Po ponad czterech miesiącach od czasu ostatnich wyborów, w których Niemcy ukarali dwie największe partie za to, że rządziły krajem w ramach tzw. wielkiej koalicji, ci sami najwięksi gracze na scenie politycznej postanowili spróbować ponownie. Jeśli członkowie SPD zaakceptują pakt z partią Angeli Merkel (CDU/CSU), który wciąż nie jest jeszcze pewien, Niemcy po raz kolejny znajdą się pod rządami „wielkiej koalicji”.

To pożądany rozwój sytuacji – kolejna szansa dla niemieckich liderów aby pokazać, że pragmatyczny, centrowy rząd poradzi sobie lepiej niż populistyczny i wojujący nacjonalizm, zarówno w Niemczech jak i na poziomie europejskim. Aby to się jednak udało, nowa „wielka koalicja musi uniknąć kilku pułapek.

Uzgodniony skład nowego gabinetu pokazuje pewną przewagę SPD. Niemieccy socjaldemokraci dostali bowiem nie tylko jedno z dwóch potężnych resortów – finansów i spraw zagranicznych, ale tym razem przejęliby oba te ministerstwa. Niemcom przydałoby się nieco mniej fiskalnego konserwatyzmu prezentowanego przez CDU/CSU oraz nieco więcej tego, do czego wyzwała SPD, czyli więcej publicznych inwestycji oraz szerszej reformy Unii Europejskiej.

Wydaje się, że umowa koalicyjna pomiędzy CDU/CSU a SPD wpisuje się w te dwa postulaty, choć ich realizacja to zupełnie osobna kwestia. Przy większej lewicowości nowego gabinetu istnieje ryzyko, że obiecany wzrost wydatków publicznych może pójść nieco za daleko.

Reklama

Można jednak mieć nadzieję, że nowy minister finansów, Olaf Schulz, będzie umiał połączyć zwiększenie publicznych inwestycji z zachowaniem dyscypliny fiskalnej. Przydałoby się również położenie większego nacisku na infrastrukturę. Jak się bowiem okazuje, Niemcy wydają stosunkowo niewielką część budżetu na inwestycje w infrastrukturę – relatywnie mniej niż inne rozwinięte gospodarki.

Jednak największym zagrożeniem jest to, że koalicja może stracić z oczu prawdziwą stawkę w tej grze, czyli przywrócenie zaufania w niemiecki centryzm i przywództwo.

Koalicje rządowe to swego rodzaju małżeństwa bez miłości zawierane w odpowiednim czasie. Tymczasem SPD, która po poprzedniej „wielkiej koalicji” w ostatnich wyborach osiągnęła słaby wynik , jest wewnętrznie podzielona. Partia ta zmusiła swojego lidera, Martina Schulza, aby zrezygnował z ubiegania się o fotel szefa dyplomacji. Wypracowanie umowy koalicyjnej dopiero pierwszy krok, wspólne rządzenie będzie wymagało jeszcze większego wysiłku wewnętrznego.

A stawka jest naprawdę wysoka. Tym razem bowiem koalicja, która się kłóci i jest wewnętrznie podzielona, zaszkodzi w kolejnych wyborach nie tylko sobie. Klęska „wielkiej koalicji” oznaczałaby wzrost poparcia dla skrajnie prawicowej Alternatywy dla Niemiec (AfD), stanowiącej zagrożenie dla rekordowego dynamizmu gospodarczego kraju. Mocniejsza pozycja AfD oznaczałaby również zmniejszenie szans na poprawę funkcjonowania Unii Europejskiej.

>>> Czytaj też: Nieoczekiwana zamiana ról. Dziś to Grecja rozwija się szybciej niż Wielka Brytania