Tytani amerykańskiego przemysłu nie zawsze byli progresywni. Na początku XX w. kapitaliści z USA sprzeciwiali się podatkowi dochodowemu oraz innym pomysłom, które miały zwiększać zasięg państwa. W 1933 roku potępiali progresywnego prezydenta Franklina Delano Roosvelta za jego interwencjonistyczne pomysły.
Dzisiejszym sercem amerykańskiej gospodarki jest Dolina Krzemowa. To również miejsce, w którym poparcie dla idei bezwarunkowego dochodu gwarantowanego, obok innych progresywnych pomysłów, jest największe w USA.

Dlaczego zatem przemysł technologiczny jest tak bardzo przyjazny państwu oraz chętny wszelkim progresywnym formom interwencji? Jeśli przemysł wysokich technologii uważa, że państwo zrobiłoby dobrze, zabierając się za dystrybucję bogactwa w społeczeństwie, to dlaczego jednocześnie jest zdania, że nie byłoby to już tak dobrze, gdyby państwo nałożyło w tym celu dodatkowe regulacje na tę właśnie branżę?

Jednym z powodów, dla których biznes z Doliny Krzemowej jest bardziej przyjazny redystrybucji niż w przypadku starych baronów przemysłowych, może być odmienny charakter działalności biznesowej.

Kiedyś prowadzenie działalności biznesowej wiązało się z dużymi kosztami. Jeśli chciano wyprodukować więcej stali, trzeba było zatrudnić więcej robotników, kupić więcej rud żelaza i zapłacić kolejom, aby przewiozły zarówno surowce, jak i gotowe produkty.

Reklama

Wysokie opodatkowanie w takich warunkach mogłoby w znaczący sposób wpływać na zwiększenie kosztów zmiennych (czyli kosztów związanych z procesem produkcji) – wówczas nie można byłoby kupić tak wielu surowców, zatrudnić większej liczby robotników czy wreszcie zapłacić za transport towarów. Zatem opodatkowanie wiązało się ze zwiększeniem kosztu działalności gospodarczej, a nie tylko ze zmniejszeniem osobistego bogactwa. Oczywiście płacenie wyższych podatków nie musiało oznaczać, że pozycja danego milionera ulegała obniżeniu względem jego kolegów, ale liczba wyprodukowanych towarów mogła już ulec zmniejszeniu.

W przypadku przemysłu z Doliny Krzemowej, sytuacja wygląda nieco inaczej. W tym miejscu często koszt zmienny działalności wynosi zero. Gdy już raz napisze się oprogramowanie, to można sprzedać tysiące czy miliony kopii, nie ponosząc już później znacznie większych kosztów. Jeden ze znajomych zwrócił moją uwagę na dylemat, jaki ma Google. Otóż dzięki podstawowej działalności firma zarabia olbrzymie pieniądze, a jednocześnie potrzebuje stosunkowo niewielkich inwestycji, aby utrzymać działalność. Jednocześnie trudno sobie wyobrazić, że Google mógłby zainwestować te zarobione pieniądze cokolwiek innego, co przyniosłoby tak masowe zyski. To samo dotyczy Facebooka.

Oczywiście nie dotyczy to wszystkich firm z branży high-tech. W przypadku Apple’a koszty zmienne produkcji iPhone’ów są już wyższe. Dlatego też firma ta zleca produkcję urządzeń podmiotom zagranicznym, które mają niższe koszty zmienne, gdyż nie są tak opodatkowane, jak firmy w USA.

Dolina Krzemowa to takie dziwne miejsce, gdzie można wynaleźć maszynkę do robienia pieniędzy, być może nawet przez bardzo długi czas, przy stosunkowo niskim nakładzie siły roboczej i surowców. Aby to stworzyć, potrzeba oczywiście wielkiej pracy i geniuszu. Ale ten wielki wysiłek na początku jest w stanie wygenerować nieporównywalnie większe zyski. Dzięki temu wiele firm może żyć przez wiele lat z inwestycji, które poczyniły dekady wcześniej. Co więcej, ogromną rolę w wyścigu o fotel quasi-monopolisty, odgrywa szczęście, zatem ci, którym się udało, mogą mieć poczucie, że te pieniądze nie do końca należą do nich.

Jeśli zatem ktoś jest już w pozycji takiego lidera, to pomysły związane z państwową redystrybucją brzmią całkiem fair. Ci, którzy nie mieli szczęścia, dostaną pieniądze na zaspokojenie swoich podstawowych potrzeb, a ci, którzy wyścig wygrali, mogą dalej prowadzić swoją maszynę przynoszącą zyski, powiększając też bogactwo innych (a i tak część pieniędzy przekazana gorzej sytuowanym wróci do tych firm, zatem opodatkowanie nie będzie tak bardzo bolesne).

Z drugiej strony państwowe regulacje grożą zniszczeniem technologicznych maszynek do robienia pieniędzy, a przynajmniej zmniejszeniem strumienia zysków. Co więcej, pracownicy firm z Doliny Krzemowej musieliby poświęcać więcej czasu na zajmowanie się nowymi regulacjami. Nie ma się zatem co dziwić, że pod tym względem są mniej progresywni i propaństwowi.

Właśnie tak ludzie oceniają polityki rządowe – świadomie lub nie. Jeśli zasadniczy koszt będzie ponoszony przez daną osobę lub przez branżę, w której dana osoba działa i w którą angażuje swój czas, emocje i pieniądze, wówczas okazuje się, że nie dana regulacja nie jest najlepszym pomysłem. Tymczasem gdy koszt regulacji spada na innych, to zdaje się wymykać naszej świadomości. Dlatego zanim oskarżymy innych o kierowanie się własnym interesem lub gorzej, miejmy to w pamięci.
Weźmy przykład policji. Niektórzy wygłaszają dziwne komentarze na temat ryzyka, jakie policjanci ponoszą każdego dnia. „To jest to, za co są opłacani” – słyszmy. Bardzo łatwo jest przejść do porządku dziennego nad ciężarem, który jest niesiony przez innych. Jestem przekonana, że gdyby ryzyko bycia zabitym miało dotknąć tych krytyków, wówczas powiedzenie „To za to są opłacani” już nie przyszłoby im tak łatwo. Z pewnością dążyliby do zmniejszenia tego ryzyka. Możliwe, że wymagałoby poniesienia pewnych kosztów od innych, a wtedy…

Zawsze ciężko jest dostrzec koszty ponoszone przez innych, których nie znamy. To część natury ludzkiej. Ale dyskusja polityczna toczyłaby się znacznie sprawniej, gdybyśmy uznali, że sami jesteśmy obarczeni takim postrzeganiem spraw oraz gdybyśmy zrozumieli to także u innych.

>>> Czytaj też: JP Morgan podaje szczegóły o polskiej siedzibie. Morawiecki: To dowód zaufania do naszej gospodarki