To, że tegoroczna waloryzacja kolejny rok będzie niska czy wręcz symboliczna, rząd wiedział od dawna. Powody są dwa: niższa od spodziewanej deflacja i niższy realny wzrost płac. Oba wskaźniki służą do wyliczania wysokości emerytury. W efekcie zamiast prognozowanej waloryzacji na poziomie 0,73 proc. mamy 0,44 proc. Gdyby w ten sposób waloryzowano najniższe emerytury, to osoba, która otrzymuje świadczenie w wysokości 1000 zł, dostałby 4,4 zł podwyżki. Emeryt, który otrzymuje 1500 zł co miesiąc, dostałby 6,6 zł więcej, a emerytura 2000 zł, czyli w okolicy przeciętnej, podwyższona zostałby tylko o 8,8 zł.

Wizja milionów emerytów i rencistów, którzy widzą tego typu podwyżki, zmobilizowała gabinet Beaty Szydło do wprowadzenia swoistego amortyzatora, jakim jest minimalna gwarantowana kwota podwyżki 10 zł. Rząd liczył, że dostaną ją osoby, które mają świadczenie do 1370 zł. – Waloryzacja będzie niższa niż prognozowana. Dlatego wzrośnie liczba emerytur objętych gwarantowaną kwotą podwyżki 10 zł. Otrzymają ją osoby, których świadczenie nie przekracza 2272,73 zł – mówi DGP Elżbieta Rafalska, minister rodziny, pracy i polityki społecznej. To będzie miało jeszcze jeden skutek: – Gwarantowaną kwotą podwyżki 10 zł zamiast 2 mln emerytów i rencistów zostanie objęte ponad 5 mln – podkreśla minister Rafalska.

Rząd wykonał też drugi ruch: przy okazji wprowadzenia waloryzacji mieszanej zdecydował o zwiększeniu najniższych emerytur do poziomu 1000 zł. To jeden z postulatów, z jakim PiS szedł do wyborów. Po wprowadzeniu tego rozwiązania minimalna emerytura wyniesie dokładnie 50 proc. minimalnej pensji.

>>> Polecamy: Nowy konflikt pokoleń o emerytury. Młodzi wyemigrują z Polski, starsi zostaną sami

Reklama