W dwóch newralgicznych częściach świata – Europie Wschodniej i na Półwyspie Koreańskim – odbędą się manewry wojskowe. Ćwiczenia nie pozostaną bez wpływu na państwa graniczące z tymi regionami.
W przypadku naszego regionu chodzi o manewry z udziałem rosyjskich żołnierzy „Zapad 2017”, które odbędą się w przyszłym miesiącu na Białorusi. W przypadku Azji o wspólne ćwiczenia armii USA i Korei Południowej pod nazwą „Ulchi Freedom Guardian 2017”. Chociaż każda z tych operacji odbywa się zgodnie ze znanym od dawna harmonogramem, to jednak ich kolejne edycje przypadają na zdecydowanie niespokojne czasy.

Tajemniczy Zapad

Szczególnie niepokojący jest Zapad. Manewry nie tylko odbędą się w okresie fatalnych relacji Zachodu z Rosją, ale są to też pierwsze wspólne ćwiczenia na terenie Białorusi od czasu aneksji Krymu i wybuchu konfliktu we wschodniej Ukrainie. Nie wiadomo, czego można się spodziewać, bo Moskwa ma długą historię ukrywania rzeczywistej liczby żołnierzy zaangażowanych w manewry – chociaż do rzetelnego informowania o tym obligują ją ustalenia na forum Organizacji Bezpieczeństwa i Współpracy w Europie. Oficjalnie Rosjanie wysyłają na Białoruś prawie 13 tys. żołnierzy, ale podczas poprzedniej edycji manewrów nad Świsłocz dotarło sześć razy tyle.
Co więcej, duże manewry w przeszłości stanowiły zasłonę dla przygotowań do zwykłych operacji militarnych. W ten sposób zaczęła się wojna z Gruzją w 2008 r. Wielkie zgrupowania poprzedziły także aneksję Krymu w 2014 r. i konflikt we wschodniej Ukrainie. O potencjalnym zagrożeniu mówił publicznie dowodzący siłami lądowymi USA w Europie gen. Ben Hodges. W tej sprawie przyleci do Warszawy także sekretarz generalny Sojuszu Jens Stoltenberg, który spotka się m.in. z prezydentem Andrzejem Dudą.
Reklama
Do jakich działań Rosjanie mogliby wykorzystać Zapad jako przykrywkę? Chociażby do prowokacji w północno-wschodniej Polsce, przed którymi przestrzegał już na początku roku szef Polskiego Instytutu Spraw Międzynarodowych Sławomir Dębski. Po zakończeniu manewrów mogłoby się również okazać, że część sił rosyjskich pozostała na terenie Białorusi, stanowiąc w ten sposób odpowiedź na rozmieszczenie wojsk NATO na wschodniej flance Sojuszu. Moskwa mogłaby również wykorzystać obecność znacznych sił nad Świsłoczą do wywarcia presji nad Alaksandra Łukaszenkę.

Na linii Mińsk – Moskwa

Chociaż obawy wydają się uzasadnione, nie wszyscy eksperci są zdania, że manewry kryją za sobą coś więcej. Kamil Kłysiński z Ośrodka Studiów Wschodnich ocenia prawdopodobieństwo takiego przebiegu zdarzeń jako niewielkie. – Ulokowanie rosyjskich jednostek na Białorusi stanowiłoby cios w jeden z filarów polityki zagranicznej Alaksandra Łukaszenki, czyli postawy państwa niezaangażowanego. Zgoda białoruskich władz na bazy wojskowe byłaby zbyt jawnym opowiedzeniem się po stronie rosyjskiej i utrudniła odgrywanie przed Zachodem roli neutralnego partnera – tłumaczy ekspert.
Kłysiński dodaje, że wymuszanie czegokolwiek na Mińsku nie opłaca się również Moskwie, której przykład udanej współpracy sojuszniczej jest potrzebny zarówno do budowania stosunków z innymi państwami obszaru postsowieckiego, jak i na użytek wewnętrzny, w kontekście wyborów prezydenckich, zaplanowanych na wiosnę 2018 r. Prawdą jest, że stosunki Moskwy z Mińskiem jeszcze kilka miesięcy temu nie układały się najlepiej. Od kwietnia jednak nastąpiła znacząca poprawa. Łukaszenka unika antyrosyjskich wypowiedzi, a kontrolowane przez Kreml media odeszły od krytyki białoruskiej głowy państwa.

Sprzeciw Pjongjangu

Biorąc pod uwagę fatalną atmosferę we wschodniej Azji, trudno przewidzieć również konsekwencje wspólnych ćwiczeń amerykańsko-południowokoreańskich. Chociaż manewry takie odbywają się dwa razy do roku od 40 lat, to za każdym razem wywołują silny sprzeciw Pjongjangu – nawet jeśli edycja w drugiej połowie roku nie obfituje w strzelanie i manewry polowe, bo jest skoncentrowana bardziej na planowaniu i strategii z wykorzystaniem symulacji komputerowych.
Manewry, które zaczęły się wczoraj, mogą sprowokować Kim Dzong Una do odpowiedzi, chociażby pod postacią testu kolejnej rakiety. W ubiegłym miesiącu reżim przeprowadził dwa testy konstrukcji, która – jeśli zostanie dopracowana – może być zdolna do przenoszenia ładunków jądrowych na Zachodnie Wybrzeże USA. Biorąc pod uwagę, z jaką uwagą świat śledzi każdy próbny start północnokoreańskich rakiet, nie musi on być nawet udany (chociaż porażka podminowałaby obecny lęk przed postępami Pjongjangu w technologii rakietowej).

Wstęp do dialogu

Paradoksalnie wspólne ćwiczenia USA i Korei Płd. mogą stać się kartą przetargową w negocjacjach z reżimem. Pjongjang od lat stanowczo domaga się zaprzestania manewrów, co biorąc pod uwagę nieskuteczność dotychczasowych zachęt negocjacyjnych, zarówno spod znaku kija, jak i marchewki, może stanowić wstęp do rozpoczęcia na nowo dialogu.
Dyplomaci z Północy złożyli nawet dwa lata temu propozycję tymczasowego wstrzymania prób jądrowych w zamian za zaprzestanie manewrów. Waszyngton odrzucił jednak propozycję, pomny sytuacji z początku lat 90., kiedy ćwiczenia wstrzymano w zamian za wpuszczenie do Korei Płn. międzynarodowych inspektorów atomowych. Wkrótce jednak program został wznowiony, a ekspertów Pjongjang wyrzucił za drzwi. ⒸⓅ