Centrum światowej gospodarki przesunęło się do Azji. Czas więc przemyśleć dotychczasową mantrę: gońmy Zachód. Szliśmy w tamtą stronę tak długo, że przeoczyliśmy fenomen wschodzących rynków, w tym tak wielkich jak Chiny, Indie i Indonezja.

Biorąc pod uwagę dostępne dane, gospodarcza mapa Azji jest przejrzysta. Pierwsze są Chiny – druga gospodarka świata, a nawet pierwsza wg siły nabywczej. Państwo Środka puka do naszych drzwi czy to w formule Jedwabnego Szlaku, czy wcześniejszej, w ogłoszonej w Warszawie w 2012 roku formule 16 + 1. Chińskie banki i kapitały już tutaj są – i właśnie borykamy się z dylematem, co z nimi zrobić.

A co z innymi partnerami z Azji, o których mówimy zdecydowanie mniej? Drugą pozycję w Azji ma Japonia, mimo długotrwałych trudności ciągle druga gospodarka w Azji i trzecia na świecie. Trzecie są Indie. W tamtym regionie w pierwszej dziesiątce największych gospodarek są jeszcze (w kolejności): Korea Płd., Indonezja, Tajwan i Tajlandia, a między nimi raczej bliskowschodnie niż azjatyckie Arabia Saudyjska i Iran.

Wskazane byłoby, by się tym regionem systematycznie i głębiej zająć. Jeśli mamy ceniony na rynku międzynarodowym Ośrodek Badań Wschodnich, to czemu nie powołać do życia Ośrodka Badań Azji, jeśli jej znaczenie tak mocno rośnie? Dotychczas na takie rozwiązanie w naszym regionie zdobył się jedynie premier Węgier Viktor Orbán, ale nie ma naśladowców. Nadal patrzymy na Zachód, co w dzisiejszych realiach i w świetle dostępnych danych wydaje się być podejściem przebrzmiałym.

Chcąc iść do Azji, trzeba pokonać stereotyp, zgodnie z którym Wschód w naszej polityce to Rosja i bezpośrednie sąsiedztwo, a reszta ginie nam gdzieś we mgle i za horyzontem. Tymczasem to, co gospodarczo najważniejsze, dzieje się teraz właśnie za tym horyzontem, w regionie u nas ciągle traktowanym jako Trzeci Świat albo egzotyka godna wycieczki turystycznej, lecz niekoniecznie inwestowania.

Reklama

Chiny są bardziej asertywne, dzięki czemu zaczynają być u nas obecne. Inni potencjalni partnerzy z Azji, jak Japonia i Korea Płd., od dość dawna są już całkiem nieźle osadzeni na polskim rynku i mają tu znaczące inwestycje. Natomiast my u nich nie. Nam ich rynki wciąż giną z pola widzenia. Nie jesteśmy w Azji obecni inwestycyjnie i cierpimy na chroniczny deficyt z tamtejszymi partnerami.

Co zrobić, by wkomponować ich w naszą Strategię na Rzecz Odpowiedzialnego Rozwoju? Azja Wschodnia wypracowała swoisty model, zwany „państwem prorozwojowym”, polegający na – mówiąc w największym skrócie – połączeniu rynku z interwencjonizmem państwowym. Zapoczątkowała go Japonia, potem przyjęły tamtejsze tygrysy (Korea Płd., Hongkong, Tajwan i Singapur). W latach 90. przejęły go także komunistyczne z nazwy Chiny, a ostatnio sporo z tego modelu wzięły Indie pod wodzą charyzmatycznego premiera Narendry Modiego.

Głównym wyznacznikiem państwa prorozwojowego jest nacisk na zwiększanie własnego eksportu, a z czasem także innowacji. Wśród dziesięciu największych producentów baterii solarnych na świecie aż ośmiu z dziesięciu znajduje się w Chinach i Korei Płd., a tylko dwóch w USA i Kanadzie (zob. https://www.pv-tech.org/editors-blog/top-10-solar-cell-producers-in-2016). Podobnie jest z turbinami wiatrowymi: choć prowadzi duński Vestas, a w czołówce jest amerykański GE i niemiecki Siemens, to i tak dominują producenci z Azji. Korea Płd. to z kolei najbardziej – obok Estonii – nasycony szybkim szerokopasmowym internetem kraj na globie, inne kraje w regionie idą w jej ślady.

Dla nas wniosek może być tylko jeden: w Azji ugramy coś, jeśli nie tylko będziemy sprzedawali tam nasze jabłka i towary rolne, o czym ostatnio głośno, lecz jeśli postawimy na najnowocześniejsze technologie. Do takich należy np. czysta obróbka węgla – w czym jesteśmy dobrzy, a czym zainteresowane są Chiny i Indie, czy wszelkie rozwiązania mające na celu uzdatnianie wód i gleb i w ogóle ekologię. Na ten obszar kładzie się tam największy nacisk i w tym obszarze najłatwiej też otrzymać pozwolenia czy ulgi podatkowe.

Azja Wschodnia i „wschodzące rynki” stały się w ostatniej dekadzie siłą napędową światowej gospodarki (te ostatnie dały aż 80 proc. globalnego wzrostu po 2008 r.). Wiodą pod względem inwestycji, wzrostu obrotów handlowych, a ostatnio także coraz częściej ilości patentów czy innowacji, co widać po elektronice i innych sprzętach w naszych gospodarstwach domowych – Lenovo, Samsung, Huawei czy Xiaomi stały się równie popularne jak japońskie samochody.

Polski problem z azjatyckimi partnerami jest taki, że w zasadzie mamy ruch jednostronny: to oni przychodzą do nas, a my na ich rynki nie idziemy. Nie ma polskich inwestorów w Japonii, czy Korei Płd., niewielu jest ich w Chinach. Miejmy nadzieję, że niedawno otwarte bezpośrednie połączenia lotnicze LOT-u z Tokio (styczeń 2016 roku) i Seulem (październik 2016 roku) ułatwią penetrację tych rynków przez polskich przedsiębiorców.

Według Polsko-Koreańskiego Forum Biznesowego Polska jest czołowym partnerem handlowym i gospodarczym Korei Płd. w naszym regionie, a perspektywy rozwoju rysują się dobrze, szczególnie w branży elektronicznej i nowych technologii (obecnie w rozruchu jest dziesięć kolejnych projektów). Nadal jednak bardziej liczymy na ich obecność u nas niż odwrotnie. W ostatnich latach nasze wzajemne obroty handlowe raczej malały, niż rosły (z 4,6 mld w 2014 roku do 2,5 mld dol. w 2015 roku).

Jeśli chodzi o Indie, widać jest delikatny nowy trend, po tym jak w ubiegłym roku była w tym kraju duża polska misja handlowa towarzysząca wicepremierowi Piotrowi Glińskiemu (luty 2016 r.). Pomocna może też być kwietniowa wizyta premier Szydło, pierwsza tej rangi po wielu latach. Zadeklarowano współpracę, a nawet zawarto umowy, np. o współpracy w rolnictwie. Indie są jednak trudnym, bardzo nieprzystępnym i zbiurokratyzowanym rynkiem, niechętnie wpuszczającym obcych. Trzeba być zdecydowanym, ale przede wszystkim konsekwentnym.

Nasze dwustronne obroty handlowe z Indiami sięgnęły w 2016 r. 2,7 mld euro (zbliżając się tym samym do obrotów z Japonią (3,2 mld euro na koniec 2016 roku), ale to stanowczo za mało – szczególnie w zestawieniu z Chinami, gdzie są niemal dziesięciokrotnie wyższe.

Według danych Ministerstwa Rozwoju w 2016 roku eksport na hinduski rynek wzrósł aż o 44 proc. (o 670 mln dol.). Podkreślmy jednak, że startujemy z wyjątkowo niskiego pułapu. Powoli rodzi się też dwustronna współpraca inwestycyjno-kapitałowa, ale na razie obrazuje ją głównie zaangażowanie koncernu Arcelor-Mittal w polskim przemyśle metalurgicznym.

Ujemny bilans handlowy z całą Azją jest chroniczną chorobą Polski (o. 100 mld euro ujemnego salda z partnerami z tego kontynentu na koniec 2016 roku). Spośród 20 światowych partnerów, z którymi Polska ma ujemny bilans, aż połowa przypada na Azję – z czego też należałoby chyba wyciągnąć jakieś wnioski.

Niemal całkowicie z kręgu polskich zainteresowań wypadła Indonezja, a szkoda. Bardziej rozwinięte – i bardziej dynamiczne – stosunki mamy z sąsiednim, maleńkim Singapurem, nowoczesnym i ekspansywnym (obroty handlowe z nim sięgają 2 mld dolarów, przy stosunkowo niewielkim ujemnym polskim bilansie). Ale rynków zbytu powinniśmy szukać nie w tym państwie-mieście, lecz na sąsiednim największym na świecie archipelagu.

Polskie priorytety w Azji najwyraźniej nie są najlepiej narysowane. Jeśli obroty z niewielkim, choć nowoczesnym i stojącym na wysokich technologiach Singapurem są tylko niewiele mniejsze od tych z potężnymi i od tego roku najludniejszymi na świecie Indiami, to znaczy, że nie wykorzystujemy potencjału.

Centrum światowej gospodarki przeniosło się w region Azji i Pacyfiku, ale polska gospodarka najwyraźniej jeszcze o tym nie wie.

Autor: Bogdan Góralczyk, Profesor Uniwersytetu Warszawskiego, politolog, dyplomata, znawca Azji.