Niedawne decyzje administracji prezydenta Donalda Trumpa to "unizolacjonizm - dziwna mieszanka unilateralizmu i izolacjonizmu", w który Ameryka się wycofuje. Ale pomimo napięć Europa wciąż potrzebuje amerykańskiego przywództwa - pisze "Wall Street Journal".

Nowojorski dziennik, pisząc o wycofywaniu się Ameryki w tzw. unizolacjonizm, przytacza diagnozę ambasadora Francji przy ONZ Francois Delattre'a, niegdyś ambasadora Francji w USA i konsula generalnego w Nowym Jorku, dobrze znającego amerykańskie realia. "Warto zwrócić uwagę, kiedy Delattre mówi, że to, co teraz dostrzega w amerykańskiej polityce zagranicznej, sprawia kłopoty w relacjach Ameryki z jej sojusznikami, a nawet potencjalnie dla pokoju na świecie" - pisze "WSJ".

Według francuskiego dyplomaty ostatnie decyzje administracji Trumpa dotyczące polityki zagranicznej, w tym nałożenia ceł na towary importowane i wycofanie się z umowy nuklearnej z Iranem, to "dziwna mieszanka unilateralizmu i izolacjonizmu" i powrót do populistycznej polityki prezydenta Andrew Jacksona (1829-37).

"Czy nam się to podoba, czy nie, ta szkoła myślenia jest częścią amerykańskiej historii. Nie ma zatem powodu, by sądzić, że zniknie po obecnej administracji. (Polityka) wycofywania się (USA) rozpoczęła się, zanim nastał prezydent Trump, a ja uważam, że będzie trwać jeszcze po nim" - wskazuje Delattre, cytowany przez amerykański dziennik.

"Postawa ta stworzyła rodzaj +amerykańskiego odwrotu+ od tradycyjnego światowego porządku. A to z kolei prowadzi do tego, co Delattre nazywa +nowym światowym nieporządkiem+, w którym nie ma już Ameryki, która chce lub może być +wykonawcą ostatniej instancji porządku międzynarodowego+ - czytamy. - Historia pokazuje, że w sytuacji braku funkcjonowania wielostronnego systemu świat ma tendencję do dzielenia się na +strefy wpływów+, a +to jest najlepsza recepta na konfrontację, nie wspominając o wojnie+".

Reklama

"Ten drażliwy europejski punkt widzenia stanowi tło podróży doradcy ds. bezpieczeństwa narodowego Johna Boltona", który zamierza w tym tygodniu odwiedzić sojuszników w Europie, a następnie w Moskwie, aby zaplanować ewentualne spotkanie na szczycie prezydenta Trumpa z rosyjskim przywódcą Władimirem Putinem. W następnym miesiącu odbędzie się spotkanie Trumpa i innych europejskich szefów państw NATO - przypomina "WSJ".

Gazeta przywołuje "nieprzyjemną kłótnię" między Trumpem a premierem Kanady Justinem Trudeau i prezydentem Francji Emmanuelem Macronem na szczycie G7 oraz "zeszłotygodniowy tweet Trumpa o tym, że Niemcy +zwracają się przeciwko swemu przywództwu+ w związku z polityką migracyjną, co wielu uznało za jawną próbę podważenia pozycji niemieckiej kanclerz Angeli Merkel".

"W rezultacie nastroje wśród europejskich urzędników można określić jako jeden +wielki kryzys+ w partnerstwie transatlantyckim" - uważa Nicholas Burns, zawodowy dyplomata, który pełnił funkcję podsekretarza stanu w administracji George'a W. Busha. Podróżuje on teraz po Europie i także dostrzega "bardzo niebezpieczny moment" w relacjach transatlantyckich - wskazuje "WSJ".

Burns przywołuje wcześniejsze kryzysy w relacjach Ameryki z jej europejskimi partnerami, jak kryzys sueski z 1956 r., kryzys rakietowy za prezydentury Ronalda Reagana czy wojnę w Iraku z 2003 r. "W każdym z tych trzech kryzysów żadna ze stron nie uważała, że porzuci Zachód, porzuci podstawową umowę, że jesteśmy sojusznikami - podkreśla Burns. - Myślę, że to, co powoduje, że teraz kryzys jest inny, to fakt, że wielu przywódców europejskich doszło do wniosku, że prezydent Trump nie wierzy w te same wartości, w które wierzył Truman, Eisenhower czy Bush".

"USA powinny chcieć zachować silne partnerstwo z Europą +ze względu na własny interes, a nie romantyzm+ - uważa amerykański dyplomata. - Europa jest naszym największym partnerem handlowym. Europa jest największym inwestorem w amerykańskiej gospodarce. Europa jest największym zbiorem sojuszników wojskowych ... Czy chcemy być sami na świecie? Czy chcemy, aby nasi żołnierze walczyli samotnie?" - pyta Burns.

"WSJ" podkreśla, że "w czasie, gdy Rosja i Chiny stają się bardziej asertywne, jednolity front zachodni staje się ważniejszy, a nie mniej ważny".

I na koniec znów przytacza słowa ambasadora Delattre'a, który wskazuje, że bez amerykańskiego przywództwa europejscy sojusznicy mogliby skierować się gdzie indziej - do ONZ czy koalicji tworzonych ad hoc w celu zorganizowania międzynarodowego działania. "Ale kurs ten nie jest pierwszym wyborem europejskich przywódców. Mimo napięć wciąż chcą amerykańskiego przywództwa" - zaznacza nowojorski dziennik.

>>> Czytaj też: Mimo triumfu Erodgana "w Turcji wciąż jeszcze drzemie demokratyczny potencjał"