Pomimo, że brytyjscy politycy zdążyli nas już przekonać, że “Brexit oznacza Brexit”, to ostatnio europejscy liderzy są zdania, że odwrócenie procesu wyjścia Wielkiej Brytanii z UE jest realną opcją. To powinno być alarmujące, szczególnie, jeśli zależy nam na odrodzeniu się Wspólnoty po decyzji o Brexicie - pisze Leonid Bershidsky.

“Po raz pierwszy zaczynam wierzyć, że Brexit faktycznie nie dojdzie do skutku” – stwierdził w ubiegłym tygodniu premier Malty Joseph Muscat. „Dostrzegam zachęcające sygnały, że nastąpiła pewna zmiana”. Trzeba zaznaczyć, że premier Malty dysponuje istotnymi informacjami na temat Brexitu, gdyż to właśnie Malta przez pierwszych sześć miesięcy 2017 roku sprawowała prezydencję w Radzie UE.

“Wciąż mam nadzieję, że to nie nastąpi” – odparł w poniedziałek irlandzki premier Leo Varadkar zapytany o Brexit. On również może wiedzieć nieco więcej niż inni, ponieważ Irlandia to jedyny kraj UE, który ma granicę lądową z Wielką Brytanią.

Brytyjscy politycy, zarówno ci z opozycji jak i obozu rządowego, mówią jednak co innego, ale mają ku temu poważne powody. Nawoływanie do ponownego referendum przez Liberalnych Demokratów nie przełożyło się na lepsze wyniki w czasie ostatnich wyborów parlamentarnych w Wielkiej Brytanii. Większość brytyjskich polityków apeluje o uszanowanie wyników referendum ws. Brexitu. Nikt jako pierwszy nie chce podnosić tematu ryzykownego odwrócenia Brexitu, nawet wiedząc, że dziś większość Brytyjczyków zagłosowałaby za pozostaniem ich kraju w UE. Tymczasem zagraniczni politycy nie są związani takimi ograniczeniami, zatem ich nagły optymizm może oznaczać, że za kulisami faktycznie coś się zmienia.

Ale politycy tacy jak Muscat i Varadkar, którzy mają nadzieję, że do Brexitu nie dojdzie, powinni być ostrożni jeśli chodzi o swoje marzenia. Wydaje się, że Unia Europejska po 2016 roku jest silniejsza, zarówno gospodarczo jak i politycznie. Wciąż jednak ma pewne problemy jeśli chodzi o definiowanie swoich celów i wartości. Najlepszym tego dowodem może jest konflikt pomiędzy Europą Zachodnią, a Wschodnią. Tę ostatnią symbolizują Polska i Węgry, które idą w coraz bardziej autorytarnym kierunku oraz twardo domagają się zachowania etnicznej homogeniczności. Tymczasem Zachód wciąż reprezentuje wartości liberalne i ma łagodniejsze stanowisko ws. imigracji – pomimo presji ze strony prawicowych ugrupowań.

Reklama

Oprócz tego istnieje jeszcze wiele innych podziałów. Obecnie rośnie napięcie pomiędzy Francją i Włochami ws. decyzji prezydenta Macrona, aby zablokować przejęcie największej francuskiej stoczni przez Włochów. Dodatkowo francuski prezydent podjął próbę uregulowania kryzysu politycznego w Libii, która jak dotąd uchodziła za domenę Włoch.

Unijna biurokracja oraz największe narody Europy próbują stworzyć wyraźniejszą wizję przyszłości Unii Europejskiej. Ostatnią rzeczą, której potrzebują, jest dodatkowa siła odśrodkowa. Taką z pewnością byłaby Wielka Brytania – z jej obecnym establishmentem politycznym. Zanim jeszcze zapadła decyzja o Brexicie, Wielka Brytania była najczęściej przegłosowywanym krajem w Radzie UE. Dziś, gdy miliony Brytyjczyków opowiedziało się przeciw UE, głos Londynu byłby jeszcze bardziej antyfederalistyczny.

Wielkiej Brytanii udało się także wynegocjować najwięcej wyłączeń (tzw. opt-out) z ważnych polityk Unii Europejskiej. Dzięki temu Londyn m.in. nie jest częścią strefy Schengen, nie musi przyjmować wspólnej waluty, nie przyjął Karty praw podstawowych oraz dysponuje specjalnymi rabatami jeśli chodzi o wpłaty do budżetu UE. Fakt, że Wielkiej Brytanii udało się wynegocjować te wyjątki, zainspirował kraje Europy Wschodniej, gdzie anglojęzyczne elity przez długi czas były zapatrzone w Wielką Brytanię. Gdyby nie było brytyjskiego wyjątku, być może strefa euro byłaby dziś znacznie większa. Jeśli Wielka Brytania wypadnie z procesu integracji, wówczas Unii Europejskiej będzie łatwiej budować większą jednolitość i ściślejszą unię.

Wielką Brytanię można także oskarżyć o wymuszone wyłączenie Irlandii ze strefy Schengen. Kraj ten mógłby chcieć być częścią obszaru bez granic, ale ustalenia ws. ruchu z Wielką Brytanią okazały się ważniejsze. Nawet po Brexicie Irlandia może być zmuszona do pozostania poza strefą Schengen.

Scenariusz, w którym Wielka Brytania powraca do UE i jest gotowa zaakceptować wszystko, od wspólnej waluty, przez strefę Schengen, jurysdykcję Trybunału Sprawiedliwości UE (a pewne ustępstwa w tych obszarach prawdopodobnie byłby konieczne), wydaje się mało realistyczny. Tak długo, jak pacjent jest operowany (czyli trwają negocjacje ws. Brexitu), nie ma możliwości, aby brytyjska opinia publiczna zmieniła zdanie po tak krótkim czasie od referendum z 2016 roku.

Istnieje jednak lepszy dla wszystkich scenariusz – lepszy niż tzw. twardy Brexit i lepszy niż powrót do status quo. Scenariusz ten opierałby się na włączeniu Wielkiej Brytanii do Europejskiego Stowarzyszenia Wolnego Handlu (EFTA), wzorem Islandii, Liechtensteinu, Norwegii i Szwajcarii. Dzięki temu obecne relacje handlowe i warunki przekraczania granic zostałyby zachowane, ale Wielka Brytania straciłaby głos w UE. Oznaczałoby to, że Londyn przestanie być siłą odśrodkową, tak samo, jak nie jest nią Norwegia. Pomimo, że brytyjscy politycy deklarują, jakoby norweski scenariusz nie jest brany pod uwagę, to jest on o wiele łatwiejszy do zrealizowania, niż powrót do pełnego członkostwa. Być może opcja norweska byłaby dobra na czas okresu przejściowego, a później – na stałe. Brytyjczycy w końcu nie głosowali przeciw EFTA. Po prostu łagodny Brexit jest lepszy, niż twardy Brexit lub próba odwrócenia go.

>>> Czytaj też: Szef MON: Niemcy bezdyskusyjnie winne są nam reparacje wojenne. Polska nigdy się ich nie zrzekła