Strony porozumienia zadeklarowały, że postarają się zmobilizować do walki ze zmianami klimatycznymi w krajach rozwijających się środki w wysokości 100 mld dol. rocznie jeszcze przed 2020 r. Bruksela i Chiny chcą kooperować w wymianie zielonych technologii (oświadczenie wymienia kogenerację, czyli elektrociepłownictwo) oraz doświadczeń. Opracowane przed decyzją prezydenta Trumpa o wycofaniu USA z porozumienia paryskiego oświadczenie niespodziewanie nabrało silnej, politycznej wymowy.

Europa wściekła na Trumpa

Świadczy ono o erozji wspólnoty interesów między Ameryką a Europą. Tak jak Amerykanie narzekają, że Stary Kontynent ociąga się ze zwiększeniem wydatków na obronę, tak samo w Europie od dawna utyskiwano, że USA nie robią wiele dla zmniejszenia emisji gazów cieplarnianych – których do 2007 r. byli największym emitentem na świecie (wówczas Amerykę wyprzedziły Chiny). Sceptycyzm nowego lokatora Białego Domu względem globalnej polityki klimatycznej po tej stronie Atlantyku złościł, ale nie pozbawiał nadziei. Teraz te nadzieje prysły.
Europa jest wściekła, biorąc pod uwagę, jak trudno było wciągnąć Amerykanów do porozumienia w sprawie klimatu. Bill Clinton podpisał protokół w Kioto, ale USA nigdy go nie ratyfikowały. Podobnie było z Paryżem; Barack Obama zatwierdził je rozporządzeniem wykonawczym, Kongres nad nim nie głosował. Wściekłość jest tym większa, że amerykańska niechęć do zmniejszania emisji była wykorzystywana przez kraje rozwijające się (w tym Chiny) jako wymówka dla nicnierobienia w kwestii klimatu. W poprzedniej dekadzie stało się jasne: jeśli ma dojść w tej sprawie do porozumienia, to tylko z USA na pokładzie.
Reklama
Jeśli porozumienie ma się nie rozpaść – a do ustalenia jest wiele detali technicznych – potrzebny był silny sygnał ze strony największych trucicieli. Chiny są największym. To naturalny, klimatyczny sojusznik. I pewny, bo Pekin ma zbyt duże problemy z zanieczyszczeniem, żeby odpuścić w tej sprawie. A zielone technologie to biznesowa szansa – tego decydenci w Pekinie nie przepuszczą. Czego nie można powiedzieć o Waszyngtonie, którego lider chce zlikwidować ARPA-E – agencję finansującą zielone technologie, z której środki otrzymał m.in. Elon Musk.

Jak dogadać się z Chińczykami

– Nie mieści mi się w głowie, że z Chinami możemy współpracować bliżej niż z Ameryką – powiedział jeszcze przed podpisaniem porozumienia do reporterów portalu Politico Jean-Claude Juncker, przewodniczący Komisji Europejskiej. Inni politycy europejscy również nie kryli oburzenia, a Emmanuel Macron nawet zaprosił amerykańskich naukowców i przedsiębiorców, którzy uważają globalne ocieplenie za problem, do Francji, gdzie „będą czuć się jak w domu”.
Klimatyczna koalicja sino-europejska może nadać większego impetu wzajemnym relacjom, ale o prawdziwym przymierzu nie ma mowy ze względu na zbyt duży katalog rozbieżności. Przykład pierwszy z brzegu to handel. Zarówno Bruksela, jak i Pekin deklarują niezmienne przywiązanie do idei wolnego handlu. Pomimo fiaska TTIP UE chciałaby podjąć negocjacje w tej sprawie z Indiami. Z kolei prezydent Xi Jinping na forum w Davos w styczniu przedstawił płomienną obronę idei wolnego handlu.
Problem polega jednak na tym, że w chińskim wydaniu wolny handel wcale nie jest taki wolny, o czym doskonale wiedzą europejscy przywódcy. Pominąwszy już to, że waluta Państwa Środka nie jest wymienialna tak jak każda inna waluta, to działalność zagranicznych podmiotów w Chinach wciąż krępują różne przepisy, w tym konieczność transferu technologii, tworzenia spółek joint venture z lokalnymi firmami, ograniczenia w przekazie zysków za granicę, a przede wszystkim długa lista branż widziana przez Pekin jako kluczowe, gdzie rozpoczęcie działalności wymaga zgody odpowiedniego resortu.
Do tego dochodzą inne problemy, jak chociażby ekspansywna polityka Państwa Środka na Morzu Południowochińskim, do kontroli nad którym Pekin rości sobie pretensje. Chiny usypały tam sztuczne wyspy, a następnie zbudowały na nich instalacje militarne. Nie sposób też zapomnieć o problemach z przestrzeganiem praw człowieka – o czym wspomniał zresztą w komunikacie po szczycie przewodniczący Rady Europejskiej Donald Tusk.

Co z tego wynika dla Polski

W przypadku polityki klimatycznej wiążą nas oczywiście ustalenia poczynione na szczeblu unijnym. Zakładają one zmniejszenie emisji gazów cieplarnianych o przynajmniej 40 proc. (w stosunku do poziomu z 1990 r.) do 2030 r., a także co najmniej 27-procentowy udział odnawialnych źródeł energii w miksie energetycznym oraz poprawę efektywności energetycznej również o minimum 27 proc.
Cele te zostały przyjęte już pod koniec 2014 r., ale prawdziwa walka o to, jakie konkretnie będą koszty redukcji emisji, toczy się dopiero teraz. Trwają bowiem prace nad serią rozwiązań, które mają zmniejszyć emisje, w tym nad reformą systemu handlu emisjami ETS. Główny cel reformy to podwyżka cen zielonych certyfikatów, aby zmusić emitentów do inwestycji w zielone technologie. To oczywiście oznacza koszty dla polskiej energetyki, ale jakie, to będzie wiadomo dopiero jesienią. Przed wakacjami prawdopodobnie nie uda się osiągnąć porozumienia w tej sprawie.

>>> Czytaj też: Chiny stają się największą potęgą morską świata. USA szybko reagują