Finansowy cud Islandii opiera się na tym, że jako narodowi wyjątkowo nam się poszczęściło - zaledwie 334 tys. obywateli siedzi na tych wszystkich surowcach naturalnych. Jeśli zdamy sobie sprawę z tego, jak niewielu nas jest, to okaże się, jesteśmy najbogatszym narodem na tej planecie - mówi w wywiadzie Birgitta Jónsdóttir, poetka, była posłanka z ramienia Ruchu Obywatelskiego i Partii Piratów na Islandii.

Islandia jest często postrzegana jako wyjątkowy przykład kraju, który skutecznie poradził sobie z kryzysem finansowym. Co właściwie się stało, że Islandczycy w 2008 roku w obliczu problemów zachowali się zupełnie inaczej niż reszta świata?

Rzeczywiście kilka rzeczy zrobiliśmy dobrze i na fali społecznego gniewu zrobiliśmy to szybko. To ważne, ponieważ tak jak w przypadku każdego kryzysu, prawdziwa zmiana zajdzie tylko wtedy, gdy reformy są wprowadzane tuż po kryzysie. W przeciwnym razie reformy nie będą trwałe.

Wciąż jednak muszę rozwiać kilka mitów na temat Islandczyków oraz ich reakcji na kryzys finansowy.

W takim razie zacznijmy. Ustanowiliście Specjalną Komisję Śledczą i ukaraliście ok. 200 osób – polityków i menedżerów odpowiedzialnych za kryzys finansowy.

Reklama
ikona lupy />
Islandia, jezioro Blahver w Hveravellir / ShutterStock

Tak, ukaraliśmy niektóre z tych osób. Pracowaliśmy ze świetnym ekspertem – Evą Joly, która poradziła nam, jak łapać kryminalistów w białych kołnierzykach.

Ale ci, którzy są właścicielami banków, wciąż znajdują się na wolności i na przykład jeden z nich ponownie znalazł się wśród 100 najbogatszych osób świata. Z kolei ludzie, którzy zostali skazani, mieli całkiem komfortowy pobyt w więzieniu. Był to rodzaj luksusowego więzienia, z czerwonym winem i świetnym jedzeniem. Jeden ze skazanych dysponował nawet helikopterem, który transportował go do miasta.

Później parlament podjął decyzję o zmianie prawa karnego. W efekcie po pewnym czasie więźniowie mogli zdecydować się na dozór elektroniczny i zamiast przebywać w więzieniu, mieli możliwość nałożenia specjalnej bransolety. Ci z nas, którzy pracowali wówczas nad zmianą tego prawa, nie zdawali sobie sprawy, że wszystko to zostało przygotowane specjalnie dla kryminalistów w białych kołnierzykach.

Dwa razy w referendum odrzuciliście ustawy islandzkiego parlamentu, które obligowały Islandczyków do spłaty długu znacjonalizowanych prywatnych banków obcym państwom (Wielkiej Brytanii i Holandii).

To jedna z tych rzeczy, nad którymi bardzo ciężko pracowałam. Chodziło o przekonanie Islandczyków, aby podpisali petycję do prezydenta z prośbą o zwołanie narodowego referendum. Według naszej konstytucji prezydent może zawetować ustawę, jeśli istnieje oczywista różnica pomiędzy wolą narodu a większością w parlamencie.

Czułam też, że ważne było uzyskanie wsparcia z zagranicy i posiadanie naszej wersji historii. Obciążenie tym długiem oznaczałoby, że do dziś nie wyszlibyśmy z kryzysu. To był bardzo intensywny czas. Byłam gotowa spać w moim biurze, aby tylko dopilnować, że parlament nie zaakceptuje tych rozwiązań. Islandia znajdowała się wówczas pod niewyobrażalną presją ze strony Unii Europejskiej, Wielkiej Brytanii, Holandii.

Otrzymaliśmy pomoc od niespodziewanych miejsc i osób, np. ze strony Chelsea Elizabeth Manning – słynnego sygnalisty, byłego analityka amerykańskiego wywiadu. Było oczywiste, że byliśmy zastraszani przez kraje, które w przeszłości kolonizowały mniejsze narody. Jeśli Islandczycy wzięliby na siebie dług będący konsekwencją działań prywatnego sektora, to płacilibyśmy astronomiczne odsetki, o których zdecydowały rządy Wielkiej Brytanii i Holandii. Dług ten był poza naszym zasięgiem i to właściciele banków, a nie naród, powinni być za to odpowiedzialni. Zadłużenie z odsetkami wynosiło 3,8 mld euro, czyli prawie 12 tys. euro na jednego Islandczyka.

Referendum było bardzo wzmacniające, dało nam siłę. Jeśli przegralibyśmy sprawę w sądzie, wtedy kolektywnie musielibyśmy ponieść odpowiedzialność. Dzięki referendum wygraliśmy i kolektywnie dzieliliśmy zwycięstwo.

A co z pokryzysowym planem zmiany islandzkiej konstytucji?

To kolejny mit, który chcę rozwiać. Islandia była w przeszłości duńską kolonią. Uzyskaliśmy niepodległość w czasie, gdy Duńczycy znajdowali się pod niemiecką okupacją. Gdy już otrzymaliśmy niepodległość, dostaliśmy też specjalny „prezent” od Danii – ich konstytucję. Przyjęliśmy ją jako naszą i wówczas nasi prawodawcy tłumaczyli, że ta konstytucja będzie tylko tymczasowa. Minęło ponad 70 lat i nic się nie zmieniło. To właśnie dlatego w czasie kryzysu pojawiło się wiele postulatów, aby napisać naszą własną konstytucję, która będzie lepiej dopasowana do Islandczyków.

Chcieliśmy, aby nowa konstytucja była napisana w naprawdę inkluzywny sposób. Stworzyliśmy zgromadzenie tysiąca losowo wybranych osób, aby brały udział w dyskusji na temat naszych wartości: kim jesteśmy i jak chcemy to odzwierciedlić na poziomie najwyższego prawa. Przeszliśmy przez cały proces prawny w parlamencie i wreszcie doprowadziliśmy do zwołania referendum. W głosowaniu umieszczono sześć pytań, które dotyczyły nowej konstytucji. Większość Islandczyków odpowiedziała „tak” na wszystkie pytania, ale parlament pod koniec swojej kadencji zdecydował się nie uwzględnić głosu ludzi.

Jakiego rodzaju zmian się domagaliście?

ikona lupy />
Islandia / ShutterStock

Ta konstytucja była napisana w normalnym, a nie prawniczym języku, dzięki czemu każdy mógłby ją zrozumieć. Co więcej, projekt zawierał bardzo istotne zmiany. Na przykład surowce naturalne miały zostać uznane za własność narodu, która nie może zostać sprywatyzowana. Wolność informacji i neutralność sieci miały zostać uznane za konstytucyjne prawa. Wśród projektowanych zmian znalazł się również przepis, że to naród mógł doprowadzić do zwołania referendum bez konieczności proszenia o to prezydenta, zaś 15 proc. obywateli mogłoby mieć inicjatywę ustawodawczą, którą parlament byłby zobligowany dalej rozpatrywać.

Piękny projekt, ale nigdy go nie uzyskamy. Jest skończony. Ludzie, którzy mają władzę, nie chcą tych zmian, ponieważ zmianie uległyby też reguły gry. Wprowadzałyby wielką możliwość przeprowadzenia głębokich zmian i przekształcenia Islandii w prawdziwą funkcjonalną i nowoczesną demokrację.

Pomimo, że chciałaś rozwiać kilka mitów na temat Islandczyków i ich reakcji na kryzys finansowy, wciąż można uznać, że coś się jednak od tamtego czasu zmieniło. Choćby wasza gospodarka, która radzi sobie znakomicie.

Nie mieliśmy z tym nic wspólnego. Finansowy cud Islandii opiera się na tym, że jako narodowi wyjątkowo nam się poszczęściło. Pomyśl o Islandii, gdzie zaledwie 334 tys. obywateli siedzi na tych wszystkich surowcach naturalnych. Jeśli zdasz sobie sprawę z tego, jak niewielu nas jest, to okaże się, jesteśmy najbogatszym narodem na tej planecie. Ale mimo to w jakiś sposób wciąż mamy wysoki poziom ubóstwa, a imigranci są wykorzystywani. Wśród nich jest dużo Polaków, których wykorzystujemy. To bardzo mnie denerwuje.

Innym powodem, dla którego dobrze radzimy sobie finansowo, jest fakt, że mamy własną walutę i mogliśmy zablokować kurs wymiany. Z kolei dziś nasza waluta jest silniejsza niż była przed kryzysem. To bardzo problematyczne, ponieważ oznacza, że wszystko co importujemy jest tańsze, a eksport stał się droższy.

To co też uratowało nas przed kryzysem, to erupcja wulkaniczna, po której doświadczyliśmy szalonego wzrostu liczby turystów. W efekcie turystyka jest dziś największą branżą islandzkiej gospodarki. Dlatego pomimo, że nasza gospodarka radzi sobie bardzo dobrze, to zmarnowaliśmy szansę na prawdziwe zmiany. Chciwość się szerzy, szara strefa jest gigantyczna – tak jak w Grecji lub nawet jeszcze gorzej. Obawiam się, że powróciliśmy do mentalności z 2007 roku. Jeśli Islandczycy nie zaczną wspólnie działać, wkrótce będziemy mieli te same problemy, ale o nieco innym zabarwieniu. Jeśli nie zmieni się fundamentów, to wszelkie działania przypominają zmianę kierowcy w sytuacji, gdy cały samochód jest zepsuty.

Islandzki parlament jednogłośnie przyjął rezolucję znaną jako Islandzka Inicjatywa Nowoczesnych Mediów (IMMI), mającą na celu uczynienie z waszego kraju bezpiecznej przystani w wymiarze cyfrowym. Jak udało się tego dokonać?

Szczerze mówiąc, nie jestem do końca pewna, co się stało. Ale z książki Naomi Klein „Doktryna szoku” nauczyłam się, że w czasie kryzysów ludzie będący u władzy przyspieszają wprowadzanie zmian, które pozbawiają obywateli ich własnych praw. Dobrym przykładem tego typu działań jest uchwalenie amerykańskiej ustawy Patriot Act po zamachach z 11 września. Pomyślałam zatem, że można odwrócić ten efekt i wykorzystać czas kryzysu do wprowadzenia zmian zwiększających prawa obywateli bez większego wysiłku. I to chyba bardzo pomogło. Co więcej, ludziom znajdującym się u władzy bardzo trudno jest powiedzieć „nie” postulatom większej transparentności, większej wolności prasy oraz ochronie surowców i sygnalistów, gdy w kraju sytuacja ma charakter półrewolucyjny. Wszyscy chcieli przynajmniej pokazać, że im na tym zależy.

Rezolucja IMMI to jednak coś więcej niż konkretne prawo czy polityka, to zupełnie nowy sposób podejścia do polityki. Zebraliśmy ludzi z całego świata, którzy poszukują najlepszych rozwiązań w zakresie wolności ekspresji, słowa, informacji i prywatności w erze cyfrowej. Co więcej, okazało się, że rozwiązania te działają nie tylko na papierze, ale też w sądach. Uchwalona przez islandzki parlament rezolucja zobowiązuje rząd Islandii do tworzenia dynamicznego oraz jak najlepszego prawa we wszystkich tych kategoriach. Celem takich działań ma być uczynienie z Islandii bezpiecznej cyfrowej przystani dla wszystkich zakazanych treści na świecie, które z publicznych domen chcą usunąć czy to politycy, czy dyktatorzy lub korporacje.

Prawdziwym cudem, jeśli chodzi o rezolucję IMMI jest to, że prace wokół niej wciąż trwają, a premier Islandii stworzyła specjalną grupę, która ma przygotować wszystkie prawa tak, aby parlament mógł je przyjąć w ciągu roku. Różne grupy pracowały nad prawami związanymi z IMMI od prawie 10 lat, ale projekty te utykały w ministerstwach. Wkrótce będę w stanie zamknąć ten rozdział i rozpocząć prace nad czymś innym.

W 2009 roku zostałaś wybrana do parlamentu z ramienia Ruchu Obywatelskiego. Powiedziałaś wówczas, że dostałaś się tam „przypadkowo”.

Tak, ponieważ nigdy nie byłam zainteresowana dostaniem się do parlamentu lub byciem politykiem. W sensie formalnym partię polityczną założyliśmy na osiem tygodni przed wyborami. Nie mieliśmy pieniędzy, nie znaliśmy zasad politycznej gry. Nie chcieliśmy mieć żadnych byłych polityków, chcieliśmy za to stać się platformą dla zwykłych ludzi, aby ci mogli uczestniczyć we współtworzeniu ich własnej rzeczywistości. Szczerze mówiąc, nie spodziewałam się, że zostaniemy wybrani, ale nagle obudziłam się w sytuacji, w której byłam osobą publiczną i miałam demokratyczny mandat w parlamencie w czasie najbardziej niezwykłych lat naszej demokracji.

Wejście do parlamentu nie okazało się czymś bardzo trudnym.

Nie jest trudno się tam dostać. Wszystko zależy od odpowiedniego czasu. Współtworzyłam dwie partie polityczne i obie weszły do parlamentu. Prawdziwym cudem natomiast było dostanie się w 2013 roku Partii Piratów do parlamentu.

Jakie główne postulaty miało wówczas to ugrupowanie?

Głównie związane z rezolucją IMMI, ale też zmiana konstytucji, reforma praw autorskich i dekryminalizacja narkotyków. Fakt, że nam się udało, jest zupełnie niezwykły. Staliśmy się dużą partią bardzo szybko, z perspektywy czasu oceniam, że zbyt szybko. Po wyborach w 2016 roku staliśmy się drugą największą partią na Islandii z poparciem 14,5 proc. oraz 10 miejscami w parlamencie.

Mogłaś zostać premierem i zmieniać system, ale nie chciałaś. Dlaczego?

Istnieje duże nieporozumienie na całym świecie, jeśli chodzi o prawdziwą władzę. Nie mogłabym zmieniać systemu, dopóki nie miałabym przeważającej większości w parlamencie, zaś urząd, którego mogłam być szefem, opierałby się na rządzie pięciu partii. Bycie na czele takiego rządu polegałoby głównie na gaszeniu pożarów i zarządzaniu. Tymczasem chciałam pokazać, gdzie powinna znajdować się prawdziwa władza w społeczeństwie. Chciałam przenieść ideę władzy do parlamentu i zasugerowałam, że zamiast bycia premierem, mogłabym zostać marszałkiem. Większość ludzi uważa, że prawodawcą jest parlament, tymczasem to rząd ma całą władzę, a rząd nie jest wybierany bezpośrednio przez obywateli.

Poza tym stosunek ludzi do władzy jest bardzo problematyczny. Jestem z natury buddystką i w związku z tym nie klasyfikuję innych ze względu na ich status. Kryterium klasyfikacji jest dla mnie sposób interakcji. Nie podoba mi się fakt, że ludzie próbują narzucić mi swoją władzę. Oczywiście pomimo tego jestem silną i afirmatywną osobą – jeśli w coś wierzę, będę o to walczyć.

Co zatem skłoniło Cię do stworzenia Partii Piratów?

Przede wszystkim chciałam mieć pewność, że rezolucja IMMI zostanie sfinalizowana, ale też chciałam sprawić, aby ludzie rozumiejący technologię i prawa człowieka znaleźli się w organach nadzorczych i ustawodawczych. Uświadomiłam sobie, że jeśli nie wystartujemy znów w wyborach, to w parlamencie nie będzie żadnych geeków. Rozwiązywaliśmy wówczas Ruch Obywatelski, gdyż ugrupowanie to miało być tylko partią powołaną doraźnie, aby wykorzystać kryzys do przeprowadzenia fundamentalnych zmian w systemie. Zostawianie w tej sytuacji parlamentu bez osób rozumiejących technologię wydawało mi się bez sensu.

Ponadto sama wcześniej tworzyłam strony internetowe. Byłam optymistką, gdy Internet stał się przestrzenią wizualną. Naprawdę wierzyłam, że zmieni to nasze życie na lepsze. Jestem również pisarką z wielowymiarowym doświadczeniem i właścicielką wszystkich rodzajów praw autorskich. Lubiłam ducha on-line’u, gdzie można się dzielić swoją pracą w ramach czegoś, co później nazwano licencją CC lub CL. Otworzyło mi to bardzo wiele drzwi, mogłam dzięki temu współpracować z ludźmi z całego świata. Zaczęłam jednak dostrzegać, że przemysł praw autorskich (nie chodzi o ludzi, którzy posiadają prawa autorskie, ale o tych, co posiadają prawa własności, jak Sony czy inne wielkie firmy) nadużywa swojej pozycji. Jeśli nie jesteś supergwiazdą, to zazwyczaj prawie nie dostajesz wynagrodzenia za swoją pracę twórczą. To wielcy gracze ukształtowali rynek dla swoich własnych korzyści. Właśnie dlatego tyle kreatywnych osób tworzy ruch Partii Piratów na całym świecie.

To wielcy interesariusze praw własności są głównym katalizatorem niszczenia naszej prywatności. To właśnie oni w jakiś sposób uzyskali zgodę, aby kontrolować nasze komputery, np. w formie systemu zabezpieczeń DRM, który penetruje naszą prywatność i sprawdza, czy nie podzieliliśmy się z innymi piosenką albo filmem. Warto zauważyć, że nikt już nie korzysta z torrentów, aby wymieniać filmy czy muzykę. Już wtedy mówiliśmy o tym, że problemem jest brak usług, te produkty były praktycznie niedostępne legalnymi drogami. Kto z nas nie pamięta głupich blokad DVD. Ale szkody zostały już poczynione i nie da się tego odwrócić.

Przemysł praw własności pomógł zniszczyć fundamentalne prawa, ponieważ prywatność jest fundamentalnym prawem człowieka. Kryminalizowano dzieci i nastolatków, którzy wymieniali się plikami. Gdy dorastałam, nagrywaliśmy kasety audio i wymienialiśmy się nimi. Nikt wtedy nie pomyślałby, że można za coś takiego kogoś aresztować. I dokładnie coś takiego robi dziś przemysł praw własności. Wychowałam moje dzieci mówiąc im, że dzielenie się jest cnotą. Myślę, że kryminalizacja dzielenia to szaleństwo.

Ostatecznie jednak opuściłaś Partię Piratów. W jedynym z wywiadów powiedziałaś, że byłaś tam kimś w rodzaju Kasandry.

Partia Piratów nigdy nie miała stać się partią polityczną. To był ruch. Nazywaliśmy się po islandzku „Piratar” i stanowiło to pewną deklarację. Chcieliśmy prawdziwej, fundamentalnej zmiany. Ale kiedy stawaliśmy się coraz więksi, w coraz większym stopniu zaczęto się skupiać na ułatwieniu zarządzania tą strukturą oraz dopasowaniu się do systemu.

Być może do pewnego stopnia jest to nieuniknione.

Chciałam stworzyć ruch, który inspirowałby ludzi do bycia częścią zmiany społecznej. W przypadku Partii Piratów to się nie udało. Ugrupowanie stało się partią technokratów.

Działają tam wciąż wspaniali ludzie, który chcą ruszyć pewne sprawy, ale wielu założycieli Partii Piratów odeszło. Stało się tak, ponieważ poczuliśmy, że pewna wizja, której się poświęcaliśmy, w myśl zasady „zabrać władzę mocnym i przekazać ją słabszym”, przestała obowiązywać.

Nie mówię przez to, że ludzie ci robią rzeczy niewłaściwe, ale że nie jesteśmy już na tej samej ścieżce. I zamiast próbować narzucić coś osobom, które mają odmienne priorytety, wolę skoncentrować się na innych sprawach, które są dla mnie bardziej motywujące.

Gdybyś mogła dziś wprowadzić konkretne zmiany systemowe, co to by było?

Prowadzi się w tym obszarze wiele eksperymentów i dyskusji. Na przykład w naszej konstytucji mamy tylko reprezentantów, a nie partie. Dlatego pierwszą zmianą byłoby umożliwienie ludziom głosowania na jednostki, a nie partie.

Ostatecznym celem zmian byłoby stworzenie parlamentów z losowo wybranymi jednostkami, które mają wystarczające zasoby, aby we właściwy sposób mogły sprawować funkcję nadzorczą i tworzyć określone polityki. Moglibyśmy połączyć reprezentantów z wyborcami poprzez platformy demokracji bezpośredniej, oparte o otwarte oprogramowanie. Dzisiejsze parlamenty tak naprawdę nie sprawują swoich funkcji, nawet jeśli chodzi o tworzenie prawa. To śmieszne, kiedy ludzie nazywają parlamentarzystów prawodawcami. Przecież oni zupełnie nie tworzą prawa. Prawo powstaje zazwyczaj w ministerstwach.

Inny interesujący przykład płynie z fińskiego parlamentu, gdzie istnieje Komisja ds. Przyszłości. To stała komisja parlamentarna. Przypomina ona ponadpartyjny think-tank, gdzie posłowie dyskutują o przyszłym rozwoju, o technologiach, etc. Członkowie tej komisji nie zamykają się w swoich biurach, ale próbują docierać do społeczeństwa na wiele innowacyjnych sposobów, np. poprzez wysłuchania obywatelskie lub crowdsourcing. To naprawdę bardzo fajny pomysł. Myślę, że wszystkie parlamenty powinny coś takiego wprowadzić.

W parlamentach przyszłości mielibyśmy losowo wybranych reprezentantów, którzy działaliby na zasadzie osiągania porozumienia w konkretnej sprawie, a nie na zasadzie mniejszości lub większości. Oczywiście system taki trzeba dopiero rozwinąć, nie można go wprowadzić z dnia na dzień.

Z polskiej perspektywy tworzenie polityk opartych o consensus, które proponujesz, jest trudne do wyobrażenia. Nie tylko ze względu na inną kulturę polityczną, ale także z powodu niezwykle głębokich podziałów politycznych, z którymi musimy się dziś zmagać.

Po pierwsze, wyłączcie Facebooka. Spróbujcie to zrobić. Facebook jest skonstruowany w taki sposób, aby wytwarzać polaryzację. Jeśli widzisz na FB coś, z czym zupełnie się nie zgadzasz, musisz odpowiedzieć! Ale jeśli tych samych ludzi posadzi się naprzeciwko siebie w jednym pokoju i spojrzą sobie w oczy, to rozwiązujecie problem. Musicie działać jak konsultant małżeński.

Pamiętajcie też, że nikt wcześniej nie wierzył, że można przeprowadzić jakiekolwiek zmiany na Islandii. Nie poddawajcie się, zanim nie zaczniecie. Bądźcie gotowi z nowymi metodami, gdy nadejdzie na nie czas oraz gdy zaistnieje powszechna wola na progresywizm. Macie już kulturę silnych związków zawodowych. Może muszą się one trochę odświeżyć i zrozumieć, co nastąpi w kontekście automatyzacji i algorytmów.

Używając metafory konsultanta małżeńskiego, obawiam się, że Polacy już wzięli ze sobą rozwód.

Polska to kraj tak wielu znakomitych ludzi i nie mogę uwierzyć, że Polacy dali się umieścić na takich pozycjach. Chcecie wywołać wojnę domową?

Tę sytuację konfliktu politycznego nazywamy nawet „wojną polsko-polską”.

W takim razie być może jesteście bliżej byłej Jugosławii niż myślicie. Jedźcie do Sarajewa, pomyślcie o snajperach, którzy strzelali do ludzi próbujących zdobyć żywność. Jeśli tego nie chcecie, to musicie zacząć budować mosty i nie jest to wymierzone przeciw komukolwiek.

Jeśli młodzi ludzie nie zaczną się angażować, jeśli wykształceni ludzie nie zaangażują się i nie zaproponują innych rozwiązań, będziecie mieli kraj rządzony przez obłąkanych seniorów korzystających z władzy. I mówię to wszystko z wielkim szacunkiem dla zdrowych seniorów.

Przedstawiciele starszych pokoleń są często zupełnie zasklepieni w swoich poglądach. Nie można ich skłonić do zmiany perspektywy, ani nie mogą oni zrozumieć problemów młodszych pokoleń. Oczywiście to wielka generalizacja i można mieć fantastycznych liderów we wszystkich pokoleniach. Jest jednak wielu ludzi, którzy chcą budować mosty i zazwyczaj należą oni do młodszego pokolenia liderów.

Być może silne napięcia są dziś dominującym na świecie trendem. Gwałtowne podziały polityczne wybuchają w wielu miejscach.

To narracja wielu osób, np. w USA. Nie zgadzam się z tym, to przesada. Pewni ludzie wzmacniają uczucie strachu, aby ukryć swoją niekompetencję, rządzić i zasłonić korupcję. To także świetna metoda dojścia do władzy, jeśli chce się zarządzać ludźmi poprzez strach.

Ale podziały te nie są stare. Polega to na podsycaniu prymitywnych instynktów w naszych mózgach, po obu stronach barykady. W naszej naturze nie leżą podziały, ludzie są znacznie bardziej skłonni do współpracy. I ci, którzy się rozwijają, to ci, którzy współpracują. Zatem pod żadnymi warunkami nie pozwólcie sobie wmówić, że te podziały są normalne.

Jak zatem wydostać się z tego podzielonego świata?

Znajdźcie swoich poetów, myślicieli i wizjonerów oraz pozwólcie im mówić. Macie już ludzi, którzy są pełni energii, silni i inspirujący.

Odbudujcie związki zawodowe. To właśnie tam jest teraz energia. Wszystkie prawa, które dziś mamy, takie jak czas pracy, minimalne wynagrodzenie, zwolnienie lekarskie – nie przyszły od partii politycznych, ale od związków zawodowych. A czym są związki zawodowe – kolektywną siłą współpracujących ludzi. Musicie zatem zrozumieć, że władza jest w wielości i potrzebujecie wizjonerów. Populiści mają coś, czego brakuje lewicy i ugrupowaniom progresywnym. To wizja – wizja strasznej przyszłości. Sprawia ona, że ludzie na nich głosują. I wydaje im się, że są silni i ich ochronią. To kompletne kłamstwo, ale wszyscy oni to głoszą.

Zatem znajdźcie ludzi, którzy zaczną mówić o wizji. Jest wiele takich osób. Znajdźcie ich lub bądźcie jednymi z nich.

>>> ENGLISH VERSION OF THE INTERVIEW WITH BRIGITTA JONSDOTTIR

BIO: Birgitta Jónsdóttir – zaangażowana politycznie poetka, była posłanka z ramienia Ruchu Obywatelskiego i Partii Piratów na Islandii, współtworzyła te ugrupowania. Przewodnicząca International Modern Media Institute (IMMI). Znalazła się na liście Międzynarodowych Polityków Roku 2016 tygodnika „Der Spiegel”. Pełniła funkcję członkini Zgromadzenia Parlamentarnego NATO i Unii Międzyparlamentarnej (IPU). Rzeczniczka prasowa WikiLeaks w 2010 roku. Występowała w filmach dokumentalnych oraz fabularnych, m.in. „WikiRebels”, „Ściśle tajne: Historia Wikileaks” oraz „Meeting Snowden”.

Wywiad przeprowadzono w czasie Personal Democracy Forum CEE 2018 w Gdańsku, organizowanego przez Fundację ePaństwo i sieć Transparencee.