To Meksyk, Dubaj, Lagos czy Shenzhen, a nie Londyn, Paryż czy Nowy Jork są miastami przyszłości. Zachód od dawna traci pozycję globalnego centrum społeczno-gospodarczego. Polska stała się więc w rzeczywistości peryferiami „drugiego świata”.
ikona lupy />
Palm Island w Dubaju / ShutterStock

To jedna z głównych tez książki Kacpra Pobłockiego zatytułowanej „Kapitalizm. Historia krótkiego trwania”. Autor pisze w niej o zmianie sił w globalnej gospodarce i metamorfozie globalnego kapitalizmu, które rozpoczęły się na dobrą sprawę już w połowie poprzedniego wieku. Zdaniem autora Zachód musi uświadomić sobie, jaki wpływ na jego kondycję i perspektywy mają zachodzące obecnie zmiany. Zauważa on również, że obecny światowy porządek nie jest nowy, a historyczna i obecna centralna pozycja Zachodu na mapie świata to jeden z mitów naszego kulturowego kręgu.

Kapitalizm opiera się zdaniem Pobłockiego na dwóch filarach: „urbanizacji kapitału”, czyli wyłonieniu się rynku nieruchomości oraz instytucji niewolnictwa. Starożytność czy średniowiecze nie stanowią wynikających z siebie epok czy faz rozwoju, ale są modyfikacjami kapitalizmu jako systemu opartego na niewolniczej pracy (niewolnictwa rozumianego również jako przymus ekonomiczny). Jaką rolę pełni dzisiaj miasto i kto odgrywa rolę niewolnika?

Reklama

Szacuje się, że w 2050 roku 80 proc. ludności świata będzie mieszkała w miastach. Wśród miast uważanych za modelowe dla XXI wieku nie ma ośrodków znajdujących się w Euroameryce. Tylko 3 z 20 najwyższych budynków na świecie znajduje się na Zachodzie. Miasta, takie jak Nowy Jork czy Paryż, nie są już najdroższe. Najwyższe koszty życia są w stolicy Angoli – Luandzie. Kołem zamachowym globalnej urbanizacji są natomiast Chiny. W ciągu 22 lat pojawiło się tam 250 milionów nowych mieszczuchów. Środek ciężkości światowej gospodarki przenosi się w stronę krajów tzw. grupy BRIC (Brazylia, Rosja, Indie, Chiny). Według prognoz ONZ do 2050 roku kraje te będą wytwarzały 40 proc. światowego PKB. Wspomniane państwa są też motorem napędowym szybkiego wzrostu globalnej populacji. Między 1970 a 2011 rokiem liczba ludności świata wzrosła z 3,6 do 7 miliardów. Przekłada się to na bardzo szybki wzrost wielkości siły roboczej – na świecie klasa robotnicza liczy około 3 miliardy osób.

Proces przesunięcia ośrodka współczesnego kapitalizmu z Zachodu do Chin czy na Bliski Wschód znakomicie obrazują przekształcenia, do jakich doszło w jednych z najważniejszych miast obu kręgów cywilizacyjnych - Nowym Jorku i Dubaju.

Nowy Jork - stolica Trzeciego Świata

Nowy Jork w dobie globalnej finansjalizacji można uznać za pierwszą metropolię Trzeciego Świata” – pisze Pobłocki. W latach 70. XX wieku bankierzy z Wall Street przejęli polityczną kontrolę nad miastem. Celem „planistów” z sektora finansowego było „zwinięcie” Nowego Jorku. To eufemistyczne określenie na zlikwidowanie w tej aglomeracji przemysłu. W latach 1970-93 liczba miejsc pracy w tym sektorze zmniejszyła się z 766 tysięcy do 286 tysięcy, czyli o 63 proc. Autor monografii o Nowym Jorku Robert Fitch twierdzi, że deindustrializacja miasta nie miała charakteru demokratycznego, ale została zaplanowana i przeprowadzona przez finansjerę. Nowy Jork zamienił się więc (jak pisał Fitch) z „najprawdopodobniej najbogatszej i najbardziej różnorodnej kultury przemysłowej na świecie w zamożne miasto”. Miał więc na przykład sieć miejskich szpitali i usług publicznych, o których reszta USA mogła tylko pomarzyć.

Już jednak na początku lat 90. niewiele po nich zostało. Według Fitcha struktura społeczna Nowego Jorku przypominała bardziej miasta Meksyku czy Peru niż aglomeracje z krajów Europy Zachodniej. Na skutek deindustrializacji Nowy Jork stał się miastem z najniższym zarobkami i najwyższymi kosztami życia w całej Ameryce. Charakterystycznymi cechami Wielkiego Jabłka są od lat 90. poprzedniego wieku wysokie bezrobocie, wysoki stopień uzależnienia mieszkańców od pomocy publicznej oraz dramatyczna bieda. Ludzie żyją w tym mieście, ale nie ma tam dla nich pracy. Nowy Jork jest przykładem miasta przeurbanizowanego, w którym wykształciły się społeczne masy, które stanowią „zbędną” ludność.

Postindustrialna historia Nowego Jorku to historia miasta, które stało się „biurowym Disneylandem”. Likwidacja przemysłu doprowadziła do tego, że całe masy obywateli tego miasta straciły pracę. Największy ośrodek amerykańskiego wschodniego wybrzeża stał się archetypem podzielonego klasowo miasta. Nową arystokracją tego miasta stali się pracownicy wielkich korporacji, którzy spędzają połowę życia w biurowcach mieszczących się w centrum miasta. Nowy Jork jest miastem kontrastów. Największa ekonomiczna przepaść występuje pomiędzy Manhattanem a Bronksem. Pierwsza z dzielnic to monokultura finansowa, druga – monokultura biedy. Ale również w obrębie samego Manhattanu można znaleźć ośrodki ubóstwa. Idealnym przykładem jest zamieszkiwana głównie przez Afroamerykanów dzielnica Harlem.

Jedyną dynamicznie rozwijającą się w Bronksie czy w Harlemie branżą był od dawna handel narkotykami. Philippe Bourghois, autor studium życia dilerów w hiszpańskim Harlemie, napisał: „awans w czarnej gospodarce narkotykowej wymaga systematycznego stosowania przemocy wobec współpracowników, sąsiadów oraz, w pewnym stopniu, wobec samego siebie”. Zgodnie z zasadami rządzącymi podziemną ekonomią, zachowania takie stanowią swoistą formę budowania PR-u oraz inwestycję w rozwój „kapitału społecznego”. Twarde używki są silnym środkiem miastobójczym. Drugim najważniejszym, zaraz po likwidacji przemysłu.

>>> Polecamy: Epidemia prywatyzacji. Państwowe majątki w Europie kurczą się od 40 lat

Dubaj - miasto przyszłości

Za stolicę nowego centrum globalnej gospodarki uważa się Dubaj. Jak opisuje w swojej książce Pobłocki, miasto to jest bardzo nietypowym tworem. Jeszcze w 1968 roku mieszkało tam zaledwie 60 tys. osób. Jednak silny wzrost cen ropy po 2001 roku sprawił, że pieniądze z okolicznych naftowych krajów zaczęły płynąć szeroki strumieniem w kierunku tego miasta. Rozpoczął się budowlany boom. Jednak tylko 30 proc. powstałych tam nieruchomości zasiedlają mieszkańcy miasta – reszta powstaje w celach spekulacyjnych.

Rozwój Dubaju opiera się na trzech branżach: nieruchomościach, turystyce i prostytucji. 50 proc. wszystkich zatrudnionych tam osób pracuje w branży nieruchomości jako budowlańcy, architekci czy agenci nieruchomości.

Autor „Kapitalizmu…” nazywa Dubaj miastem spektaklu. Paradoksalnie można go zwiedzać bez bezpośredniego kontaktu z samą tkanką miejską: albo z pozycji wnętrz budynków albo z samochodu, albo z dostosowanego do tego celu metra. Tylko 9 proc. mieszkańców miasta korzysta z transportu publicznego. Chodniki w Dubaju pełnią funkcję dekoracyjną, a wiele z nich prowadzi donikąd. Miasto to można określić mianem ogromnego centrum handlowego. "To jeden wielki, klimatyzowany i pilnie strzeżony budynek, który nie ma już swego zewnętrza" – pisze Pobłocki.

Powstanie opisanego powyżej symbolu luksusu nie byłoby jednak możliwe bez ogromnego wkładu pracy taniej siły roboczej. „Aby móc wybudować te wszystkie cuda, potrzebni są nam niewolnicy. Pamiętasz, jak zbudowano piramidy” – powiedział „Guardianowi” jeden z obcokrajowców korzystających z miejscowych luksusów. Obywatele Zjednoczonych Emiratów Arabskich to zaledwie 10 proc. mieszkańców Dubaju. Pozostała część to imigranci, głównie z Indii i Pakistanu. Nawet ich potomkowie urodzeni w Dubaju nie mają lokalnego obywatelstwa. Imigrant w tym mieście nie ma więc praw politycznych ani społecznych. Zdecydowana większość mieszkańców ma status tymczasowych pracowników. Pozwolenie na pobyt w tym kraju jest powiązane z pracą – w momencie utraty zatrudnienia imigranci tracą prawo do pobytu. Aby zmienić pracę, imigranci muszą wrócić do ojczystego kraju i ponownie uzyskać potrzebne dokumenty. Nie trzeba nawet dodawać, że przekracza to często ich finansowe możliwości, więc są ubezwłasnowolnieni. Paszporty nowo przybyłym pracownikom zabierają nawet rządowe instytucje. To swego rodzaju karykatura rynku pracy, jaki znamy na Zachodzie.

Współcześni niewolnicy są też kontrolowani za pomocą ekonomicznych środków nacisku. Imigranci sami pokrywają koszty podróży i otrzymania wiz. Aby dostać się do „ziemi obiecanej”, muszą sprzedawać majątki albo zadłużać się. Na miejscu otrzymują często znacznie niższe od obiecanych im przez dubajczyków stawki. Ceny nieruchomości i najmu w Dubaju są na kosmicznym poziomie, więc pracownicy-imigranci żyją w fatalnych warunkach. Aby przeżyć, pracują po 10-12 godzin dziennie przez 6 dni w tygodniu. Kobiety są zatrudnione najczęściej jako nianie, pracownice seksualne i służące. W 2005 roku żyło w tym mieście około 10 tys. niewolnic seksualnych. W mieście powstają enklawy bogactwa i biedy – na nieliczną kastę bogaczy pracują całe masy niewolników.

Rodowici Emiratczycy stanowią klasę rentierów. Lokalne prawo mówi, że każda firma musi zatrudniać odpowiedni odsetek rdzennych pracowników, więc często są oni zatrudnieni na fikcyjnych etatach. „Poza tym otrzymują od rządu nieoprocentowane pożyczki, przydziały ziemi i darmową opiekę zdrowotną. Państwo finansuje im też w całości dowolne studia aż do poziomu doktoratu, wypłaca premie za poślubienie innego rdzennego obywatela Emiratów, a nawet pokrywa rachunki telefoniczne” – pisze Pobłocki.

Charakterystyczną cechą kapitalizmu w Krajach Trzeciego Świata jest to, że nie jest on powiązany z demokracją. Emiratami rządzi król, a państwo ma strukturę przypominającą wielką korporację. Wolność słowa to fikcja. Władza kupuje społeczny spokój za zapewnienie mieszkańcom nieograniczonej możliwości konsumpcji. Autor książki stawia pytanie: czy kapitalizm po dubajsku to ostateczna wersja tego ustroju, czy może jakiś jego nowy rodzaj? Stawia hipotezę, że to właśnie taka feudalna forma stosunków władzy i kontroli może stanowić przyszłość kapitalizmu. Dane jednoznacznie wskazują na to, że to miasto będzie nadawało ton gospodarce przyszłości. Jeżeli kapitalizm i liberalna demokracja zostaną rozdzielone, jak dzieje się dzisiaj chociażby we wspomnianym Dubaju czy Chinach, nie możemy liczyć na to, że będzie miał on „ludzką twarz”.

>>> Czytaj także: Do jakiej klasy społecznej należysz? Uważaj, możesz się poważnie mylić