Niespełna rok temu prezydent USA groził Korei Północnej „ogniem i furią”. W odpowiedzi jej przywódca straszył atakiem rakietowym na wyspę Guam, gdzie znajdują się amerykańskie bazy wojskowe. A ponieważ Pjongjang przeprowadził wcześniej kilka udanych prób nuklearnych, świat zamarł ze strachu. Bo gdyby konflikt wybuchł , tylko na Półwyspie Koreańskim pochłonąłby miliony istnień. Poza tym, z racji interesów strategicznych, wojnie bezczynnie nie przyglądałyby się ościenne mocarstwa: Chiny, Japonia i Rosja. Tymczasem w krótkim czasie doszło do wolty – i w tym tygodniu w Singapurze doszło do spotkania Donalda Trumpa i Kim Dzong Una, którzy zachowywali się jak przyjaciele.
Już samo spotkanie prezydenta USA z przywódcą komunistycznej Północy jest czymś tak bardzo niezwykłym, iż przejdzie do historii. Nawet jeśli porozumienie o denuklearyzacji Korei oraz wspólnym dążeniu do pokojowego rozwiązywania sporów na półwyspie okaże się tylko zbiorem pobożnych życzeń (do umowy nie wpisano żadnych dat czy harmonogramu działań). Bo w przypadku tych dwóch polityków, którzy zapracowali na opinię nieprzewidywalnych, trudno cokolwiek prorokować.
Jak wielkie znaczenie dla świata będzie miał szczyt w Singapurze, okaże się w ciągu najbliższych miesięcy, lecz może on przynieść efekty, które wpłyną na życie milionów, a nawet miliardów zwykłych ludzi.
Treść całego artykułu można przeczytać w piątkowym, weekendowym wydaniu DGP.
Reklama

>>> Polecamy: Zainspirował totalitaryzmy i nowoczesny kapitalizm. Oto ideowa spuścizna Marksa