Wybory w USA pokazały, że w dobie włamań do systemów informatycznych operatorów infrastruktury, instytucji finansowych, partii politycznych czy agencji rządowych jeden front walki w cyberprzestrzeni został zaniedbany.

Tym frontem jest dezinformacja, która w dobie internetu błyskawicznie dociera do setek tysięcy odbiorców. Chociaż o zagrożeniu głośno mówią politycy, konkretnych pomysłów na walkę ze zjawiskiem brak. A to jest już groźne w kontekście zbliżających się wyborów w najważniejszych państwach Unii Europejskiej. Zwłaszcza że kryzys migracyjny doprowadził w nich do napiętej sytuacji, która sprzyja szerzeniu się grającej na emocjach nieprawdy.

Zalew fałszywych informacji z pewnością przyczynił się do wyniku wyborów w USA i uzmysłowił, że Zachód jest bezbronny wobec tej de facto analogowej broni w cyfrowym wydaniu.

Zmyślone wiadomości stały się zmorą ostatniej kampanii wyborczej w Stanach Zjednoczonych. Dzięki sieciom społecznościowym fikcyjne newsy (jak np. poparcie Donalda Trumpa przez papieża Franciszka) docierały do setek tysięcy odbiorców. Już po wyborach amerykańskie agencje wywiadowcze przygotowały raport, którego konkluzja brzmi: Moskwa w trakcie kampanii wyborczej prowadziła bardzo intensywne działania w cyberprzestrzeni. I nie chodzi tylko o włamania podejrzanych o związki z rosyjskim wywiadem hakerów na konta pocztowe członków władz Partii Demokratycznej, ale przede wszystkim o rozpowszechnianie nieprawdziwych informacji.

Kwestię nieprzygotowania USA do wojny informacyjnej podnieśli specjaliści od cyberbezpieczeństwa w rozmowach z agencją Reuters przeprowadzonych jeszcze przed świętami. Eksperci wskazywali na rozmaite trudności w walce z fałszywymi informacjami: ograniczenia prawne (ochrona wolności słowa), brak komórek organizacyjnych w strukturach bezpieczeństwa zajmujących się wyłącznie wojną informacyjną; pomijanie bardziej miękkich aspektów cyberkonfliktu, takich jak dezinformacja. – Oni mają telewizję RT (dawne Russia Today – red.), a my potrafimy jedynie wysłać gdzieś lotniskowiec. Nie ruszymy z miejsca, dopóki nie nauczymy się temu przeciwdziałać – powiedział agencji James Lewis z Centrum Studiów Strategicznych i Międzynarodowych.

Reklama

Innymi słowy amerykańscy stratedzy niewłaściwie rozłożyli akcenty. Skupili się na rozbudowie twardego potencjału cyberwojennego, np. na zatrudnieniu zdolnych programistów umiejących szukać słabych punktów nawet najbardziej wyszukanych zabezpieczeń. Zapomnieli za to o miękkim potencjale. Stara, dobra dezinformacja w dobie internetu i mediów społecznościowych okazała się skuteczniejsza w sianiu zamętu niż niejeden atak hakerski. Zresztą nawet w przypadku włamania na konta poczty elektronicznej działaczy Partii Demokratycznej ukoronowaniem całej akcji było analogowe przekazanie materiałów do publikacji portalowi WikiLeaks. Dezinformacyjną kampanię napędzały także sponsorowane przez Kreml media, przede wszystkim anglojęzyczne wersje RT oraz Sputnik News.

Problem jest poważny, zwłaszcza biorąc pod uwagę przyszłoroczne wybory we Francji, w Niemczech i Holandii (nad Sekwaną odbędą się wybory prezydenckie, w pozostałych dwóch krajach będą to wybory parlamentarne). Chociaż do wyborów w Niemczech jest jeszcze 10 miesięcy, już w tej chwili władze w Berlinie odnotowują większą liczbę ataków hakerskich i krążących po sieci fałszywych informacji. Publicznie mówią o tym zagrożeniu zarówno kanclerz Angela Merkel, jak i szefowie wywiadu Bruno Kahl oraz kontrwywiadu Hans-Georg Maaßen. Biorąc pod uwagę napiętą sytuację w Niemczech, fałszywe informacje grające na nastrojach społecznych mogą znaleźć wielu odbiorców, którzy – podając je dalej – przyczynią się do zwiększenia ich siły rażenia, a zarazem do chaosu informacyjnego.

Fałszywe wiadomości pojawiły się również latem w Szwecji, a dotyczyły konsekwencji ewentualnego zacieśnienia współpracy z NATO. Mówiły m.in. o tym, że Sojusz mógłby potajemnie umieścić w kraju broń atomową, zaatakować ze szwedzkiego terytorium Rosję bez zgody rządu w Sztokholmie, a nawet, że żołnierze NATO mogliby bezkarnie gwałcić Szwedki, bo chroniłby ich immunitet dyplomatyczny. Minister obrony Peter Hultqvist podczas przeprowadzanych latem konsultacji z wyborcami w sprawie ewentualnego podpisania umowy o współpracy z Sojuszem ze zdumieniem odpowiadał w różnych miejscach na te same pytania wynikające z krążących po internecie nieprawdziwych informacji. Warto podkreślić, że dezinformacja i inne narzędzia cyberwojny to broń niezwykle skuteczna w stosunku do kosztów.

Agencja Reuters przed świętami doniosła o tym, jak bardzo nieskuteczne podczas konfliktu na wschodniej Ukrainie okazały się drony Raven RQ-11B służące do zwiadu krótkiego zasięgu. Rosjanie nie mieli najmniejszego problemu z przechwyceniem i zablokowaniem nadawanego przez nie sygnału wideo. Silne cyberwojsko pozwala również przeprowadzać kunsztowne ataki na infrastrukturę. Dobrym przykładem była ubiegłoroczna akcja, w ramach której rosyjscy hakerzy przejęli kontrolę nad systemem dystrybucji mocy ukraińskiego operatora energetycznego Prykarpattiaobłenerho. Z kolei jeden z najbardziej wyrafinowanych ataków na wirówki służące do wzbogacania uranu w irańskim programie atomowym przypisuje się hakerom sponsorowanym przez Stany Zjednoczone i Izrael.

>>> Polecamy: Nietypowa dyskryminacja. Policja częściej zabija Afroamerykanów

Lisa F., czyli jak działa fałszywa wiadomość

Niemieccy politycy już na początku tego roku mogli się przekonać na własne oczy, w jaki sposób działa rosyjska machina dezinformacyjna. Chodzi o sprawę Lisy F., 13-letniej dziewczynki o rosyjskich korzeniach, która miała zostać porwana i zgwałcona przez imigrantów.

Przynajmniej w taki sposób przedstawiły sprawę rosyjskie media. W rzeczywistości bowiem dziewczynka zaginęła na niewiele ponad dobę, a niemieckiej policji udało się ustalić, że cały ten czas spędziła ze swoimi znajomymi.

Zanim jednak śledczy doszli do prawdy, informację o porwaniu i gwałcie jako pierwszy podał mało znaczący portal dla Rosjan mieszkających w Niemczech. Według niego Lisa miała zostać zaczepiona w Berlinie przez kilku mężczyzn z Bliskiego Wschodu, którzy oferowali jej podwiezienie do domu. Informację podchwycił rosyjski Pierwyj Kanał, skąd trafiła do serwisów informacyjnych skierowanych do zagranicznych odbiorców, w tym RT (dawna Russia Today), Sputnika oraz RT Deutsch. Nietrudno przewidzieć, że tak bulwersujące doniesienia szybko znalazły odbiorców, w tym skrajnie prawicowe grupy, które podawały nieprawdziwą informację o porwaniu i gwałcie dalej za pośrednictwem mediów społecznościowym.

Fałszywa wiadomość tak wzburzyła część opinii publicznej, że przez Facebooka zaczęto zwoływać protesty, w których wzięli udział członkowie mniejszości rosyjskiej oraz członkowie grup neonazistowskich. Protesty gromadzące po kilkaset osób odbywały się przed centrami dla uchodźców i urzędem kanclerskim. Wśród haseł znalazły się takie, jak „mamy prawo kwestionować obiektywność policji”.

Jako pierwsze opisały je rosyjskie serwisy skierowane do zagranicznych odbiorców, skąd podchwyciły je niemieckie media głównego nurtu. Kiedy cała sprawa nabrała odpowiedniego rozgłosu, minister spraw zagranicznych Rosji Siergiej Ławrow dwukrotnie wypowiedział się publicznie na temat nieudolności niemieckiej policji i systemu prawnego, spętanych polityczną poprawnością, a przez to nieumiejących potraktować takich spraw poważnie. Całe zamieszanie trwało przez dwa tygodnie i położyło się cieniem na i tak już kiepskich w tamtym momencie relacjach niemiecko-rosyjskich.

>>> Czytaj też: Równoległe światy jednak istnieją. Analiza "Faktów" TVN i "Wiadomości" TVP z jednego dnia