Niemieckie Zgromadzenie Federalne wybierze w niedzielę 12. prezydenta Niemiec. Następcą Joachima Gaucka będzie niemal na pewno były minister spraw zagranicznych Frank-Walter Steinmeier. Polityk SPD jest wspólnym kandydatem chadeków i socjaldemokratów.

Zgromadzenie Federalne zbierze się w południe w siedzibie Bundestagu w Berlinie. Gremium powoływane w celu wyboru prezydenta składa się z 1260 osób - w połowie z posłów do Bundestagu i takiej samej liczby elektorów nominowanych przez przedstawicielstwa ustawodawcze (landtagi) 16 krajów związkowych tworzących Republikę Federalną Niemiec.

Koalicja rządowa partii chadeckich CDU/CSU i SPD dysponuje w Zgromadzeniu Federalnym ogromną przewagą - ma 923 głosy, dlatego ich kandydat wybrany zostanie zapewne już w pierwszej turze głosowania, w której do zwycięstwa potrzebnych jest 631 głosów.

Kanclerz Angela Merkel miała nadzieję, że cieszący się olbrzymią popularnością w niemal wszystkich obozach politycznych urzędujący prezydent zdecyduje się na reelekcję i pozostanie w pałacu Bellevue przez kolejne pięć lat. Gdy jednak 77-letni Gauck ze względów zdrowotnych odmówił, chrześcijańscy demokraci próbowali początkowo znaleźć własnego kandydata, by w roku wyborów do Bundestagu zaakcentować, że są największą partią w Niemczech.

Jednak próby pozyskania odpowiedniej osoby spełzły na niczym. Forsowany przez kanclerz Angelę Merkel szef Bundestagu Norbert Lammert odmówił. Nie powiodła się też próba namówienia byłej pełnomocnik federalnej ds. archiwów Służby Bezpieczeństwa NRD (Stasi) - Marianne Birthler.

Reklama

W tej sytuacji szef SPD Sigmar Gabriel przeforsował kandydaturę swego partyjnego kolegi Steinmeiera. 61-letni socjaldemokrata jest najpopularniejszym niemieckim politykiem. Merkel nie pozostało nic innego, jak pogodzić się z porażką i zaakceptować tę kandydaturę. Merkel i Steinmeier blisko współpracują ze sobą w koalicyjnym rządzie.

Steinmeier nie jest jedynym kandydatem ubiegającym się o najwyższy urząd w państwie. Lewica nominowała bezpartyjnego socjologa Christopha Butterwegge, związanego od lat z uniwersytetem w Kolonii. 66-letni naukowiec zajmuje się problemami biedy i wykluczenia w Niemczech.

Butterwegge przyznaje, że nie ma szans na zwycięstwo, chce jednak wykorzystać kampanię do propagowania swoich idei. Jego zdaniem przepaść między biednymi a bogatymi w Niemczech stale się pogłębia, co grozi wybuchem społecznych niepokojów. Na znak protestu przeciwko liberalnym reformom rządu Gerharda Schroedera, socjolog wystąpił w 2005 roku z SPD. Jest zwolennikiem zastąpienia NATO systemem zbiorowego bezpieczeństwa z udziałem Rosji.

O fotel prezydenta zawalczą też kandydat antymigranckiej Alternatywy dla Niemiec (AfD) Albrecht Glaser oraz znany z popularnej audycji telewizyjnej poświęconej problemom wymiaru sprawiedliwości sędzia Alexander Hold. 74-letni Glaser, były członek CDU, jest wiceprzewodniczącym AfD - partii domagającej się zmiany polityki migracyjnej i upatrującej w islamie największe zagrożenie dla Niemiec. Hold jest bawarskim samorządowcem, związanym z lokalnym ugrupowaniem Wolni Wyborcy.

Niemiecki prezydent pełni przede wszystkim funkcje reprezentacyjne - jego pozycja w systemie politycznym jest znacznie słabsza niż we Francji czy Polsce. Jego rola nie jest jednak wyłącznie symboliczna. Głowa państwa bada przyjęte przez parlament ustawy pod kątem zgodności z konstytucją i może je wstrzymać odsyłając do Trybunału Konstytucyjnego.

Głównym orężem prezydenta Niemiec są przemówienia. Politycy do dziś odwołują się do przemówienia Richarda von Weizsaeckera wygłoszonego 8 maja 1985 roku z okazji 40. rocznicy zakończenia II wojny światowej, w którym prezydent wbrew dominującym ocenom nazwał zakończenie wojny „dniem wyzwolenia” dla Niemców. "8 maja był dniem wyzwolenia. Uwolnił nas wszystkich od pogardzającej człowiekiem narodowosocjalistycznej dyktatury" - powiedział wówczas prezydent.

Równie znany jest apel niedawno zmarłego Romana Herzoga, aby "potrząsnąć" Niemcami, czy też powiedzenie Christiana Wulffa, że "islam należy do Niemiec".

Autorzy niemieckiej konstytucji uchwalonej w 1949 roku celowo ograniczyli rolę i kompetencję głowy państwa, aby zapobiec w przyszłości powtórce sytuacji z lat 30. ubiegłego stulecia, gdy dysponujący szerokimi kompetencjami prezydent Paul von Hindenburg utorował drogę do władzy Hitlerowi.

Obecnie blisko 70 proc. Niemców opowiada się za przywróceniem powszechnych wyborów prezydenta, jednak żadna z liczących siwe politycznych sił nie planuje zmian.

Z Berlina Jacek Lepiarz (PAP)

>>> Polecamy: Żelazna kurtyna wciąż dzieli Europę. Eurostat porównał płace minimalne