Kraje biedne nie muszą zwalczać korupcji, być przyjazne dla firm, podnosić wykształcenia obywateli ani inwestować w infrastrukturę, by wkroczyć na ścieżkę rozwoju gospodarczego – piszą Justin Yifu Lin i Célestin Monga w kontrowersyjnej książce „Beating the Odds: Jump-Starting Developing Countries”.

Jak piszą autorzy publikacji (jej polski tytuł to „Pokonując przeciwności: rozruszając kraje rozwijające się”), każdy ekonomista zapytany o bogacenie się kraju ma gotową receptę. A jednak od 1950 roku do 2008 roku tylko 28 krajów na świecie zmniejszyło dystans swojego PKB wobec USA o więcej niż 10 proc. Z tych 28 krajów tylko dwanaście to kraje spoza Europy albo niebędące eksporterami ropy naftowej. Autorzy wnioskują, że coś jest nie tak z radami pochodzącymi od ekonomistów z głównego nurtu. Najczęściej ich tok rozumowania jest taki – porównują bogate kraje z biednymi, patrzą, czego rozwijającym się krajom brakuje, i konkludują, że muszą one te braki nadrobić, wówczas też będą bogate. Najczęściej w tym kontekście padają hasła o ułatwieniach dla biznesu i ograniczeniu korupcji. Autorzy omawianej przez nas książki pokazują jednak, że rady te są chybione.

Na początku książki (str. 27) prezentują tabelkę, w której wymieniają 30 krajów świata, które w latach 1992-2012 miały najszybsze tempo wzrostu, i zestawiają je z miejscem w rankingu łatwości prowadzenia biznesu (ang. Ease of Doing Business) za 2012 i 2013 rok. Okazuje się, że tych 30 liderów pod względem tempa bogacenia się jest w ogonie pod względem przyjazności dla biznesmenów. Chiny, które były drugim najszybciej rozwijającym się krajem na świecie w tym okresie (tempo wzrostu PKB 10,1 proc.), w 2012 roku zajęły 96. miejsce we wspomnianym zestawieniu. Kolejna na liście Bośnia i Hercegowina była na 130. miejscu, a zajmująca czwarte miejsce Liberia (10,4 proc. wzrostu) była na 149. pozycji.

Przyjazność dla biznesu nie jest więc na pewno niezbędnym czynnikiem dla wysokiego wzrostu gospodarczego (z czego oczywiście nie wynika, że nie należy dążyć do tego, by prowadzenie biznesu było łatwe i przyjemne). Podobnie wygląda sprawa z wykształceniem kadr i korupcją; kraje, które bardzo szybko się rozwijają, wcale nie mają szczególnie wyedukowanych pracowników i niskiej korupcji.

Autorzy ilustrują bezowocne poszukiwanie idealnych warunków do szybkiego rozwoju pewną anegdotą, którek autorem jest XII-wieczny perski poeta Farid Attar. Otóż tysiące ptaków zdecydowało się wybrać doskonałego króla – Simurgha. Dowiedziały się, że by go odnaleźć, muszą wyruszyć w długą i niebezpieczną podróż. Niektóre z ptaków zaczęły się zastanawiać, czy powinny wyruszać na tak ryzykowną wyprawę, ale przywódcy rozwiali ich wątpliwości. Wszystkie ptaki wyruszają, ale gdy trudności zaczynają je przerastać, wiele z nich się wykrusza. Ostatecznie na miejsce – do rzekomej rezydencji króla Simurgha – dociera tylko 30 ptaków. Znajdują tam jedynie jezioro i zdają sobie sprawę, że króla Simurgha nie ma. W tafli wody zauważają jednak swoje odbicie i zaczynają rozumieć, że królem jest każdy z nich i nie muszą już go szukać gdzie indziej (w farsi – języku, w którym napisana jest ta historia – „si” oznacza trzydzieści, a „murgh” – ptaki). Zdaniem naukowców ta anegdota idealnie oddaje poszukiwanie przez wiele krajów idealnych warunków do szybkiego rozwoju.

Reklama

Autorzy stawiają tezę, że każdy kraj, bez względu na to, jakie panują w nim warunki, musi i może znaleźć swoją receptę na szybki rozwój. Bez dążenia za wszelką cenę do wyidealizowanej perfekcji. Ich zdaniem kluczowe w strategii szybkiego nadrabiania zaległości z PKB są parki przemysłowe, specjalne strefy ekonomiczne i aktywne promowanie bezpośrednich inwestycji zagranicznych. Dlaczego?

W biednym kraju infrastruktura jest zawsze na niskim poziomie. Zbudowanie jej w całym kraju, by wykorzystać potencjał rynku krajowego, jest zawsze znacznie droższe niż zbudowanie infrastruktury koniecznej do podłączenia się do międzynarodowych rynków. W tym drugim przypadku rząd musi jedynie zbudować drogę ze specjalnej strefy ekonomicznej do portu. Zresztą nawet gdyby rząd wyłożył pieniądze na budowę sieci dróg w całym kraju, siła nabywcza lokalnych konsumentów i tak jest jedynie ułamkiem globalnego rynku (na przykład połączone PKB wszystkich krajów Afryki to zaledwie 2 proc. globalnego PKB; dla porównania kraje UE to 23 proc. a USA 21 proc.).

Inaczej mówiąc, stopa zwrotu z inwestycji w infrastrukturę specjalnych stref ekonomicznych jest bez porównania wyższa od stopy zwrotu w inwestycji w infrastrukturę kraju. Do tego jakość dóbr produkowanych w państwie rozwijającym się jest generalnie niższa niż tych importowanych. Krajowi producenci zwykle nie mają najnowszego know-how, wykształconych pracowników ani nie dysponują odpowiednimi umiejętnościami menedżerskimi. Kiedy w takich okolicznościach dojdzie do liberalizacji w handlu zagranicznym, tak jak w latach 80. i 90. XX wieku, wielu krajowych producentów upadnie.

Tymczasem inwestycje z krajów bogatych w specjalnych strefach ekonomicznych państw rozwijających się są od razu konkurencyjne globalnie. Biedny kraj od samego początku „wskakuje” na globalne rynki. Następuje transfer wiedzy i umiejętności, z którego mogą skorzystać lokalne firmy i stopniowo stawać się konkurencyjne globalnie. Tą drogą poszły ostatnio (z co najmniej umiarkowanym sukcesem) kraje takie jak Wietnam, Bangladesz, Mauritius, Etiopia i Rwanda.

Naukowcy uważają, że ta droga jest lepsza od tradycyjnej strategii polegającej na wspieraniu lokalnych firm tak, by weszły najpierw na lokalne rynki, a potem stopniowo na rynki globalne. Ale nawet jeżeli ta strategia przynosi rezultaty, nie można spocząć na laurach. Twórcy polityki gospodarczej ciągle muszą dostosowywać założenia polityki przemysłowej, technologicznej i instytucjonalnej do zmieniających się przewag komparatywnych. Jeżeli tego nie zrobią, kraj może zatrzymać się na zbyt długo w aktywnościach, które mają niską wartość dodaną (tak jak na przykład Bangladesz), i wpaść w tzw. pułapkę średniego dochodu.

Książkę Lina i Monga trudno się czyta. To publikacja akademicka i autorzy nawet nie próbowali sprawić, by stała się bardziej dostępna dla osób nieorientujących się w ekonomii. Jest w niej też trochę wzorów matematycznych, które – jak podejrzewam – skutecznie eliminują większość czytelników. Wreszcie teza publikacji nie jest jakoś szczególnie odkrywcza. Widać, że autorzy inspirowali się książkami koreańskiego akademika Ha Joon Changa, na które zresztą się powołują, a które mają zbliżony przekaz, ale są zdecydowanie ciekawiej napisane. Podsumowując: publikacje Lina i Moga można sobie darować.

Autor: Aleksander Piński