Jeśli USA całkowicie wycofają się z Bliskiego Wschodu, region ten stanie się jeszcze bardziej niestabilny. Zwiastuny coraz większego chaosu można zaobserwować już dziś - pisze Hal Brands.

Co wspólnego z debatą na temat polityki USA na Bliskim Wschodzie ma smutna historia saudyjskiego dziennikarza Jamals Khashoggi’ego, który pojechał do konsulatu Arabii Saudyjskiej w Stambule i nigdy stamtąd nie wyszedł? Całkiem dużo.

Dla tych wszystkich, którzy uważają, że Waszyngton może oddać zarządzanie geopolityką Bliskiego Wschodu krajom regionu, zniknięcie Khashoggi’ego jest jeszcze jednym przypomnieniem, że sprawy nie są takie proste, jak mogą się wydawać. Postamerykański Bliski Wschód nie będzie stabilny i pokojowy. Przeciwnie – będzie bardziej niespokojny niż jest obecnie.

Podstawowy argument na rzecz wycofania się USA w Bliskiego Wschodu brzmi mniej więcej w ten sposób: Waszyngton nie powinien angażować tam tak wielkich środków, aby walczyć z terroryzmem oraz irańskim ekspansjonizmem, ponieważ powinny i mogą to zrobić kraje tego regiony. Arabioa Saudyjska i państwa Zatoki Perskiej mają wystarczająco dużo pieniędzy i siły wojskowej, aby nie dopuścić do dominacji Iranu w regionu oraz do rozprzestrzenienia się grup terrorystycznych. Co więcej, państwa regionu mają w tym znacznie większy interes niż USA. Stany Zjednoczone, biorąc na siebie tak dużą odpowiedzialność za sprawy Bliskiego Wschodu, wyręczają kraje regionu i pozwalają im korzystać z amerykańskich osiągnięć.

Jedynym sposobem, aby naprawić tę sytuację, jest ograniczenie amerykańskiego zaangażowania. Można to sformułować w umiarkowany sposób: chodzi o wycofanie sił wojskowych i zobowiązanie, że Waszyngton nie będzie używał swojej armii. Można też ująć to w bardziej radykalnej formie: USA całkowicie zlikwidują swoją obecność wojskową, łącznie z siłami morskimi oraz będą w znacznie mniejszym stopniu ingerowały w sprawy regionu nawet na poziomie dyplomacji.

Reklama

Powyższy argument jest szczególnie popularny wśród profesorów stosunków międzynarodowych, którzy sami określają się mianem „realistów”. Ale też ten tok myślenia po części kształtował politykę amerykańską wobec Bliskiego Wschodu w czasie kadencji dwóch ostatnich prezydentów USA.

Barack Obama szydził z Saudyjczyków oraz innych partnerów USA w regionie, określająch ich mianem „pasażerów na gapę”. Wzywał przy tym te kraje do wzięcia większej odpowiedzialności za organiczną równowagę w regionie, dzięki czemu Teheran i Rijad mogłyby wzajemnie równoważyć swoje wpływy.

Donald Trump, zagorzały zwolennik państw arabskich rywalizujących z Iranem, także wielokrotnie wyzwał kraje regionu do wzięć większej odpowiedzialności, dzięki czemu USA będą mogły zmniejszyć swoje zaangażowanie. „Los Bliskiego Wschody leży w rękach mieszkańców tego regionu” – mówił prezydent USA w kwietniu. Inne kraje muszą „powstać”, a USA zmniejszą swoje zaangażowanie wojskowe.

Czy wycofanie się USA z Bliskiego Wschodu to dobry pomysł?

Sam pomysł, aby uzyskać większe zaangażowanie ze strony sojuszników USA, jak i twierdzenie, że Stany Zjednoczone nie mogą w nieskończoność zwalczać przeciwników na Bliskim Wschodzie, są słuszne i uzasadnione. Ale już przekonanie, że Waszyngton może oddać innym odpowiedzialność za porządek na Bliskim Wschodzie, opiera się na zupełnie nieprawdziwym założeniu: że sojusznicy USA będą się zachowywać tak odpowiedzialnie i rozważnie jak Ameryka chce, aby się zachowywali po jej potencjalnym wycofaniu się z regionu.

Aby uświadomić sobie wadliwość tego założenia, wystarczy przyjrzeć się aktualnemu zachowaniu Arabii Saudyjskiej. To jak dotąd trzecie najbogatsze państwo regionu, posiadające największy budżet wojskowy – według niektórych szacunków nawet trzeci największy na świecie. Arabia Saudyjska już dziś odgrywa ważną rolę w bliskowschodniej geopolityce i prawdopodobnie rola ta mogłaby być jeszcze większa, gdyby USA wycofały się z regionu. Perspektywa ta jednak nie jest uspokajająca, gdyż od 2015 roku Saudyjczycy zachowują się w skrajnie destabilizujący sposób.

W marcu 2018 roku w obliczu realnego, ale możliwego do opanowania zagrożenia – przejęcia Jemenu przez wspieranych przez Iran rebeliantów Huti – Saudyjczycy odpowiedzieli w formie źle zaplanowanej i przeprowadzonej inwazji. Wojna miała nie tylko katastrofalne skutki humanitarne, ale też doprowadziła do zwiększenia wpływów Iranu w Jemenie.

W styczniu 2016 roku Saudyjczycy wykonali egzekucję na Nimr al-Nimr – szyickim duchownym, który cieszył się dużym poparciem we wschodnich prowincjach. W efekcie wzrosły napięcia religijne w znacznej części regionu.

W czerwcu 2017 roku Rijad przeprowadził dyplomatyczną wojnę z Katarem, mającą na celu uczynienie z tego małego kraju państwo wasalne. Niestety akcja ta poskutkowała napięciem pomiędzy Arabią Saudyjską a amerykańskim Departamentem Stanu i Pentagonem, a nawet Białym Domem. Co więcej, Katar pogłębił swoje relacje z Iranem i Turcją.

W listopadzie 2017 roku saudyjski rząd zorganizował porwanie libańskiego premiera Saada Hariri przy okazji dyskusji na temat irańskich wpływów w tym kraju. Wydarzenie to także miało swoje konsekwencje w postaci dalszej destabilizacji Libanu oraz międzynarodowego potępienia dla Arabii Saudyjskiej.

Z kolei w ubiegłym tygodniu saudyjskie służby specjalne podobno zatrzymały i rzekomo zamordowały Jamalsa Khashoggi’ego, wyraźnego krytyka obecnego rządu, kierowanego przez księcia Mohammada bin Salmana. Jeśli zarzuty te okażą się prawdziwe, to wówczas wyjdzie na to, że Arabia Saudyjska przeprowadziła pozasądową egzekucję rozpoznawanej międzynarodowo postaci i to w sposób, który może rozwścieczyć Turcję, będącą dużym regionalnym graczem.

Jeśli w taki sposób zachowuje się jeden z najbliższych sojuszników USA na Bliskim Wschodzie, to naprawdę Ameryka nie potrzebuje już wrogów.

Duża część tego typu zachowań ze strony Arabii Saudyjskiej jest wiązana ze wzrostem znaczenia księcia Mohammada bin Salmana, kierowanego, jak się zdaje, przez ambicję, arogancję i lekkomyślność. To nie przypadek, że negatywne działania Arabii Saudyjskiej pojawiają się w czasie, gdy powszechnie mówi się o wycofywaniu się USA w Bliskiego Wschodu.

Wydaje się, że saudyjska inwazja na Jemen po części wynikała z przekonania, że administracja Baracka Obamy już nie chciała dłużej powstrzymywać Iranu, zatem Arabia Saudyjska postanowiła wziąć sprawy w swoje ręce. Z kolei saudyjska konfrontacja z Katarem nastąpiła w czasie administracji Donalda Trumpa, która sygnalizowała Arabii Saudyjskiej swobodę i że USA wycofują się z tradycyjnej polityki tłumienia konfliktów między swoimi sojusznikami.

Wraz z niewielkim wycofaniem się USA, Saudyjczycy ostro ruszyli do przodu, a efekty tych działań są w większości godne pożałowania. Trudno sobie wyobrazić, jaki porządek zapanowałby w regionie, gdyby Arabia Saudyjska miała większą swobodę działania.

Ten ostatni punkt dotyka jednego z „brudnych” sekretów jeśli chodzi o rolę USA na Bliskim Wschodzie i w innych regionach. Stany Zjednoczone utrzymują swoją obecność nie tylko po to, aby powstrzymywać rywali, takich jak Iran, Rosja czy Chiny. Waszyngton zarządza też konfliktami między swoimi sojusznikami – czy to w przypadku Japonii i Korei Południowej na Dalekim Wschodzie, czy w przypadku Arabii Saudyjskiej i państw Zatoki Perskiej na Bliskim Wschodzie, chcąc przy tym powstrzymywać te państwa przed niebezpiecznymi zachowaniami.

Podejście to oczywiście działa tylko wtedy, gdy USA są obecne i zaangażowane w danym regionie. Jeśli zaś Waszyngton wycofa się z Bliskiego Wschodu, to utraci lewar, który miał kiedyś wobec zarówno sojuszników, jak i wrogów. Wyjście USA nie będzie oznaczało więcej spokoju, ale więcej chaosu i rywalizacji, w ramach której państwa regionu czują się zmuszone do walki o swoje interesy.

Szczerze mówiąc, problem Bliskiego Wschodu obejmie nie tylko Arabię Saudyjską. Państwa Zatoki Perskiej zawsze rywalizowały, ale to co osiągnęły dzięki współpracy w zakresie bezpieczeństwa i dyplomacji, było możliwe w dużej mierze dzięki obecności i opiece USA.

I choć w ciągu ostatnich lat można zaobserwować coraz bardziej agresywne zachowanie Iranu, to jego przywódcy wciąż musieli działać w cieniu USA. Jeśli ograniczający wpływ Stanów Zjednoczonych uległby zmniejszeniu, wówczas zachowania Teheranu stałyby się jeszcze bardziej prowokacyjne.

Amerykanie, koniec końców, nie byliby w stanie odizolować się od powstałego w ten sposób zamieszania. Tak długo bowiem, jak handlują surowcami energetycznymi na rynkach światowych i tak długo, jak terroryzm podlega eksportowi, jakikolwiek chaos na Bliskim Wschodzie będzie miał wpływ na Stany Zjednoczone.

USA wkraczają w okres, w którym amerykańskie zasoby z obszaru bezpieczeństwa będą się zmniejszały, zaś wezwania do ograniczenia zaangażowania Stanów Zjednoczonych na Bliskim Wschodzie będą się nasilały. Ci jednak, którzy będą się opowiadali za ograniczeniem zaangażowania USA, muszą także uświadomić sobie, jakie będą tego konsekwencje, czyli jeszcze większa niestabilność na Bliskim Wschodzie.

>>> Czytaj też: "Daily Mail": Putin planuje rozmieszczenie wojsk we wschodniej Libii