Relacje Polski z Unią Europejską to nie tylko nasza wewnętrzna sprawa czy spór, który budzi jedynie zainteresowanie stolic na Starym Kontynencie. Fronty walki z Komisją Europejską, które otwiera sobie rząd, od wielu miesięcy coraz mocniej przyciągają uwagę inwestorów zagranicznych.
To oni obracają złotym i pożyczają nam pieniądze na sfinansowanie długu. To, że ich uwaga nie zawsze skierowana jest na wskaźniki gospodarcze, było widać wczoraj, gdy nasza waluta traciła w ślad za informacjami z Brukseli, że Komisja przeszła do drugiego etapu w procedurze wobec Polski o naruszenie prawa UE. Uwagę na to, że inwestorzy po tych doniesieniach zaczęli pozbywać się złotego, zwrócił Bank Handlowy, spółka córka amerykańskiego giganta finansowego Citi. Analitycy banku w nocie do klientów wyjaśniali, że reakcja rynków była przesadzona, i podkreślali, że krótkoterminowych zagrożeń dla perspektyw rozwoju w Polsce nie ma.
Jednak pól, na których toczymy spory z KE, przybywa. Coraz więcej osób od Nowego Jorku przez Londyn po Tokio zacznie sobie zadawać pytanie: do czego to prowadzi Polskę? Dzisiaj przed ucieczką kapitału chronią nas solidne fundamenty gospodarki: wysokie tempo wzrostu PKB, niskie bezrobocie, brak większych nierównowag makroekonomicznych. Do tego inwestorzy są spokojni o najbliższą przyszłość, bo mamy dziesiątki miliardów euro do wydania z obecnej perspektywy finansowej UE. To zaś pozwala sądzić, że koniunktura będzie jeszcze przez kilka lat podtrzymywana dzięki unijnej kroplówce.
Jednak twarde stanowisko, które przyjmujemy wobec KE, i ryzyko, że za chwilę będziemy procesowali się z Brukselą w Trybunale Sprawiedliwości UE, powoduje, że lampka ostrzegawcza u tych, którzy ulokowali tutaj kapitał, zacznie się zapalać coraz częściej. Dla inwestorów wtórne jest, kto w tych sporach ma rację, ale pierwszorzędne, jak to może wpłynąć na dostęp do funduszy unijnych po 202 0 r . To, że jednym z paliw dla naszej gospodarki jest strumień euro płynący z Brukseli, jest dla wszystkich, niezależnie od szerokości geograficznej, oczywiste. Zamykając się na dialog z unijnymi partnerami, pozbywamy się argumentów w negocjacjach o pieniądzach na kolejną dekadę. Bez tego trudno będzie nam przekonywać inwestorów, że jesteśmy bezpieczną przystanią dla kapitału. Już agencje ratingowe, które regularnie oceniają, czy warto nam pożyczać pieniądze bez ryzyka, że ich nie oddamy, zwracają uwagę, że relacje z KE są istotnym elementem naszej wiarygodności kredytowej. Dzisiaj jest ona wysoka, bo wysokie jest tempo rozwoju, a w unijnej kasie zarezerwowane są dla nas duże sumy.
Wiele wysiłku wkłada wicepremier Mateusz Morawiecki w to, aby w zagranicznych mediach tłumaczyć, o co chodzi rządowi w tych sporach. Jednak już wkrótce KE, stolice europejskie, a później rynkowi gracze powiedzą w sprawie sądów, Puszczy Białowieskiej czy uchodźców – sprawdzam. Wtedy będzie jak w słowach słynnego amerykańskiego inwestora giełdowego Warrena Buffetta: „Dopiero gdy przychodzi odpływ, widać, kto pływał nago” .
Reklama

>>> Polecamy: W naszym regionie ponad połowa inwestycji w start-upy przypada na Polskę i Węgry