturowe, zapisują się na uczelnie, żeby poznać kulturę islamu czy Dalekiego Wschodu. Starają się rekrutować międzynarodowych specjalistów. Nie zatrzymamy globalizacji, ale to nie oznacza, że nie powinniśmy spróbować tym procesem mądrze zarządzać.
Skoro uczestniczymy w międzynarodowym wyścigu po głowy i ręce do pracy, starajmy się wybierać mądrze. Starajmy się zatrudniać imigrantów w sposób, który będzie ratował nasz system emerytalny, tak jak Polacy uratowali emerytury Brytyjczykom. Ściągajmy ludzi w sposób, który będzie skłaniał ich do tego, żeby pieniądze, które płacą im polscy przedsiębiorcy, wydawali w polskich sklepach i kawiarniach. Żeby płacili tu podatki. Przygotujmy policję i służby do tego, żeby potrafiły migrantów rozumieć. Unikniemy w ten sposób powstania gett.
Uczmy i mądrze wymagajmy od przyjeżdżających zrozumienia reguł kraju, w którym są. I nie okłamujmy własnych obywateli. Przestańmy wciskać Polakom kit, że nikt tu nie przyjeżdża. Niech politycy i media prawicy przestaną dla krótkotrwałej korzyści podgrzewać nastroje wrogości wobec migrantów. Albo zredukujemy napięcia, niechęć i odniesiemy korzyści ze zmian, albo mieszkańcy polskiej prowincji zrobią to samo, co zrobili mieszkańcy prowincji francuskiej, niemieckiej czy angielskiej. Czyli mimo że w ich najbliższym otoczeniu migrantów nie ma, zagłosują na skrajną prawicę. Inną niż obecnie rządząca.

>>> Czytaj też: Rewolucja na rynku pracy? Rząd otwiera się na imigrantów