Wyruszając ze stacji, indyjski pociąg staje się małą wioską i bazarem na kółkach. Koleje to w Indiach ważna instytucja - codziennie pociągami podróżuje tu 22 mln ludzi, rocznie 8 mld. Indusi jeżdżą do rodziny, na pielgrzymkę i do pracy, rzadko turystycznie.

Lakshmi Kaur była już mocno spóźniona. Pociąg do Dźammu odjeżdżał za pięć minut, a 20-letnia dziewczyna utknęła przed skanerami na stacji w Nowym Delhi. Przejście zatarasowali kuli, pociągowi tragarze, niosący na głowach ogromne paczki zaszyte w płótno. Każdy musiał zdjąć je z głowy i wrzucić na taśmę, która wjeżdżała do skanera, co trwało wieki.

Przeciskając się przez grupkę tragarzy odzianych w czerwone koszule i z chustami na głowach, Lakshmi zawołała głośno: „Dajcie mi przejść!”. Zdesperowana, dała jednemu tragarzowi kuksańca pod żebro, drugi zachwiał się z paczką i przeklął siarczyście. „Przepraszam!” - krzyknęła Lakshmi po angielsku, nie dając za wygraną.

Tłum rozstąpił się trochę, bo Lakshmi ze swoim turystycznym plecakiem i w modnym T-shircie wyglądała na turystkę, być może Induskę prosto z USA, odwiedzającą kraj swoich dziadków. „Czasami taka taktyka pomaga, wystarczy trochę angielskiego z dobrym akcentem i tupet” - tłumaczy ze śmiechem.

Lakshmi od urodzenia mieszka w Delhi, choć jej rodzina pochodzi z Pendżabu. Jest ekspedientką w modnym salonie z torebkami w jednej z galerii handlowych w bogatszym, południowym Delhi. Tam nauczyła się angielskiego, to robi wrażenie na klientach i pozwala awansować. Przebojowa i odważna była od zawsze.

Reklama

„Sama też podróżuję!” - uśmiecha się, łapiąc oddech. Do pociągu wpadła w ostatniej chwili. „Induska podróżująca sama, bez męża, bez brata i bez rodziny. To się ludziom nie mieści w głowach” - dodaje rozglądając się po przedziale.

Niebieski wagon nie ma zamykanych przedziałów. Na każdej ściance przedziału są trzy łóżka, do tego dwa kolejne w przejściu. Przestrzeń wykorzystana do granic możliwości. To tzw. sleeper, klasa wagonów sypialnych bez klimatyzacji, jedna z najtańszych, bo tańsze są tylko wagony z siedzeniami i klasa ogólna bez rezerwacji.

„Kiedy przyjdzie konduktor, znajdzie się dla mnie jakieś łóżko” - rzuca pewna siebie. System rezerwacji jest w Indiach skomputeryzowany i bardzo skomplikowany. W każdym pociągu jest pewna pula biletów dla zagranicznych turystów, żołnierzy, pracowników kolei i urzędników. Za dodatkową opłatą można dostać bilety z puli „na ostatnią chwilę” albo liczyć, że ktoś zrezygnuje z podróży. Na początku składu często wiszą ogromne listy pasażerów. Przezorni rezerwują jednak bilety na tygodnie i miesiące wcześniej.

„Ale nie ja. Trzeba znać system, można się dogadać. Pociąg to taka mała wioska na kółkach” - mówi.

Pociąg wlecze się przedmieściami Delhi, ale w środku ruch nie ustaje. Zaczyna się wędrówka żebraków, niepełnosprawnych zamiataczy wagonów, którzy za kilka monet sprzątają śmieci.

Ciurkiem, jeden za drugim, niemal wchodząc sobie na głowę, ciągną sprzedawcy plastikowych zabawek, wody i przekąsek. Jak na bazarze, modulując głos, zachwalają pistoleciki na wodę i chińskie breloczki, podsuwają pod nos solone ogórki, słodkie arbuzy i pachnącą prażoną kukurydzę. Reagują na każdy gest klienta i podchwytują spojrzenia.

Do wagonu wpadają hidźrowie, mężczyźni przebrani za kobiety. Nikogo nie dziwi ich widok, lecz zapada cisza. Według tradycji hidźra może zapewnić płodność młodej parze i dlatego zaprasza się ich na wesela. Mogą też sprowadzić klątwę bezpłodności. Wielu hidźrów, przebranych w sari, noszących biżuterię i makijaż, trudni się prostytucją.

Podchodzą do podróżnych i za kilka drobniaków im błogosławią. Przysiadają się do dwóch młodych mężczyzn, którzy ociągają się z bakszyszem, czyli zapłatą. „No daj, słodki młodzieńcu, daj chociaż buziaka” - mówi hidźra. Młody chłopak pospiesznie wyciąga pięćdziesiąt rupii.

Wszyscy oddychają głębiej. Dwóch młodzieńców, studentów z Kaszmiru, zamawia czaj - herbatę z mlekiem. Pendżabska rodzina pośpiesznie rozkłada na pryczy kraciastą chustę. Mama wyjmuje gorącą zupę soczewicową, a z blaszanego pojemnika placki.

„Jedziemy do Ćandigaru odwiedzić rodzinę” - mówią zgodnie Sharmowie. „Wyjazd zaplanowaliśmy dawno. Teraz może byśmy przełożyli, bo ostatnio nie jest lekko”. Tłumaczą, że w Delhi prowadzą mały sklep i podczas niedawnej reformy monetarnej, gdy wycofano z obrotu banknoty 500- i 1000-rupiowe, bardzo spadły im obroty.

„Ale to wszystko dla dobra Indii. Premier Modi wie, co robi!” - mówi pan Sharma. Jego rodzina w Pendżabie ma głosować w lokalnych wyborach na partię rządzących. „No i walczy z terroryzmem” - dodaje patrząc spode łba na współpasażerów.

Kaszmirscy studenci, już na osobności, paląc papierosy w otwartych drzwiach wagonu, mówią, że to było właśnie o nich. „Powinniśmy zareagować, bo teraz każdy z Kaszmiru jest brany za terrorystę”. W Kaszmirze od wielu miesięcy trwają protesty przeciw rządowi w Delhi. Studenci nie chcą jednak robić sobie kłopotów. Mówią, że i tak coraz trudniej jest znaleźć coś pod najem w stolicy. „Muzułmanie są na celowniku” - dodają smutno.

„A ja jadę do Kaszmiru trochę turystycznie, trochę na pielgrzymkę” - rzuca Lakshmi Kaur, by rozluźnić atmosferę. „Do Dźammu, potem może do Amarnath, gdzie jest słynna linga (obiekt kultu) boga Śiwy!” - dodaje.

„Teraz może być za zimno, tam jest wysoko. Za wcześnie na pielgrzymkę” - ożywiają się studenci. Ktoś z rodziny pracował przy obsłudze pielgrzymów. „Za to można pojechać do Kaszmiru i zobaczyć prawdziwy śnieg!” - zapewniają jeden przez drugiego.

Przychodzi konduktor. Lakshmi bez strachu pokazuje bilet. Do rozmowy z konduktorem włączają się studenci i zaraz państwo Sharmowie. Znajduje się łóżko dla dziewczyny, a jeden ze studentów dostaje kawałek derki i kładzie się na ziemi.

„Mówiłam, że się uda? Pociąg jest jak mała wioska” - mówi Lakshmi.

>>> Czytaj też: Wielkie sprzątanie Gangesu. Rząd wyda 3 miliardy dolarów [REPORTAŻ]