Singapur to czwarta po Pekinie, Tokio i Seulu destynacja azjatycka PLL LOT. Narodowy przewoźnik wraca tu po 30 latach. Także dzięki uruchomionemu właśnie połączeniu mamy nadzieję na rekord wszech czasów w liczbie przewiezionych pasażerów. Liczymy, że w tym roku może być ich 9 mln, dwa razy więcej niż trzy lata temu – mówi wywiadzie dla Forsal.pl Michał Fijoł, członek zarządu PLL LOT ds. handlowych.
ikona lupy />
Michał Fijoł, członek zarządu PLL LOT ds. handlowych. Źródło: Materiały prasowe LOT / Media

Kogo LOT chce wozić do Singapuru?

Będą tu latać turyści nie tylko z Polski, ale z Europy. Już na pierwszym rejsie połowę podróżnych stanowili pasażerowie z naszej siatki dowozowej: z Francji, Holandii, Niemiec, Czech, Węgier i Chorwacji. Druga grupa to pasażerowie biznesowi, również z Polski i regionu. Związki biznesowe Europa – Azja są coraz silniejsze. 30 lat temu, kiedy po raz pierwszy uruchomiliśmy to połączenie, oferowaliśmy zupełnie inny produkt: lataliśmy boeingami 767, budowanymi w innej technologii i w innych warunkach. Dzisiaj używamy najnowocześniejszych samolotów świata dreamlinerów w wersji 800 i 900, co sprawia, że nasza oferta na tej trasie jest jedną z najlepszych w Europie.

Reklama

Turyści nie wolą Pekinu albo Tokio, które tez jest w ofercie spółki?

Singapur to mekka turystów. Ale to także wielkie centrum biznesowe i co najważniejsze dzisiaj z naszego punktu widzenia, to również bardzo duży port hubowy, gdzie można przesiadać się i podróżować dalej, np. do Australii. Tam mieszka kilkaset tysięcy Polaków i osób pochodzenia polskiego, których połączeniem bezpośrednim do Singapuru przybliżamy do kraju. Nowa trasa z Warszawy zapewnia także wygodne przesiadki w podróży do takich państw, jak Indonezja, Malezja, Tajlandia, Wietnam czy Nowa Zelandia. Z uwagi na to położenie Singapuru spełnia się najlepiej.

LOT często podkreśla, że również Warszawa jest ulokowana korzystnie. Jesteśmy nie tylko po drodze, ale również w dobrej lokalizacji. Czy to wystarczy do sukcesu strategii tworzenia w Warszawie węzła przesiadkowego? To cel LOT-u jeszcze nie zrealizowany.

Chcemy wykorzystać w pełni przewagę geograficzną predestynującą nas do tego, by akurat w przypadku kierunków azjatyckich pasażerowie z Europy Środkowej i Wschodniej przesiadali się w Warszawie, a nie lecieli np. do Frankfurtu czy Paryża, cofając się i tracąc czas, a do tego spędzając w podróży sporo więcej. Zdyskontujemy również fakt, że nasza flota staje się nowoczesna i wygodna. Dla pasażera te dwie sprawy mają spore znaczenie.

Nowe samoloty, w tym przypadku Boeingi 737 max, proponujemy pasażerom zresztą również na połączeniach dowozowych do tras długodystansowych, a flota LOT-u jest jedną z najmłodszych a przez to siłą rzeczy jedną z najsprawniejszych w Europie. Co więcej, rzadko zdarza się, że tak krótkim czasie - średnio 35 minut - linia lotnicza jest w stanie przesadzić pasażera z samolotu na samolot i wysłać dalej np. 9 tys. km. Zwykle trwa to godzinę, czasem dwie albo dłużej. To również strata czasu i wydłużanie podróży, podobnie jak cofanie się.

Siedem umów code-share z liniami Quantas, Singapore Airlines i Vietnam Airlines, ma umożliwić podróż na jednym bilecie w kilka miejsc w Azji Południowo-Wschodniej, a także w Australii i Nowej Zelandii. Dokąd dokładnie?

M.in. Hanoi, Perth, Melbourne, Sydney, ale także Kuala Lumpur, czyli Malezja.

Oferta na trasie Europa – Azja jest wysoka. Czy nie moi się Pan, że po chwili euforia opadnie i lotowskie dreamlinery będą latały w połowie puste?

Na trasie między Europą a Azją Południowo-Wschodnią codziennie podróżują dziesiątki tysięcy pasażerów. My z naszym samolotem, operującym najpierw trzy, a potem cztery razy w tygodniu, oferujemy raptem tysiąc foteli więcej. Przy obecnym wzroście gospodarczym i wzroście zapotrzebowania na transport międzynarodowy nie będziemy mieli i już nie mamy kłopotów z wypełnieniem tych samolotów. Zresztą bardzo długo przygotowywaliśmy się do uruchomienia tego połączenia, w sensie ekonomicznym i operacyjnym była to jedna z najbardziej skomplikowanych operacji, łącznie z uruchomieniem naszych przedstawicielstw handlowych w tej części świata. Założyliśmy własną spółkę, która reprezentuje LOT w Singapurze. Nasza obecność tu będzie silna. Bardzo zależy nam na tym rynku.

To może znajdzie się w końcu silny inwestor?

2,5 roku temu mieliśmy 43 stałe połączenia, teraz mamy blisko 100. Sytuacja finansowa spółki jest bardzo dobra. Nie jesteśmy zatem skazani na poszukiwanie silniejszego gracza, który dałby nam pieniądze na rozwój. Dzisiaj radzimy sobie w pojedynkę dość dobrze. A dzięki rozbudowie floty i nowym połączeniom, nad którymi stale pracujemy, konieczność poszukiwania inwestora strategicznego nie tylko nie jest paląca, ale na dziś nie jest tematem. To wszystko sprawia, że rośnie też imponująco liczba pasażerów: w 2015 r. było ich 4,3 mln, ten rok powinniśmy zamknąć liczbą 9 mln przewiezionych osób.

>>> Czytaj też: LOT płaci krocie pilotom. Mimo to spór o pieniądze trwa