Goldman Sachs prognozuje, że minął już czas spowolnienia i ogromnych strat w przemyśle naftowym i wyższa cena surowca powoduje, że będzie więcej pracy dla firm. Problem polega na tym, że ostatni kryzys na rynku wymusił głębokie cięcia etatów. Tysiące pracowników musiało odejść z pracy, aby minimalizować straty koncernów.

Według wyliczeń analityków ciężka sytuacja na rynku kosztowała pracę ponad 170 tys. osób. Tyle pracowników zostało zmuszonych do odejścia od końca 2014 roku. Wiele inwestycji zostało wygaszonych, a część złóż eksploatowano z mniejszym zaangażowaniem.

Goldman Sachs wylicza, że aby wrócić do poziomów wydobycia sprzed kryzysu do pracy musi wrócić od 80 do 100 tys. pracowników i to do końca 2018 roku.

Reklama

Szacunki Goldmana opierają się na analizie poziomu obecnego wydobycia i tego sprzed kryzysu. Taki wzrost wymagałby uruchomienia 700 nowych platform wiertniczych, a na każdej z nich pracuje średnio od 120 do 150 osób.

>>>Czytaj więcej: Eksperci: Przygotujcie się na ropę po 80 dol. za baryłkę

Niestety znalezienie wykwalifikowanych pracowników nie jest rzeczą łatwą. Praca w branży naftowej wymaga kwalifikacji, szkoleń i określonych uprawnień. Nie da się wyszkolić pracownika w krótkim okresie.

Ale też skala zwolnień była bardzo duża. Wielu zwolnionych pracowników nie mogło odnaleźć się na rynku pracy.

John Ratcliffe, 55-latek, miał problemy ze znalezieniem pracy. W marcu został zwolniony przez Transocean. Pracował jako starszy oficer na statku obsługującym platformy wiertnicze. Informacja o stracie pracy była dla niego szokiem. W wywiadzie dla CNN Money powiedział, że zna przynajmniej jednego byłego współpracownika, który popełnił samobójstwo.

Sam Ratcliffe nie znalazł pracy w Stanach Zjednoczonych. Został zmuszony do przeprowadzi na holenderskie Curacao, gdzie pracuje dla firmy wydobywającej ropę.

Część byłych pracowników branży energetycznej znalazło zatrudnienie w budownictwie, choć nowe zajęcie wiąże się z niższymi wynagrodzeniami. Średnia płaca w przemyśle naftowym jest wyższa o 63 proc. od tej w budownictwie i aż o 84 proc. wyższa niż średnia krajowa – wylicza Goldman Sachs.

Największy problem mają jednak ludzie, którzy mają niszowe kwalifikacje typowe dla branży naftowej. Ich talenty nie są łatwo zbywalne dla innych sektorów gospodarki. Możemy tu zaliczyć geologów specjalizujących się w poszukiwaniu surowca oraz inżynierów zajmujących się procesem przetwarzania ropy i gazu.

Otwartym zostaje pytanie, ile osób z tych zwolnionych w ostatnim okresie, wróci na stare miejsca pracy. Wielu z niech znalazło zatrudnienie w odległych zakątkach USA, ale i świata. Część z nich się przebranżowiła. Jedno jest pewne – zarobią firmy zajmujące się rekrutacją pracowników.