Kiedy osiem lat temu Wolfgang Schäuble przejmował resort finansów, otwarcie przyznawał, że nie jest to dziedzina, na której wyznaje się najlepiej. W jego opinii nie była to jednak żadna wada. „Minister nie musi być najlepszym fachowcem. Jest nawet groźne, jeśli uważa się za najlepszego fachowca, bo wtedy nie słucha innych. Tymczasem minister musi słuchać różnych ekspertów i różnych opinii, by na tej podstawie wypracować decyzję” – tak sposób swojego działania opisywał Wolfgang Schäuble.

Ten 75-latek jest żywą historią Republiki Federalnej. W 1990 roku jako szef MSW wynegocjował z władzami NRD traktat o zjednoczeniu Niemiec. W Bundestagu zasiada już trzynastą kadencję, co jest rekordem wszech czasów. Teraz zostanie przewodniczącym niemieckiego parlamentu, a jego głównym zadaniem będzie już nie walka z finansowymi kryzysami i zadłużeniem Niemiec, lecz powstrzymanie ofensywy populistów z AfD.

Dziedzictwo ministra

Dziedzictwem Schäublego jest tzw. czarne zero (niem. schwarze Null), czyli niewielka nadwyżka w rządowym budżecie. Po raz pierwszy udało mu się ją uzyskać w 2014 roku. Był to wielki sukces, bo ostatni raz, kiedy minister finansów RFN chwalił się takim osiągnięciem, miał miejsce w 1969 roku. Zresztą sam Schäuble zaczynał swoje urzędowanie od najwyższego w XXI wieku deficytu, który wyniósł 44 mld euro (2010 rok). Dzięki takiej polityce Niemcom udało się zredukować zadłużenie publiczne z rekordowego poziomu 81 proc. PKB w 2010 roku do 68 proc. w 2016 roku. W 2020 roku ma to być już poniżej 60 proc. PKB, co by znaczyło, że po prawie dwóch dekadach przerwy Niemcy znów będą spełniać kryterium z Maastricht w tej kwestii.

Reklama

Wolfgang Schäuble zatroszczył się również o to, by ta polityka była kontynuowana jeszcze długo po jego odejściu. Od 2016 roku obowiązuje zapisany w konstytucji RFN hamulec zadłużeniowy zezwalający rządowi federalnemu na maksymalny strukturalny deficyt budżetowy w wysokości 0,35 proc. PKB. Od 2020 roku natomiast niemieckie kraje związkowe w ogóle nie będą miały prawa, by się zadłużać. Schäublemu udało się również eksportować to podejście do finansów publicznych do innych krajów, szczególnie tych strefy euro.

Oczywiście, jest więcej powodów, dzięki którym niemiecki minister finansów mógł tak skutecznie redukować zadłużenie. Zerowe stopy procentowe w eurozonie, relatywnie niskie koszty pracy w Niemczech, koniunktura gospodarcza na świecie czy wreszcie nadwyżka handlowa tego kraju to tylko niektóre z nich. W sytuacji rekordowo wysokich dochodów budżetu Wolfgang Schäuble wcale nie musiał aż tak mocno redukować wydatków, jak to się powszechnie wydaje. Federalne wydatki na cele socjalne od wielu lat stale rosną i dziś pochłaniają już ponad 170 mld euro, czyli ponad połowę budżetu RFN. Dopiero w ostatnim roku swojego urzędowania Schäuble doprowadził do niewielkiej redukcji podatków, która będzie obowiązywać od 2018 roku.

Zarzuty przeciwników

Najważniejszym argumentem krytyków polityki oszczędnościowej Schäublego były niewystarczające wydatki na inwestycje. Te zarzuty stawiały mu niemal wszystkie partie w Niemczech oraz instytucje UE, a także OECD i MFW.

„Szef firmy, który przy niskim zadłużeniu i stopach procentowych odrzuca inwestycje o wysokiej rentowności, zostałby wyrzucony ze stanowiska. Jednak w stosunku do niemieckiego ministra finansów obowiązują inne reguły” – pisał w zeszłym roku w tygodniku „Die Zeit” ekonomista Sebastian Dullien.

Ta opinia dobrze wyrażała stanowisko wielu lewicowych polityków i ekspertów. Według nich znacznie lepszym przygotowaniem Niemiec do przyszłości byłoby nie spłacanie długów, lecz znacznie większe nakłady na edukację, nowe technologie i infrastrukturę, na których docelowo budżet również by zyskał. Następca Wolfganga Schäublego będzie zapewne chciał podjąć to wyzwanie, ale równocześnie będzie musiał poruszać się w ramach, które wyznaczył mu wielki poprzednik.

Kto weźmie resort

Po poprzednich wyborach negocjacje w sprawie tworzenia rządu trwały w Niemczech trzy miesiące. Teraz może być podobnie trudno, ponieważ koalicję będą próbowały stworzyć aż cztery partie: chadecy z CDU i CSU, liberałowie z FDP i Partia Zielonych. Resort po Schäublem mógłby odziedziczyć ktoś z jego partyjnych kolegów z CDU, co zapowiadałoby kontynuację z pewnymi korektami. Niewykluczone jest jednak i to, że przypadnie on mniejszym partiom, spośród których szczególnie predestynowani w tej dziedzinie wydają się być liberałowie.

Politycy FDP zapewne nie będą chcieli powtórzyć wielkiego błędu sprzed ośmiu lat. Wówczas w kampanii wyborczej obiecali wielkie redukcje podatków, dzięki czemu zdobyli prawie 15 proc. głosów, osiągając tym samym swój najlepszy wynik w historii. Przy tworzeniu rządu ich lider, nieżyjący już Guido Westerwelle, wybrał jednak w jego opinii bardziej prestiżowe szefostwo MSZ, a ministerstwo finansów oddał Wolfgangowi Schäuble.

Dalszy ciąg tej historii już znamy: Schäuble oszczędzał i nie chciał słyszeć o jakichkolwiek redukcjach podatków. W 2013 roku wyborcy ukarali za to liberałów, który po raz pierwszy w dziejach RFN nie dostali się do Bundestagu. Teraz politycy FDP mają szansę, by choćby symbolicznie zrewanżować się Schäublemu. Najpierw muszą jednak się odważyć, by przejąć odpowiedzialność za niemieckie finanse publiczne.

W swoim programie wyborczym FDP na pierwszym miejscu umieściła postulat „najlepszej na świecie edukacji dla każdego”. Zapewnić ma to nowy rząd poprzez większe nakłady na ten cel. Teraz Niemcy, co liberałowie zilustrowali nawet statystykami z OECD, wydają na ten cel niewiele ponad 4 proc. PKB. Daje im to zaledwie 30. miejsce wśród 34 najbardziej rozwiniętych państw świata. Ich wynik jest znacznie gorszy od średniego poziomu w OECD (nieco ponad 5 proc. PKB), a także niższy od wydatków na edukację w Polsce (w 2013 roku było to niecałe 5 proc. PKB). Tak samo źle Niemcy wypadają w zestawieniach rozbudowy sieci światłowodowych, co zdaniem FDP również należy pilnie zmienić. Podobne priorytety mają także Zieloni, a częściowo nawet chadecy.

Tym partiom trudniej będzie się porozumieć w sprawie ewentualnych obniżek podatkowych, które według liberałów powinny zapewnić „uczciwą równowagę” pomiędzy dochodami państwa a obywateli. Jak wskazuje FDP, niemiecki fiskus bogacił się w ostatnich latach znacznie szybciej, niż rosła zamożność podatników. Obniżek podatków chcą również chadecy z Bawarii. CSU żąda m.in. podniesienia do 60 tys. euro kwoty, od której płaci się górną stawkę podatkową w Niemczech (42 proc.). Dziś podlega jej ponad 4 mln niemieckich podatników, którzy w dużej części według CSU wcale nie są bogaczami, z myślą o których wprowadzono ten próg. Z kolei Zieloni nie mają planów cięć podatkowych, a ich uwaga koncentruje się raczej wydatkach i na obietnicy zapewnienia „większego bezpieczeństwa socjalnego”.

Być może kompromisowym rozwiązaniem będzie rezygnacja z podatku solidarnościowego (5,5 proc. od podatku PIT i CIT oraz podatku od zysków kapitałowych), który płacą Niemcy na modernizację landów wschodnich. Obiecała to w czasie kampanii Angela Merkel, a jeszcze wcześniej zapowiadał również Wolfgang Schäuble. Według jego propozycji miałby być on stopniowo zmniejszany od 2020 roku, by całkowicie zniknąć w 2030 roku. Możliwe, że wydarzy się wcześniej, bo pełnej likwidacji tej daniny już po 2019 roku domagają się liberałowie.

Z programu Zielonych wynika, że ta partia jest generalnie bardziej zainteresowana polityką społeczną niż gospodarką. Ta ostatnia omawiana jest w kontekście przestawienia jej na jeszcze bardziej proekologiczne tory. Takie ma stać się rolnictwo i produkcja żywności oraz technologie używane w przemyśle w Niemczech. Celem Zielonych są produkty Made in Germany, które wśród odbiorców na świecie kojarzyłyby się nie tylko z wysoką jakością, ale i z tym, że są przyjazne dla środowiska. Właśnie dlatego według Zielonych niemiecki przemysł motoryzacyjny musi docelowo produkować wyłącznie auta, która nie emitują spalin.

„Powodzenie tego skoku ma ogromne znaczenie dla spójności społecznej w Niemczech. Chcemy uniemożliwić, by Wolfsburg [siedziba koncernu Volkswagen – przyp. AG] czy Stuttgart [siedziba koncernu Daimler – przyp. AG] stały się nowym Detroit” – piszą w swoim programie wyborczym niemieccy ekolodzy.

Jest pewnym paradoksem, że kiedyś postulaty Zielonych budziły obawy wśród niemieckiej branży motoryzacyjnej, a także wśród wielu innych przedsiębiorców. Dziś – o ile staną się one częścią programu rządzenia – mogą zdopingować niemieckich producentów aut do szybszego dostosowania do nowych wyzwań i pozwolić im zachować przewagę nad zagraniczną konkurencją. Dlatego też perspektywa czteropartyjnej koalicji z udziałem lewicowych Zielonych jest raczej pozytywnie przyjmowana przez kręgi gospodarcze w Niemczech.

„Koalicja między chadecją, FDP i Zielonymi nie jest rozwiązaniem ratunkowym, ale powinno być traktowane jako szansa. Taki projekt może wzmocnić konkurencyjność Niemiec, ponieważ centralne wyzwania przyszłości, takie jak digitalizacja, edukacja i integracja [imigrantów – przyp. AG], z pewnością stanowić będą główny element pracy rządu. W tych dziedzinach w takiej koalicji będzie zapewne więcej punktów zbieżnych niż przeciwieństw” – tak wyborcze rozstrzygniecie komentował Michael Kemmer, prezes Stowarzyszenia Niemieckich Banków.

Również szefowie innych stowarzyszeń gospodarczych chcą widzieć w nowym układzie więcej możliwości niż zagrożeń.

„Partnerem na przyszłość z pewnością nie może być AfD. Tylko Europa, wolne rynki i otwarte na świat społeczeństwa mogą zapewnić dobrobyt i zatrudnienie. Powrót do ideologii skiby i roli jeszcze nikogo nie posunął na przód” – ocenił bez ogródek Thilo Brodtmann, szef wpływowego Związku Producentów Maszyn i Urządzeń (VDMA).

Ten związek zrzesza ponad trzy tysiące firm, które zatrudniają ponad milion pracowników i których obroty znacznie przekraczają 200 mld euro, z czego trzy czwarte pochodzi z eksportu. To, czego się obawia się niemiecki biznes, to nie brak wpływu Wolfganga Schäuble na politykę gospodarczą, lecz nadmiernie długie negocjacje koalicyjne i polityczna niestabilność w kraju.

Autor: Andrzej Godlewski