Eksperci ocenili w środę, ze reklamy na Facebooku zawierające podteksty polityczne i mające być powiązane z Rosją mogło obejrzeć w USA nawet 70 mln ludzi, a nie 10 mln, jak podał we wtorek Facebook.

Portal Washington Times zwraca uwagę na wyjątkowo szeroki zasięg tej kampanii reklamowej, biorąc pod uwagę, że szacunkowy koszt umieszczenia tych reklam na Facebooku wyniósł zaledwie ok. 100 tys. dolarów. W przypadku połowy reklam jednostkowy koszt ich zamieszczenia był niższy niż 3 dolary; tylko w przypadku 1 proc. płacono po 1000 dolarów lub więcej.

"Wywierany przez reklamy wpływ jest zdecydowanie nieproporcjonalny do poniesionych kosztów (...) i to właśnie sprawia, że ta taktyka jest zarazem wspaniała i okropna" - skomentował Benjamin G. Edelman, który wykłada ekonomię rynków internetowych w Harvard Business School.

W poniedziałek Facebook przekazał 3 tys. reklam Kongresowi USA, który bada sprawę domniemanej ingerencji z zagranicy w amerykańską politykę wewnętrzną. Firma nie wyklucza, że ujawnione zostaną kolejne takie reklamy. 44 proc. reklam przypadło na okres przed wyborami prezydenckimi w USA z 8 listopada ubiegłego roku, a 56 proc. zamieszczono później. Ogółem chodzi o okres od czerwca 2015 r. do maja 2017 r.

Celem reklam było podsycanie napięć między grupami etnicznymi i społecznymi. W postach poruszane były kontrowersyjne dla społeczeństwa tematy, takie jak nielegalna imigracja czy prawa osób homoseksualnych, co według analityków mogło przyczynić się do znacznego zwiększenia liczby potencjalnych odbiorców ponad szacowane przez Facebook 10 mln osób.

Reklama

Dennis Yu, właściciel agencji reklamowej BlitzMetrics, która działa jedynie w obszarze Facebooka, zaznaczył, że każda interakcja z reklamą, na przykład poprzez polubienie jej czy skomentowanie, jest widoczna dla innych użytkowników, co automatycznie znacznie zwiększa liczbę jej odbiorców. Yu uważa, że bardziej adekwatną liczbą odbiorców tych reklam jest 70 mln osób. "Jeśli jakiś post jest bardzo popularny, to możesz uzyskać 20 do 40 razy więcej odbiorców dzięki osobom, które komentują bądź udostępniają reklamę" - powiedział.

Facebook nie opublikował jeszcze zawartości wykupionych reklam, jednakże eksperci oceniają, że musiała ona być specjalnie dobrana tak, by generować komentarze. Reklamy prawdopodobnie zawierały treści szokujące, ale prawdopodobne.

Społecznościowy portal nie ujawnił, jaką metodą posługiwał się przy oszacowaniu potencjalnej grupy odbiorców reklam na 10 mln osób. 25 proc. reklam miało w ogóle nie zostać obejrzane ze względu na sposób dystrybucji materiałów reklamowych na Facebooku, który oparty jest na stopniu przydatności informacji dla użytkownika na podstawie jego internetowej historii wyszukiwania.

Dyrektor ds. bezpieczeństwa portalu Facebook Alex Stamos wskazywał we wrześniu, że większość owych reklam nie wspominała żadnego z kandydatów na prezydenta ani w ogóle wyborów prezydenckich. Zamiast tego miały one inicjować bądź potęgować podziały społeczne poprzez poruszanie kontrowersyjnych tematów, takich jak LGBT, dostęp do broni palnej, nielegalni imigranci czy konflikty na tle rasowym.

Facebook zamierza zatrudnić dodatkowo tysiąc osób do sprawdzania, czy kupowane na nim reklamy spełniają kryteria firmy. To próba powstrzymania Rosji oraz innych krajów od używania największego portalu społecznościowego jako narzędzia do ingerowania w wybory.

>>> Czytaj też: Uwierzytelnianie za pomocą twarzy? Facebook testuje nową funkcję