Rozszerzanie strefy euro zakończyło się na Litwie. Wszystkie trzy kraje, które weszły do strefy euro już po wybuchu kryzysu (Słowacja weszła z początkiem 2009 r., ale decyzja o jej przyjęciu była jeszcze klepnięta przed wybuchem tego kryzysu) to bardzo małe i otwarte gospodarki. Spełnienie kryteriów, za sprawą mechanizmów kursowych stosowanych jeszcze na długo przed wejściem nawet do samej UE, dla tych krajów z punktu widzenia technicznego było zdecydowanie łatwiejszym zadaniem.

Od ostatniego rozszerzenie strefy euro, jedynie dwa kraje wyrażają (a w każdym razie wyrażały) zainteresowanie wejściem do strefy euro: Rumunia była zainteresowana do końca 2015 r., później zapał władz w Bukareszcie wyraźnie wyparował, i Bułgaria.

Zdaniem Martina Sandbu, dziennikarza FT, Bułgaria lepiej pasuje do strefy euro niż Grecja. Czy jednak tak sformułowany argument przekona decydentów ze strefy euro? Tym bardziej, że Bułgarię nękają inne problemy i choć nie są to sektory wskazywane w kryteriach z Maastricht to na pewno stanowią one poważną barierę w bułgarskich planach dotyczących wejścia do strefy euro. Jednym z najważniejszych jest korupcja – trudno do swojego klubu zaprosić kraj, który plasuje się na 75. miejscu w rankingu Transparency International.

EBC ma także zastrzeżenia pod adresem Bułgarii odnośnie zdolności tego kraju do trwałego spełniania kryteriów konwergencji (obok pozostających jeszcze do rozwiązanie kwestii legislacyjnych, w tym m.in. wprowadzenia przepisów gwarantujących niezależność banku centralnego oraz zakazu finansowania deficytu budżetowego).

Reklama

Inne kraje UE na razie nawet nie chcą rozpoczynać dyskusji o ewentualnym wejściu do strefy euro. Można nawet rzec, że w temacie przyszłego członkostwa w strefie euro reprezentują one bardzo brytyjskie stanowisko, sprowadzającego się do trzymania tak daleko, jak to jest możliwe. Wicepremier Mateusz Morawiecki deklarował niedawno, że nasz kraj może rozważyć przyjęcie euro za 10 – 20 lat.

Szwecja, do niedawna zmagająca się z deflacją, uczyniła z deprecjacji swojej korony względem euro jeden z filarów działań w dążeniu do osiągnięcia celu inflacyjnego.

Deflacji udało się uniknąć w Czechach, ale chyba tylko dlatego, że bank centralny dopuścił się daleko idącej manipulacji w procesie kształtowania się wartości korony czeskiej. Za sprawą masowych interwencji wpierw osłabił wartość swojej waluty, a następnie dokładał wszelkich starań, by jej wartość nie wzrosła powyżej progu EURCZK 27 .

6 kwietnia Narodowy Bank Czech (CNB) odstąpił od zobowiązania do utrzymywania kursu EUR/CZK w pobliżu 27. Decyzja o zaniechaniu prowadzonej od listopada 2013 r. polityki kursowej to kolejny dowód na to, jak banki centralne spoza strefy euro cenią sobie możliwość prowadzenia autonomicznej polityki kursowej. Nic dziwnego, że ochotników do dobrowolnego wejścia do strefy euro jest coraz mniej.

Nawet poczucie szerzącej się w błyskawicznym tempie niepewności politycznej mającej przełożenie na wzrost zmienności na rynkach walutowych nie jest w stanie zmienić nastawienia opisywanych banków centralnych.

Odejście CNB od dotychczasowej polityki powinno być postrzegane przez pryzmat dążenia banku do odzyskania pełnej niezależności w prowadzeniu polityki monetarnej. W dzisiejszym świecie przepływów kapitałowych tego rodzaju niezależność jest mrzonką. Ostatnie posunięcia naszych południowych sąsiadów pokazują, jak trudne jest odwoływanie się do polityki kursu stałego.

Potwierdza to także dobrze znany casus banku centralnego Szwajcarii. Warto pamiętać, że w obu przypadkach mieliśmy do czynienia jedynie z jednostronnym usztywnieniem kursu, sprowadzającym się do niedopuszczania do jego aprecjacji. Praktyka międzynarodowa pokazuje bowiem, że znacznie łatwiej jest chronić kurs przed aprecjacją niż przed deprecjacją.

Przez krótką chwilę Islandia dała nadzieję, że nie wszystkie kraje spoza strefy odwróciły się od niej. Minister finansów pozostającej poza UE Islandii Benedikt Johannesson wyraził zainteresowanie bliższego powiązania z euro korony islandzkiej wracającej do zdrowia po długich perypetiach. Dał do zrozumienia, że dla tak małej gospodarki, jak Islandia korzystanie z uroków płynnego kursu jest wręcz niemożliwe. Johannesson szybko jednak wycofał się ze swoich słów, kiedy jego przełożony, premier Bjarni Benediktsson, zaczął chwalić walory płynnego kursu walutowego.

Co dalej z integracją

W obliczu nowej sytuacji politycznej w Europie i na świecie, rodzi się pytanie, czy ośrodki decyzyjne strefy euro nie powinny się zdecydować na poluzowanie kryteriów wejścia do wspólnego obszaru walutowego. Nie tylko w imię samego powiększenia strefy euro, ale także w imię przyspieszenia integracji członków UE.

Skoro bowiem EBC intensywnie skupuje obligacje rządowe, co przed kryzysem, 10 lat temu, wydawało się nie do pomyślenia, to może ominięcie trudnego do spełnienia członkostwa w ERM II także stanie się możliwe.

Niestety takie prawdopodobieństwo praktycznie nie istnieje.

Przykład Danii jest dowodem na to, że kurs danej waluty (w tym przypadku korony duńskiej) można podporządkować wymogom płynącym z uczestnictwa w ERM II (a wcześniej w ERM). Doświadczenia duńskie wskazują na to, że udane członkostwo w ERM II zależy nie tylko od prowadzonej przez bank centralny polityki monetarnej, ale od całokształtu polityki gospodarczej. Podporządkowanie tej ostatniej jednemu celowi wymagało i wymaga sporo poświęceń od Duńczyków. Chodzi przede wszystkim o pełną gotowość do wprowadzania nie zawsze popularnych reform gwarantujących konkurencyjność gospodarki.

W ciągu ostatnich 30 lat Duńczykom towarzyszyło szczęście. Gdyby nie decyzja z 1993 r. o rozszerzeniu wahań wewnątrz starego ERM z +/-2,25% do +/- 15%, to kurs korony uległby prawdopodobnie dewaluacji w połowie lat 90. A względem krajów pozostających dzisiaj poza ERM II, decydenci strefy euro będą wymagać tego, aby odchylenia w kierunku deprecjacji nie przekraczały 2,25% (chodzi o tzw. kryterium Solbesa i związane z nim pojęcia serious tensions. Wiele krajów po prostu nie jest w stanie spełnić kryteriów niezbędnych do wejścia do strefy euro.

Brexit katalizatorem nie będzie

Wspomniane tu kraje zobowiązały się do pełnego uczestnictwa w trzecim etapie unii gospodarczej i walutowej. Jedynie przebywająca w ERM II Dania (a więc będąca de facto najbliżej członkostwa w strefie euro) wynegocjowała sobie klauzulę opt out umożliwiającą jej pozostawanie w nieskończoność poza strefą euro.

Gdy Wlk Brytania zdecydowała o wyjściu z Unii Europejskiej niektórzy eksperci – choć przyznać trzeba, że było ich niewielu – dostrzegli, że pozytywnym skutkiem Brexitu może być otwarcie drogi do głębszej integracji UE, w tym walutowej. Rok później, po kilku decyzjach banków centralnych w krajach, które to rozważały, widzimy jednak, że nie ma tam ani chęci ani woli.

Jak na razie Brexit, ani żadne inne zjawiska geopolityczne czy geogospodarcze, nie były w stanie wygenerować nawet najmniejszego impulsu w kierunku większej integracji monetarnej, bez której trudno sobie wyobrazić proces spodziewanego pogłębienia integracji całej UE.

Rok po referendum o Brexicie pole manewru do wywierania presji wydaje się nawet jeszcze mniejsze. Bo jak w demokratycznym świecie zmusić kraj do wywiązania się z zobowiązania, którego realizacja stoi w sprzeczności z wolą większości obywateli? Nie można też wykluczyć czarnego scenariusza, że Brexit znajdzie naśladowców, a ewentualne upieranie instytucji europejskich, by przykładnie ukarać Brytyjczyków (a Anglików w szczególności) może jedynie zachęcić kraje – zwłaszcza kraje nordyckie – do kolejnych secesji.

Czy strefa euro, jako organizm, będzie mogła zmusić jakiś kraj do wywiązania się z wcześniej podjętych zobowiązań? W moim odczuciu nie. Jeżeli decydentom strefy euro rzeczywiście zależałoby na spełnieniu tego zobowiązania przez pozostające poza strefą euro kraje UE, na pewno znalazłyby się skuteczne sposoby wyegzekwowania zobowiązań. Skoro tego nie czynili możemy założyć, że po prostu im nie zależało na przyjmowaniu nowych krajów.

Autor: Paweł Kowalewski, ekonomista w Departamencie Analiz Ekonomicznych NBP; specjalizuje się w zagadnieniach polityki pieniężnej.