Odwiedzający Europę w ostatnich dniach czołowi amerykańscy oficjele starali się wycofać z niektórych kontrowersyjnych oświadczeń prezydenta Donalda Trumpa. Wiceprezydent Mike Pence, a wcześniej sekretarz obrony James Mattis, zgodnie potwierdzili zaangażowanie USA w sojusz transatlantycki. Przypomnieli jednak swoim sojusznikom z NATO, że: wsparcie USA zależy od wypełnienia przez europejski kraje sojuszniczych zobowiązań, a w szczególności przyśpieszenia wdrożenia obietnicy zwiększenia wydatków na obronność przynajmniej do poziomu 2 proc. PKB. – „Jeżeli wasze kraje nie chcą byśmy zmniejszyli zaangażowanie w sojusz, każda ze stolic powinna okazać swoje wsparcie dla naszej wspólnej obrony” – ostrzegł Mattis.

Europejscy liderzy mają z powodu tych gróźb powody do oburzenia. Lekceważące komentarze Trumpa na temat NATO, nie wspominając o Unii Europejskiej, kwestionują wiarygodność sojuszu. Kanclerz Angela Merkel podkreśliła, że wydatki na inne cele, w tym pomoc rozwojową, przeciwdziałanie kryzysowi oraz pomoc uchodźcom są równie istotne co zbalansowane podejście do kwestii bezpieczeństwa; preferuje ona stopniowe zwiększanie wydatków na obronność do poziomu 2 proc. aż do 2024 roku, w którym docelowo ma być osiągnięty. Państwa szukające możliwości przyśpieszenia tego harmonogramu ryzykują naruszeniem innym unijnych zobowiązań, w tym utrzymania deficytów budżetowych na poziomie poniżej 3 proc. PKB.

Jednakże istnieje inny powód dla spełnienia oczekiwań USA. Realizacja zobowiązań nie tylko uspokoi administrację Trumpa, ale może się także okazać bodźcem fiskalnym, którego Europa desperacko potrzebuje.

USA nie czynią w gruncie rzeczy źle, wymagając więcej od swoich partnerów z NATO. USA wydają obecnie na obronność więcej niż pozostali członkowie sojuszu razem wzięci – około 650 mld dol., czyli 3,6 proc. PKB. Tylko 4 kraje NATO poza USA spełniają 20-proc. cel: Wielka Brytania, Polska, Estonia oraz (niespodziewanie) Grecja. Hiszpania i Włochy wydają mniej niż 1 proc. PKB; Francja zbliża się do celu (1,8 proc.), natomiast Niemcy, zdecydowanie najbogatszy kraj w Europie, wydają na obronność zaledwie 1,2 proc. PKB, czyli 40 mld dol.

Reklama

Podczas konferencji nt. bezpieczeństwa w Monachium przewodniczący KE Jean Claude Juncker stwierdził, że koncentracja na osiągnięciu wymaganego minimum wydatków na obronność nie uwzględnia innych form zaangażowania Europy w zapewnienie pokoju i bezpieczeństwa. – Nowoczesna polityka nie może polegać po prostu na zwiększaniu wydatków obronnych – powiedział. – Jeżeli weźmiemy pod uwagę, co Europa robi w zakresie bezpieczeństwa, pomocy rozwojowej oraz działalności humanitarnej, porównanie do USA uwydatni znaczące różnice – dodał.

To w zupełności prawda. Poza tym wydatki na nowoczesną obronę obejmują znacznie więcej, niż zakupu czołgów, pocisków czy opłacenia żołnierzy. Według badania NATO firmy z sektora prywatnego odpowiadają za dostarczenie połowy wojskowej satelitarnej łączności oraz za zaspokojenie 90 proc. potrzeb transportowych wojsk. Mniej więcej 75 proc. wsparcia przy operacjach, w których biorą udział członkowie NATO, pochodzi od lokalnych firm, które dostarczają infrastruktury i usług. Wydatki na obronność mają więc duży wpływ na wywołanie „efektu domina”, który wykracza poza tradycyjną działalność wojskową.

NATO posiada również mandat do uwzględniania dobra ludności cywilnej, co w obecnym środowisku wojennym ma szerokie konsekwencje. Członkowie sojuszu muszą brać po uwagę współpracę z prywatnym sektorem oraz międzynarodowymi organizacjami, w szczególności z Unią Europejską, w celu zwiększenia efektywności działania różnych systemów, zaczynając od sieci energetycznych, przez sieci telekomunikacyjne i cyfrowe, a skończywszy na opiece zdrowotnej i zaopatrzeniu w żywność. Większość z tych wydatków słusznie może zostać uznana za inwestycje w infrastrukturę. Projekty we wspomnianych dziedzinach będą korzystnie wpływały na całą populację, nie wspominając o prywatnych firmach, które są wynajmowane do ich przeprowadzania.

To może być dla członków NATO sposób na spełnienie zobowiązań sojuszniczych oraz przeciwwaga dla tradycyjnego niemieckiego oporu przed wprowadzaniem ekspansywnej polityki fiskalnej. Dyrektywy wyraźnie zezwalają europejskim krajom pod pewnymi warunkami na włączenie z makroekonomicznych zobowiązań. Jedną z takich sytuacji jest wystąpienia nadzwyczajnych okoliczności: Włochy na przykład zostały zwolnione od budżetowych ograniczeń w związku z wydatkami na pokrycie szkód wywołanych tragicznymi trzęsieniami ziemi w tym kraju. Innym wyjątkiem są inwestycje, które mają duży wpływ na gospodarkę; wydatki na obronność mogłyby zostać tutaj z łatwością zakwalifikowane. Członkowie NATO mogą teoretycznie poprosić KE o wyjątkowe traktowanie. Jeśli ich argumenty zostałyby uznane, to wzrosłyby szanse na otrzymanie od KE zielonego światła.

Wyobraź sobie wpływ stymulowania fiskalnego na średnim poziomie 1 proc. PKB na europejską gospodarkę. Pozwoliłoby ono na stworzenie tysięcy miejsc pracy i pomogło wielu zmagającym się z kryzysem państwom przyśpieszyć wzrost gospodarczy. Byłaby też w pewnym sensie informacją dla coraz bardziej rozgoryczonej Brukseli oraz odpowiedzią na nadmiernie sztywną politykę UE (włączając w to limity deficytu).

Wszystko czego potrzeba to polityczna wola. Merkel prawdopodobnie stawi opór tego typu propozycjom; szczególnie w trudnym wyborczym roku. Biurokraci z Brukseli zgłoszą pewną liczbę zastrzeżeń. Jednak kraje NATO w każdym razie powinny naciskać. Zwiększenie wydatków na obronność wzmocni nie tylko wiarygodność NATO. Jest także szansą dla Europy na otwarcie drzwi, długo zamkniętych, na biznes i stały wzrost.

>>> Polecamy: Zapadem chcą postraszyć Zachód. Rosjanie u polskich granic, wielkie manewry wojsk