Próba budowania alternatywy dla NATO to nie tylko inicjatywa brukselskich biurokratów. Także Berlin szuka możliwości prowadzania niezależnej polityki obronnej, która nie sprowadzałaby się tylko do bycia dobrym sojusznikiem USA - pisze w opinii Leonid Bershidsky.

Komisja Europejska (KE) próbuje ostrożnie wypełnić próżnię po ostatniej wizycie Donalda Trumpa w Europie, kiedy to amerykański prezydent w czasie wystąpienia w głównej siedzibie NATO nie potwierdził art. 5 Traktatu Północnoatlantyckiego o zaangażowaniu we wzajemną obronę państw w ramach Sojuszu. Próba budowania alternatywy dla NATO to nie tylko inicjatywa brukselskich biurokratów. Także Berlin szuka możliwości prowadzania niezależnej polityki obronnej, która nie sprowadzałaby się tylko do bycia dobrym sojusznikiem USA.

W środę KE przestawiła scenariusze ściślejszej współpracy państw europejskich w zakresie obrony. „Stosunki transatlantyckie ewoluują” – czytamy w dokumencie podpisanym przez dwóch wiceszefów KE, Federicę Mogherini i Jyrki Katainena. „Ciężar poprawy europejskiego bezpieczeństwa spoczywa w rękach Europejczyków” – to kolejne zdanie dokumentu, które nawiązuje do niedawnych wypowiedzi niemieckiej kanclerz Angeli Merkel o potrzebie wzięcia spraw w swoje ręce oraz do stwierdzenia szefa KE Jean-Claude Junckera, że „Europa nie może już oszczędzać kosztem siły militarnej innych”.

Jednak o samowystarczalności w obszarze obronności łatwiej się dyskutuje niż działa. Unia Europejska, łącznie z Wielką Brytanią, wydaje na wojsko mniej niż połowę tego, co wydają USA. Jednym ze sposobów zmniejszenia tej dysproporcji w przypadku 21 krajów UE, które są jednocześnie członkami NATO, jest zwiększenie wydatków na obronność do poziomu 2 proc. PKB. To coś, czego domaga się Donald Trump i od czego uzależnia dalszą amerykańską ochronę nad Europą. Tymczasem Komisja Europejska proponuje alternatywę dla takiego rozwiązania, a mianowicie lepszą koordynację wydatków na wojsko oraz ustanowienie wspólnego rynku dla przemysłu wojskowego, co w efekcie poprawiłoby konkurencyjność europejskich firm oraz ułatwiłoby zarządzanie europejskim arsenałem (obecnie armie państw UE posługują się 178 systemami broni, w USA liczba ta wynosi „tylko” 30).

Z zaprezentowanych przez KE dokumentów wynika jasno, że Bruksela opowiada się za integracją wojskową w największym możliwym zakresie (w dokumencie przedstawiono 3 możliwe scenariusze rozwoju sytuacji). Oznacza to budowę wspólnego systemu obrony i bezpieczeństwa z operacjami wojskowymi pod europejskim dowództwem, które są niezależne od NATO. To również ustanowienie cyberobronności oraz służb granicznych i straży wybrzeża na europejskim poziomie. System taki, ze wspólnymi przetargami, finansowanymi z budżetu UE, powinien poskutkować ekonomią skali. Komisja Europejska już teraz, po raz pierwszy w historii, proponuje alokację środków na obronność w budżecie na 2017 roku. Chodzi o 25 mln euro na badania w zakresie obronności. Kwota ta ma się zwiększyć do 500 mln euro po 2020 roku.

Reklama

Oczywiście wydatki te, jeśli porównamy je z sumowanymi budżetami wojskowymi wysokości ok. 227 mld euro, wydają się maleńkie. Kwoty te są faktycznie małe i pasują raczej do wykonywania małych misji wojskowych, gdzie główny nacisk położony jest na trening i poradnictwo, niż na rzeczywistą walkę. To jednak pewien pozór. W rzeczywistości plany te dotyczą stworzenia alternatywnego systemu bezpieczeństwa, który stanie się potrzebny, jeśli retoryka Trumpa znajdzie odbicie w rzeczywistości.

Tak naprawdę wciąż to się nie dzieje. Weźmy choćby pod uwagę propozycję administracji Trumpa, aby podnieść finansowanie pakietu European Reassurance Initiative z 3,4 do 4,8 mld dol. Celem inicjatywy jest wzmocnienie amerykańskiej obecności wojskowej w Europie przeciw potencjalnej rosyjskiej agresji.

Europejskie rządy zakładają, że USA nie chronią Starego Kontynentu z altruizmu, ale raczej ze względu na własne interesy bezpieczeństwa. Te jednak, szczególnie w czasie prezydentury Trumpa, mogą ulec zmianie. Dlatego alternatywna infrastruktura bezpieczeństwa w Europie powinna być tworzona z wielką ostrożnością, tak, aby nie irytować USA. Wydaje się, że Komisja Europejska postępuje właśnie w taki sposób.

Budowa alternatywy dla NATO jest potrzebna także z innego powodu. Otóż Sojusz przestaje być wygodnym miejscem współpracy dla państw Europy Północnej z jednym z największym krajów NATO – Turcją. W środę Niemcy ogłosiły, że przenoszą swoje samoloty rozpoznawcze wraz z 260 osobami personelu z tureckiego miasta Incirlik do Jordanii. Wcześniej turecki rząd nie pozwolił niemieckim posłom na odwiedziny swoich wojsk w Incirlik ze względu na liczne nieporozumienia między Berlinem a Ankarą. Ponadto wielu europejskich przywódców odrzuciło propozycję Erdogana, aby następny szczyt NATO odbył się w Stambule.

Pomimo, że popularność NATO w Niemczech rośnie, to jednocześnie większość Niemców nie chciałaby, aby ich kraj bronił innego państwa, które padłoby ofiarą rosyjskiej agresji – wynika z najnowszego sondażu Pew Global. Zatem Angela Merkel posiada polityczną legitymację, aby działać poza NATO. Z punktu widzenia niemieckiej kanclerz wśród przywódców krajów Sojuszu znajdują się obecnie najbardziej irytujący dla Berlina – Trump i Erdogan. W tej sytuacji Angela Merkel może oczekiwać pełnego wsparcia ze strony francuskiego prezydenta Emmanuela Macrona, który mianował na ministra obrony Sylvie Goulard – zdeklarowaną europejską federalistkę.

>>> Czytaj też: Co dalej z obronnością UE? Oto 3 możliwe scenariusze