Szef Rady Europejskiej Donald Tusk po ubiegłotygodniowym spotkaniu z Donaldem Trumpem stwierdził, że ich poglądy na Rosję różnią się. Pomimo, że nie ujawniono, czego dotyczą te różnice, to spokojnie można założyć, że stanowisko Trumpa wobec Moskwy jest bardziej ugodowe, niż stanowisko Tuska. Dla niektórych może to oznaczać, że Rosja dysponuje narzędziami nacisku na Trumpa. Dla mnie natomiast oznacza to, że Trump wciąż wierzy, że może zbudować pragmatyczną relację z Władimirem Putinem.

Kształt takiej relacji nie jest jednak jasny. To bardziej skomplikowane niż prosty ideologiczny dylemat pomiędzy fascynacją reżimem Putina, a cynicznym zrozumieniem dla amerykańskich interesów gospodarczych i wojskowych. Fundamentalna kwestia dotyczy tego, czy USA chcą długoterminowej relacji z Rosją, która wykraczałaby poza stosunki Trumpa i Putina.

Jedną z opcji jest negatywna odpowiedź na to pytanie. Niektórzy zacięci wrogowie Putina, szczególnie ci na Ukrainie, mają nadzieję, że skorumpowany, oparty na sprzedaży ropy naftowej reżim w końcu upadnie i dojdzie do dezintegracji państwa w stylu sowieckim. Jeśli ktoś prezentuje takie stanowisko, to wówczas nie ma potrzeby budować długoterminowych relacji z Moskwą, a wszystko czego trzeba, to strategiczna cierpliwość, aby móc doczekać upadku. Sankcje gospodarcze oraz presja na ceny ropy powinny ostatecznie zadziałać, może konsekwencje takiego scenariusza byłby nawet mniej łagodne niż się wydaje. W końcu obawy o skutki upadku ZSRR też okazały się przesadzone: mafia nie przejęła rosyjskich zasobów broni nuklearnej, a na terenie byłego Związku Radzieckiego nie wybuchła wojna domowa w stylu jugosłowiańskim.

Strategia warana z Komodo

Reklama

Oczekiwanie na upadek Rosji brzmi jak taktyka warana z Komodo, który najpierw gryzie i wstrzykuje truciznę do krwi ofiary, a potem podąża za nią, w oczekiwaniu, aż ta się wykrwawi i padnie. Problem z tą strategią polega na tym, że kiedy ofiara warana umiera, polowanie się kończy. Tymczasem kiedy Rosja się załamie, to nie będzie to oznaczało śmierci państwa, gdyż kraj ten jest o wiele bardziej odporny ekonomicznie niż ZSRR. Zatem Stany Zjednoczone będą musiały budować relacje z wieloma aktorami i bogatymi w zasoby regionami, których działania wojskowe i polityczne będą nieprzewidywalne. W końcu tylko garstka państw postsowieckich wybrała prozachodnią orientację, nawet pomimo 25 lat starań USA. Obstawianie, że dezintegracja Rosji będzie łatwym wyzwaniem, jest błędem. Weźmy na przykład Kaukaz – region ten po dezintegracji będzie raczej grawitował wokół islamskiego fundamentalizmu, a nie Zachodu.

Doktryna Kennana

Budowanie długoterminowej relacji z Rosją w oparciu o założenie, że kraj ulegnie dezintegracji, prawdopodobnie jest dobrym pomysłem. Rosja już dużym państwem, łatwo je znaleźć na mapie. W razie konieczności może funkcjonować prawie jak autarkia. Przez wieki państwo to było także potęgą militarną. Putin może stracić władzę lub umrzeć, ale sam kraj przetrwa. USA mogłyby w tej sytuacji traktować Rosję jako geopolitycznego rywala w długiej perspektywie, jako niebezpieczną przeciwwagę dla zachodnich wartości, kraj, który wpływa na wybory w innych państwach, etc. W końcu tradycja bizantyjska, dzięki której odrodził się Putin, przez wieki była jedną z sił napędowych Rosji i po odejściu Putina nie zaniknie. Uznanie, że właśnie ta tradycja jest istotą Rosji oraz decyzja, aby ją zwalczać nawet wtedy, gdy osoby z nią związane są słabe, to jasne, zdecydowane stanowisko. Odnosi się ono do tego, czego bronił George Kennan w „Długim telegramie”. Duża część jego opisów Związku Radzieckiego z 1946 roku pasuje do Rosji Władimira Putina. Kennan pisał, że Rosja:

“jest niewrażliwa na logikę rozumu oraz wysoce wrażliwa na logikę siły. Z tego powodu łatwo może się wycofać – i zazwyczaj tak robi, jeśli napotka na silny opór w jakimkolwiek miejscu. Zatem, jeśli jej przeciwnik ma wystarczająco dużo siły i jasno zaznacza, że jest gotowy jej użyć, rzadko będzie musiał to robić naprawdę. Jeśli podejmie się odpowiednie działania w określonych sytuacjach, nie będzie potrzeby odkrywania kart”.

Wszystko, co USA muszą zrobić, to zademonstrować w przekonujący, ale i ostrożny sposób, że Waszyngton może użyć siły, a wtedy Rosja – z Putinem na czele lub nie – wycofa się.

Nie jest jednak jasne, czy USA są w stanie projektować siłę za każdym razem, gdy Rosja je do tego sprowokuje. Bo czy administracja Trumpa zwiększy swoją popularność, usuwając prezydenta Bashara al-Assada? Jak wielu amerykańskich wyborców zgodziłoby się na interwencję militarną na Ukrainie?

To oczywiste, że każde mniej zdecydowane działania ze strony USA nie będą postrzegane w Moskwie jako wiarygodny pokaz siły. Tymczasem Putin zawsze chce i może wykonać dodatkowy krok, ponieważ nie jest blokowany przez demokratyczny bagaż, a prawdopodobieństwo, że jego następcy będą podobni, jest całkiem wysokie. Te ograniczenia jeśli chodzi o możliwość zdecydowanej odpowiedzi USA podważają nieco narrację neokennanowską.

Strategia ignorowania

Istnieje alternatywa dla strategii warana z Komodo oraz doktryny powstrzymywania Kennana: to ignorowanie propagandowej wizji Putina, w której Rosja to konserwatywny, prawosławny mur przeciw zgniłemu Zachodowi i islamizmowi oraz pokazywanie, że to w gruncie rzeczy propagandowy konstrukt, a Rosja to ostatecznie część zachodniej cywilizacji. To wcale nie jest trudniejsze niż patrzenie przez ten pryzmat na Węgry lub Polskę, gdzie pewne zachodnie wartości zostały zakwestionowane.

Perspektywa taka oznaczałyby jasną strategię: współpracować z Rosją wszędzie tam, gdzie Moskwa zachowywałaby się jak państwo zachodnie oraz konfrontować się z nią wszędzie tam, gdzie jest inaczej. Na przykład wsparcie Rosji dla świeckiego reżimu Assada przeciw fundamentalistom islamskim leży w tradycji Zachodu. Upadek Assada oznaczałby, że ochrona nie sunnickich wspólnot w Syrii stałaby się niemożliwa.

Pozwolenie na to, aby Rosja dalej wspierała Assada oraz walczyła razem z nim przeciw Państwu Islamskiemu wcale nie stałoby w sprzeczności z amerykańską tradycją wspierania konserwatywnych reżimów na Bliskim Wschodzie oraz budowania sojuszy z opresyjnymi państwami Zatoki Perskiej. Waszyngton nie jest moralnie czy ideologicznie zobowiązany do tego, aby wspierać antyassadowską opozycję. Jeśli ta opozycja kiedykolwiek zdobędzie władzę w Syrii, to nie zwróci kraju w kierunku Zachodu.

Sytuacja na Ukrainie prezentuje się już zgoła inaczej. Rosyjskie działania w tym kraju są zdecydowanie antyzachodnie. USA miały rację, wspierając Kijów gospodarczo oraz instytucjonalnie. Być może Waszyngton wybrał niewłaściwe siły polityczne, które wspiera – korupcja obecnych przywódców Ukrainy dyskredytuje zachodnie wartości.

Rosja podziela zachodnią chęć posiadania wolnego handlu i otwartych granic. To oczywiste i wynika z rosyjskich prób budowy unii walutowej z byłymi państwami ZSRR. Co więcej, Moskwa ma łagodne stanowisko w kwestii emigracji i imigracji, a kraj chciał wejść do WTO pomimo politycznych przeszkód. Ta chęć zasługuje na poparcie. Sektorowe sankcje ekonomiczne, które sprowokowały Putina do odpowiedzi, były błędem, gdyż odpychają kraj od Zachodu.

Z kolei osobiste sankcje przeciw konkretnym politykom z otoczenia Putina, którzy popychają reżim w kierunku antyzachodnim, pochwalają agresję na Ukrainie albo ci, którzy naruszają prawa człowieka, prześladując mniejszości i opozycję, są jak najbardziej usprawiedliwione.

Dodatkowo Zachód, a w szczególności USA, byłby usprawiedliwione, gdyby zakazały działalności machinom propagandowym Kremla. Zachód ma także prawo do zademonstrowania swojej wrogości wobec reprezentantów Federacji Rosyjskiej oraz wartości, których wyznają. Ale już sankcje wymierzone w Rosję jako kraj oraz w samych Rosjan są kontrproduktywne. Zachód powinien złagodzić przepisy wizowe, a być może nawet zaoferować ruch bezwizowy dla Rosjan, aby co mogli studiować i pracować na Zachodzie. Trzeba bowiem pamiętać, że prawdziwym powodem zniesienia wiz dla Ukraińców nie jest nagrodzenie rządu w Kijowie za dobre działania, ale zaoferowanie, aby Ukraińcy, mogli posmakować zachodniego stylu życia oraz zbudować to samo u siebie. Rosjanie także powinni mieć taką możliwość – w przeciwnym razie alternatywy dla obecnego rządu nie pojawią się.

Putin i jego otoczenie cieszą się ze swoistej “toksyczności” Rosji w Waszyngtonie i w Brukseli. To trochę kontrproduktywne, ale jednocześnie oznacza, że Rosja jest uznawana. Na tym też opiera się wewnętrzne poparcie dla Putina. To zupełna odwrotność tego, czego USA mogłyby sobie życzyć, gdyby uznały Rosję w długim terminie jako część Zachodu.

Porozumienie w Syrii, rozwój handlu i ułatwienie podróży Rosjanom na Zachód przy jednoczesnym wsparciu prozachodniego kursu Ukrainy, utrzymaniu punktowych sankcji wobec konkretnych osób z otoczenia Putina oraz zwalczaniu rosyjskiej propagandy wydaje się wielu przedstawicielom Zachodu wewnętrznie sprzeczne. Tymczasem tak nie jest, gdyż wszystkie te działania oznaczałyby współpracę z Rosją na tyle tylko, na ile jest to niezbędne, aby uznać, że na dłuższą metę kraj ten jest częścią Zachodu.

W Rosji dochodziło do zmiany reżimu częściej niż na Zachodzie. Polityczne wahadło będzie się wychylało raz w jedną, raz w drugą stronę, ale kraj i ludzie pozostaną, więc pozostawienie im otwartych drzwi (a nie obiecywanie, że zostaną otwarte pod pewnymi warunkami), jest potężnym narzędziem w długim terminie.

Administracja Trumpa raczej nie zachowuje się tak, jakby patrzyła na sytuację w długim terminie. Instynktownie jednak, Trump i jego ludzie zdają się prowadzić polityki, które mogą uchodzić za sprzeczne ze sobą (tak jak to opisałem wyżej). Na przykład Donald Tusk zorientował się, że Trump podzielał jego antyrosyjskie nastawienie ws. Ukrainy pomimo, że prezydent USA chce współpracować z Rosją ws. Syrii. To dobry początek. Nie pierwszy raz to racjonalne argumenty będą musiały nadążyć za działaniami instynktownymi.

>>> Czytaj też: Zachód nie rozumie, jak funkcjonuje Rosja. Oto prawdziwe oblicze autorytaryzmu