Symbolem sytuacji prezydenta USA i jego działań w reakcji na brutalne zamordowanie Dżamala Chaszodżdżiego jest poniedziałkowa decyzja Trumpa, aby wysłać do Arabii Saudyjskiej ministra skarbu Stevena Mnuchina, który zdaniem amerykańskich mediów ma pomóc faktycznie rządzącemu królestwem następcy tronu Muhammedowi ibn Salmanowi w ocaleniu twarzy, a do Ankary - dyrektor CIA Ginę Haspel, aby zapoznała się z materiałami zgromadzonymi podczas śledztwa prowadzonego przez władze Turcji.

Zapoznanie się z tymi materiałami pozwoli władzom dotrzeć, jak powiedział we wtorek podczas spotkania w redakcji "Washington Post", dla której pracował Chaszodżdżi, wiceprezydent Mike Pence, "do samego dna tej sprawy".

Podczas spotkania z zespołem redakcyjnym Pence zapowiedział, że zamordowanie Chaszodżdżiego "nie pozostanie bez amerykańskiej odpowiedzi". Wiceprezydent odmówił jednak odpowiedzi na pytanie, na czym będzie polegała amerykańska reakcja.

Arabia Saudyjska jest najważniejszym sojusznikiem Stanów Zjednoczonych w świecie arabskim i stanowi przeciwwagę w regionie dla Iranu.

Reklama

Trump, któremu zależy na stabilnej światowej gospodarce, chce, by Arabia Saudyjska, jeden z największych na świecie producentów ropy naftowej, utrzymała wydobycie tego surowca na dotychczasowym poziomie. Zależy mu także na utrzymaniu umowy o wartości - jak twierdzi prezydent - ponad 110 mld USD, jaką podczas wizyty w Rijadzie w ubiegłym roku przedstawiciele wielkich amerykańskich firm zbrojeniowych zawarli z "pustynnym królestwem".

Podczas przedwyborczych wieców przed listopadowymi wyborami "środka kadencji" do Kongresu Donald Trump tłumaczy, że Stany Zjednoczone w odwecie za zamordowanie Dżamala Chaszodżdżiego, krytyka rządzącej rodziny królewskiej, wprowadzając sankcję wobec Arabii Saudyjskiej, ukarałaby w pierwszej kolejności samych siebie.

Glenn Kessler, dziennikarz "Washington Post", zwrócił przy tym uwagę, że Trump podczas każdego kolejnego wystąpienia zawyża potencjalne korzyści dla gospodarki amerykańskiej z kontraktu zawartego w Rijadzie w ubiegłym roku.

Zdaniem szeregu komentatorów model zachowanie prezydenta Trumpa w pierwszej kolejności zmierzający do ograniczenia strat i "ocalenia twarzy" - zarówno swojej, jak i w tym przypadku saudyjskich partnerów - a nie do znalezienia prawdy i ukarania winnych zamordowania opozycyjnego dziennikarza, jest typowy dla obecnego prezydenta Stanów Zjednoczonych.

Trump, dowodzi James Hohmann na łamach dziennika "Washington Post", skoncentrowany na materialnych korzyściach wynikających z sojuszu amerykańsko-saudyjskiego, wierzy w sfery wpływów, nie wierzy, że promocja demokracji i praw człowieka powinny być głównym celem amerykańskiej polityki zagranicznej, uważa, że powstrzymywanie wpływów Iranu jest najważniejsze a Saudyjczycy są kluczem w tej strategii - dlatego wybiórczo wierzy zaprzeczeniom tych osób, którym chce wierzyć.

Bardziej lapidarnie scharakteryzował sposób działania Donalda Trumpa na arenie międzynarodowej Richard Haass, prezes Rady Stosunków Zagranicznych i jeden z największych autorytetów wśród amerykańskich ekspertów w sprawach międzynarodowych, w swoim niedawnym wpisie na Twitterze:

"Wierzymy na słowo Putinowi, że nie ingerował w wybory 2016 roku, Kim Dzong Unowi, że dokona denuklearyzacji, a księciu Muhammadowi ibn Salmanowi, że nie odegrał on żadnej roli w zamordowaniu Chaszodżdżiego. Jeśli (prezydent Ronald – PAP) Reagan wierzył, to jednak weryfikował. Donald Trump wierzy i patrzy w drugą stronę. Smutne to, ale prawdziwe i także niebezpieczne" - napisał Haass.