Dziś, wraz ze wzrostem ograniczeń w kwestii wolności wypowiedzi politycznej oraz opozycji, mało kto uważa, żeby taki scenariusz był realistyczny. Mimo to wciąż warto zadawać pytanie o to, dlaczego Chiny nigdy nie staną się demokracją i czego kraj ten może nas nauczyć o naszych własnych dylematach politycznych.

Argumenty za tym, że Chiny staną się krajem demokratycznym, były oparte na obserwacji Japonii, Tajwanu i Korei Południowej – położonych niedaleko państw, które stały się demokratyczne lub były w stanie utrzymać demokrację, kiedy stały się wystarczająco zamożne. Klasa średnia w tych krajach chciała mieć odpowiedzialny rząd, a autokracje były ostatecznie skłonne zejść na bok i wesprzeć demokratyczną transformację, chociaż ścieżka Japonii była bliżej związana z powojenną okupacją i osiedlaniem się tam Amerykanów. Demokracja zapanowała też w większości państw Europy Wschodniej i Ameryki Łacińskiej, więc wydawało się prawdopodobne, że następne w kolejności będą Chiny.

Z drugiej strony są dwa silne argumenty za tym, że Chiny nie staną się demokracją. Po pierwsze, przez kilka tysięcy lat historii Chin nigdy nie było tam demokracji i możliwe, że ta historia będzie po prostu dalej trwać.

>>> Czytaj też: Chiny wysłały żołnierzy do pierwszej zagranicznej bazy wojskowej

Reklama

Po drugie, klasa średnia i wyższa w Chinach wciąż stanowi mniejszość i będzie tak jeszcze długo. Mniejsze państwo jest w stanie zbudować procentowo dużo większą klasę średnią dzięki eksportowi niż duże państwo o ogromnej populacji. Na globalnych rynkach nie ma po prostu wystarczającego popytu, który pozwoliłby na podwyższenie poziomu życia wszystkich ani nawet większości Chińczyków. Nierówności ekonomiczne w Chinach zostaną więc na wysokim poziomie, co nie służy siłom demokratycznym,

Wielu zamożniejszych Chińczyków wierzy w to, że Partia Komunistyczna będzie dbać o ich interesy bardziej niż w wybory. Co więcej, obecna kondycja polityki na Zachodzie nie do końca stanowi doskonały model demokracji.

Ci, którzy zapowiadają demokratyzację Chin najczęściej odpowiadają, że rząd będzie potrzebował nowego źródła uprawnienia wraz ze spowalnianiem gospodarki, które jest nieuniknione. Wygrana w demokratycznych wyborach to jeden ze sposobów na pokazanie, że rząd reprezentuje interesy ludności.

Argument ten wydaje się dziś słabszy, między innymi z powodu tego, czego dowiadujemy się o państwach innych niż Chiny, czyli że nacjonalizm często stanowi silniejszą motywację polityczną niż demokracja. Popatrzmy tylko na Turcję, brexit czy niektóre nurty w administracji Trumpa.

Chiny będą więc coraz bogatsze, a liczba demokracji na świecie będzie (niestety) spadać. W momencie, kiedy gospodarka światowa rośnie w tempie około 4 procent rocznie, związek pomiędzy dochodami, a demokracją nie jest już tak silny.

>>> Polecamy: Gospodarka dzielenia się zyskuje w Chinach nowy wymiar

Tendencje nacjonalistyczne w Chinach są dosyć silne. Czy nam się to podoba, czy nie, Chińczycy Han często uważają się za grupę wyróżniających się etnicznie ludzi, których przeznaczeniem jest „przywrócenie Chinom wielkości”.

Zanim ocenimy ich zbyt surowo, powinniśmy pomyśleć o tym, że prawdziwie kosmopolityczne poglądy nie są powszechne z historycznego punktu widzenia, a duża część widzianego przez nas kosmopolityzmu jest kosmopolityzmem fałszywym, służącym za zasłonę dla kulturowych bądź gospodarczych interesów związanych z handlem lub imigracją. Popularne amerykańskie przekonanie o wyjątkowości Amerykanów wielu Chińczykom wydaje się pyszałkowate, a my tak samo możemy nie zgadzać się z ich filozofią.

Co więcej, chiński nacjonalizm, ze wszystkimi jego wadami, faktycznie służył jako ideologia do tego, żeby… przywrócić Chinom wielkość.

Kolejnym argumentem za tym, że Chiny się zdemokratyzują, jest twierdzenie, że rządy autokratyczne są bardzo niestabilne i mają tendencję do przekształcania się albo w tyranię, albo w demokrację. Nawet jeśli to prawda, to trudno dziś uznać za zaskakujące spostrzeżenie, że stabilność nigdy nie jest pewna.

Badanie historii Chin wraz z trwającymi do dziś przepychankami pomiędzy władzą centralną, a chaosem na peryferiach, może być dużo lepszym przewodnikiem po przyszłości świata niż filozofia zachodniego triumfalizmu, bez względu na to, jak bliski jest on naszym sercom. Innymi słowy, chińska idea cykliczności historii może mieć zastosowanie również do reszty świata.

Najlepszym argumentem za możliwą demokratyzacją Chin jest fakt, że kraj ten w przeszłości serwował już wielkie niespodzianki, takie jak podbój przez różne siły zewnętrzne (na przykład Mandżurów), powstanie tajpingów, rewolucja komunistyczna i następująca po niej rewolucja kulturalna, a także reformy, które zaczęły się w 1979 roku.

Szansa na demokratyzację Chin w świetle tego argumentu może być wręcz niedoceniana, nawet jeśli krótkoterminowe sygnały zdają się wskazywać przeciwny kierunek.

Jednak najbardziej prawdopodobne jest to, że Chiny pozostaną krajem niedemokratycznym w dającej się przewidzieć przyszłości i że historia polityczna nie składa się z serii linearnych ulepszeń.

Znów przyszedł czas na to, żeby Zachód uczył się od Chin. Emocjonalna siła nacjonalizmu jest silniejsza niż nam się wydawało, stabilność nie jest zagwarantowana, a zachodnie demokratyczne status quo w ocenie ex-ante nie jest tak atrakcyjne, jak wielu z nas się wydawało albo na co mieliśmy przynajmniej nadzieję.

Innymi słowy, stoimy przed bardzo trudnym zadaniem.

>>> Polecamy: "FT": Kto jest globalnym przywódcą? Takiej niepewności nie było w powojennej historii