Dziewit podkreślił w rozmowie z PAP, że portal Pracadlaukrainy.pl to wirtualny urząd pracy, a nie agencja pracy. "Dajemy możliwość pokazania się obywatelom Ukrainy, którzy szukają pracy w Polsce. Mogą się pochwalić, co do tej pory zrobili w swoim życiu zawodowym. Mamy już w tej chwili 2,5 tys. zarejestrowanych pracowników z różnych branż" - poinformował.

Zwrócił uwagę, że na portalu, tworzonym w językach polskim i ukraińskim, można znaleźć także porady i artykuły o polskim rynku pracy. "Piszemy, żeby pracownicy ze wschodu byli czujni, żeby nie dali się naciągać, czyli piszemy o prawnych sprawach" - wyjaśnił.

Zdaniem pomysłodawcy portalu, do Polski coraz częściej przyjeżdżają wykształceni pracownicy z Ukrainy, którzy nie poszukają pracy fizycznej. "Są ekonomiści, finansiści, programiści, osoby, które pracowały w sieciach sklepów i zarządzały nimi. Są też pracownicy branży zarządzania nieruchomościami. Są nawet wykładowcy akademiccy" - wyliczał.

Dziewit przypomniał, że na stronie pracadlaukrainy.pl swoje oferty mogą zamieszczać także pracodawcy. Zaznaczył, że takie ogłoszenia są wiarygodne. "Pracodawca musi się zalogować. Czyli nie może być to ktoś, kto szuka taniej siły roboczej, taki +no name+. Musi podać swoje dane" - podkreślił.

Reklama

Zwrócił uwagę, że na portalu niekiedy pojawiają "ciekawe oferty pracy". "Jedną z nich była oferta zatrudnienia osoby jako berejtera, czyli jeźdźca, który naucza skakać konia przez przeszkody do 80 cm. Pracodawca jest w stanie zapłacić 2,5 tys. - 3 tys. złotych" - opowiadał ekspert.

Kolejną ciekawą ofertą - wspominał Dziewit - była propozycja sprzedaży kilku wiosek na Ukrainie. "Zachwalano, że są bardzo tanie, 30 arów kosztuje 3 tys. zł." - dodał.

Przyznał, że czasem zgłaszają się do niego osoby z prośbą o dostarczenie "40 sztuk pracowników". "Czyli niektórzy traktują ludzi jak bydło. Usłyszałem, że ten człowiek jest w stanie zapłacić 400 zł za sztukę" - podkreślił. Zaznaczył jednak, że takie przypadki są rzadkie. "Z naszych rozmów z pracodawcami nie wynika, że oczekują pracownika cztery razy tańszego" - powiedział.

Zdaniem Dziewita, w Polsce jest ogromne zapotrzebowanie na pracowników z Ukrainy. "Stale mam zapytania np. o 15 szwaczek, o pracownika do ubojni, do budowlanki, do prac ogrodniczych" - wyliczał. Według niego, pracownicy ze wschodu mogą zagospodarować niektóre luki na polskim rynku pracy. "Mogą być wsparciem, ale wszystkich problemów nie rozwiążą" - stwierdził.

Ekspert zauważył, że jednym z rezultatów napływu pracowników ze wschodu jest obniżenie cen pierogów w Warszawie. "Z naszych informacji wynika, że jeszcze rok temu za kilogram klient płacił 25 złotych. Dziś ceny jednak spadły i działające na rynku osoby, które robią pierogi na potrzeby domowe, walczą ze sobą cenami" - tłumaczył.

Dziewit zwrócił uwagę, że nierzadko pracownicy ze wschodu pracują w Polsce "na czarno". "Niby podpisują umowy o pracę w języku polskim, a powinni w języku polskim i ukraińskim. Tak naprawdę nie wiedzą, co podpisują. Wtedy dzwonią do nas z prośbą o pomoc" - mówił.

Jego zdaniem, na rynku nie brakuje nieuczciwych pośredników pracy. "Minimalną stawką za załatwienie pracy jest 100 dolarów. Są też inne stawki - 1 tys. i 2 tys. Są firmy, które kredytują ich przyjazd do Polski, a potem ci ludzie to odrabiają, pracując za 400 zł przez kilka miesięcy" - wyjaśniał.

Dopytywany, czy zaobserwował negatywne skutki przyjazdu pracowników ze wschodu, odpowiedział: "Negatywne jest to, że tylu Polaków wyjechało z kraju i mamy deficyt na rynku pracy".

>>> Czytaj też: Europejczycy zupełnie odlecieli? Oto, co tak naprawdę wydarzyło się we Włoszech [FELIETON]