Pod koniec marca wybuchł we Francji strajk studentów. Idę o zakład, że większość z państwa o nim w ogóle nie słyszała. A nawet jeśli słyszeliście, to pewnie zlał się wam w jedno z trwającymi równolegle protestami kolejarzy oraz pracowników linii lotniczych. Trochę według zasady „ci Francuzi to nic, tylko demonstrują i strajkują”.
ikona lupy />
Rafał Woś / Dziennik Gazeta Prawna
Niesłuszne wrażenie. Protest studentów z 2018 r. jest bowiem niezwykle ciekawy. A z naszej polskiej perspektywy wręcz pouczający. Przypomnijmy, że wybuchł w akcie sprzeciwu wobec planów reformy szkolnictwa wyższego zaproponowanej w lutym przez prezydenta Emmanuela Macrona. Nie chodziło jednak ani o planowane cięcia socjalne, ani o jakieś nowe opłaty. Nie był to również strajk roszczeniowy pod hasłem „Dajcie nam więcej”. Nic z tych rzeczy. Studenci zbuntowali się przeciw czemuś dużo bardziej fundamentalnemu. Z polskiej perspektywy wręcz trudnemu do uwierzenia.
Studenci kilkudziesięciu francuskich uniwersytetów protestują przeciw wprowadzeniu dodatkowego filtra przy przyjmowaniu na uczelnie. Nad Sekwaną działa to bowiem tak, że uniwersytet faktycznie jest powszechny, a na studia może się zapisać każdy po zdaniu matury. I każdego trzeba na nie przyjąć, niezależnie od tego, czy kończył szkołę w najlepszej dzielnicy Paryża, czy w jakimś zapomnianym przez Boga i ludzi zakątku kraju. To jeden z egalitarnych fundamentów, na których zbudowana jest republika. Praktyczna realizacja wolnościowego postulatu równości szans w dostępie do lepszego życia.
Minusem owego rozwiązania jest oczywiście przeładowanie najbardziej popularnych kierunków: głównie prawa i psychologii. Jak jednak rozwiązać ten problem w zgodzie z ideałami wolności, równości i braterstwa? Początkowo wydawało się, że takim wyjściem będzie loteria, czyli zwykłe losowanie kandydatów. Uśmiechnęło się do ciebie szczęście, to idziesz na wymarzone prawo. Nie miałeś szczęścia, to dostajesz na pocieszenie mniej popularną filozofię. Macron uznał jednak, że to zły mechanizm. Prezydent postawił sobie przecież za cel rozruszanie Francji, uczynienie jej miejscem bardziej dynamicznym, efektywnym i konkurencyjnym.
Reklama
Prezydent przeforsował więc system listów motywacyjnych, które maturzyści mieliby pisać. Macron chce, by te listy (w połączeniu z opinią nauczycieli ze szkoły średniej) stanowiły kryterium, za pomocą którego uniwersytet wybierze sobie kandydatów. Szokuje was? A francuskich studentów zaszokowało. Uznali, że jest to furtka do odsiewania tych kandydatów, którzy (jak mawiał Jan Kulczyk) „gorzej wybrali sobie rodziców” i w momencie robienia matury dysponują mniejszym kapitałem kulturowym niż ich uprzywilejowani koledzy i koleżanki z lepszych domów. Co niechybnie wyjdzie przy okazji pisania listów motywacyjnych.
Wśród komentatorów natychmiast znaleźli się tacy, którzy próbują studencki opór relatywizować. Mówić, że przecież oprócz uniwersytetów są we Francji elitarne Grandes Écoles, z których rekrutuje się potem cała państwowa i biznesowa wierchuszka. Nie ma więc co przesadzać z tym mówieniem o duchu równości przenikającym francuską akademię. Inni krytycy argumentują z kolei, że dzisiejsi studenci protestują, bo zbliża się 50. rocznica maja 1968 r. I oni też koniecznie chcą zaliczyć własne doświadczenie młodzieńczego buntu. Zanim pójdą w kierat mieszczańskiego społeczeństwa.
Wszystko to może i prawda. Ale jest też w tym najnowszym studenckim buncie coś urzekającego. Jakaś próba obrony pięknych ideałów. Poczucie obowiązku wobec własnej wspólnoty politycznej. A najlepsze jest to, że ci, którzy protestują, nie biją się o swój własny interes. Oni przecież miejsca na studiach już mają. Walczą o zasadę, z której powinni móc korzystać kolejni. Daj Boże polskim studentom taką polityczną wyobraźnię.