"Pragnę oświadczyć, że nigdy nie przekazałem planu śledztwa ABW Marcinowi P. odbyłem wraz z Michałem Majewskim tylko jedno spotkanie z Marcinem P. i z jego małżonką, trwało ono godzinę i 50 minut. Później były śladowe kontakty e-mailowe, sms-owe, może jakiś telefon, Marcin P. w pewnym momencie zaczął unikać kontaktu z nami" - mówił Latkowski na wstępie przesłuchania.

Jak podał, o planie śledztwa dowiedzieli się kilka dni później, w momencie, kiedy P. był zatrzymany - 16 sierpnia. "I nie dostaliśmy go fizycznie, mieliśmy możliwość wglądu, spisania go, stąd zabiegaliśmy później wiele razy o ten dokument, czyli nawet nie było możliwości fizycznego przekazania komuś planu, bo też go nie posiadaliśmy, a on był nam potrzeby do obrony w sądzie" - powiedział Latkowski.

"Dopiero uzyskaliśmy go dwa miesiące temu, trzy miesiące temu i złożyliśmy do sądu" - wyjaśnił.

Podkreślił, że o jego pracy świadczą teksty dziennikarskie, które napisał z Majewskim. "I w żadnym z nich nie ma ani jednego słowa obrony małżeństwa P." - wskazał.

Reklama

Dodał: "Gdy udało nam się zajrzeć do planu śledztwa, wiedzieliśmy, że to gigantyczny skandal - to co czytaliśmy pokazywało, że Marcin P. ma zdumiewającą ochronę w Trójmieście".

Przewodnicząca komisji śledczej Małgorzata Wassermann (PiS) zaznaczyła, że przed przesłuchaniem, że będzie chciała poruszyć kilka wątków.

"Przede wszystkim Marcin P. twierdził, że to od Latkowskiego dostawał informację co się dzieje w jego sprawie, jeśli chodzi o służby. Tym informacjom publicznie Latkowski zaprzeczał, będziemy więc próbowali wyjaśnić, jak to w rzeczywistości było" - zapowiedziała. Dodała, że obaj dziennikarze wezwani na świadków bardzo interesowali się sprawą Amber Gold i zebrali szereg informacji na ten temat. "Będziemy pytać co ustalili i co z tych ustaleń wynikało" - powiedziała Wassermann. "W mojej ocenie to przerażające, że dziennikarze ustalili więcej, niż służby specjalne, policja i dwie prokuratury" - stwierdziła szefowa komisji śledczej.

Podczas czerwcowego przesłuchania b. szef Amber Gold Marcin P. zeznał, że Latkowski wraz z Majewskim chcieli napisać artykuł o Amber Gold bądź o nim samym.

„Część tego spotkania była utrwalana czy nagrywana, część nie. Pan Latkowski mnie poinformował właśnie, tak mi się wydaje, że to pan Latkowski - to jest taki okres czasu, tak dużo informacji się przewinęło, mogę mylić te fakty, ale tak mi się wydaje - że pan Latkowski poinformował mnie wtedy o planie śledztwa" - mówił P. Zaznaczył jednak, że może się mylić co do tego, że te informacje przekazał mu Latkowski. "Na 90 proc. jestem przekonany, że tak było, podejrzewam, że moja pamięć mnie nie myli" - podkreślił Marcin P.

Tego samego dnia Latkowski odniósł się do zeznań Marcina P. "Marcin P. przeczytał plan śledztwa w artykule. Nigdy nie przekazywałem mu czegokolwiek. Każdy kontakt z Marcinem P. jest zarejestrowany" - napisał wówczas Latkowski na Twitterze.

Z kolei Majewski napisał: "Hej, Marcin P.! Nie spotkaliśmy się kilka razy, a raz. Latkowski nie był wtedy naczelnym, plan śledztwa poznaliśmy, jak byłeś już w ciupie!". Sylwester Latkowski był redaktorem naczelnym "Wprost" od stycznia 2013 do marca 2015 r.

We wtorek podczas drugiego przesłuchania przed komisją śledczą Marcin P. powiedział m.in., że nie jest w stanie powiedzieć, czy spotkanie - z 7 sierpnia 2012 r. - z Sylwestrem Latkowskim i Michałem Majewskim umawiał ówczesny doradca zarządu Amber Gold Emil Marat, czy właściciel tygodnika "Wprost" Michał Lisiecki.

"Dziennikarze mieli temat i chcieli na ten temat pisać, zadawali pytania, na te pytania udzielaliśmy odpowiedzi" - mówił we wtorek Marcin P. Stwierdził, że nie był to wywiad, tylko forma zbierania informacji do napisania artykułu.

W trakcie przesłuchania Latkowski podkreślił że w czasie funkcjonowania Amber Gold nie był naczelnym "Wprost", ale nadzorował stronę internetową wprost.pl. "Ja zostałem redaktorem naczelnym dopiero w 2013 r. i wtedy miałem wpływ na pracę redakcyjną tygodnika" - zaznaczył. Jak dodał strona, którą zarządzał miała promować tygodnik "Wprost" oraz towarzyszące media w grupie, czyli "Bloomberga". "To 'Bloomberg', którym zarządzał Cezary Szymanek, a nie 'Wprost' przeprowadził wywiad z Marcinem P.; chodziło o to, by strona wprost.pl wypromowała ten numer" - wskazał tłumacząc, że był to numer, w którym Marcin P. po raz pierwszy pokazał swoją twarz i pozował ze sztabką złota.

Latkowski poinformował, że przed publikacja tego wydania "Bloomberga" Szymanek i Michał Kobosko (ówczesny naczelny "Wprost") kontaktowali się z nim "mówiąc co chcieliby zajawić i kiedy na stronach wprost.pl". "Jak każdy dziennikarz uważałem, że to dobrze, że udało się porozmawiać z człowiekiem, z którym nikt do tej pory nie rozmawiał, który ukrywał swoją tożsamość. Uważałem, że to jest sukces 'Bloomberga' i Cezarego Szymanka, ale uważałem, że podawanie tego w pewien sposób intensywny, kłóci się z moim wyczuciem. Mieliśmy już na tym etapie spory w redakcji" - relacjonował Latkowski.

Dodał, że Szymanek poinformował go, że P. powiedział mu o współpracy z Michałem Tuskiem. "To już była ważna informacja dla każdego dziennikarza, że oto w firmie, o której się mówi, która zaczyna mieć problemy pracuje syn znanego polityka. Jednocześnie Szymanek wspomniał, że jest jakaś lista polityków, którzy albo wzięli pożyczki, albo wzięli lokaty z Amber Gold" - mówił.

Latkowski zaznaczył, że on takich rzeczy "nie przyjmuje zero-jedynkowo" dlatego poprosił o zweryfikowanie tej listy. "Dziennikarze wprost.pl zaczęli wydzwaniać do polityków, a ci zaczęli zaprzeczać. Jednocześnie wspomnieli, że te same pytania dostali z tygodnika 'Newsweek'. Wychodzi na to, że ktoś inny posiadał tę listę, nie tylko 'Bloomberg', który przekazał to 'Wprost'" - powiedział świadek. "Okazało się, że ta lista jest niewiarygodna, my jej nie sprawdzaliśmy do końca, ale już po pięciu nazwiskach, takich jak Ewa Kopacz, okazało się, że to jest blef" - podkreślił.

Podczas czerwcowego przesłuchania Marcina P. był pytany przez komisję śledczą o listę nazwisk polityków, którą rozsyłał Emil Marat, a którzy mieli lokować środki w Amber Gold.

"W chwili obecnej nie jestem w stanie (powiedzieć), bo tych nazwisk było około trzydziestu, na pewno było nazwisko Adamowicz (Paweł, prezydent Gdańska), na pewno była pani Kopacz Ewa, na pewno był znany polityk PiS" - mówił Marcin P. Jak dodał, w bazie były wszystkie opcje polityczne na szczeblach: centralnym i wojewódzkim. "Wszystkie partie polityczne były, po prostu Ewa Kopacz i Paweł Adamowicz, to są takie nazwiska, które medialnie często występują, dlatego je wymieniłem" - wyjaśnił P. Jak mówił, to były imiona i nazwiska osób, których wyszukiwał system danych Amber Gold. "Żadna z osób, która była na tej liście, nie potwierdziła dziennikarzom, że jest osobą, która lokowała środki (w Amber Gold). Nie umiem powiedzieć, czy to była zbieżność nazwisk, czy nie. Według mojej wiedzy na dzień dzisiejszy, mogła to być zbieżność nazwisk. Nazwisko Ewa Kopacz, czy Paweł Adamowicz występuje wielokrotnie" - powiedział Marcin P.

Latkowski dodał, że wraz z innym dziennikarzem "Wprost" Michałem Majewskim uznali, że należy sprawdzić też informację, czy rzeczywiście Michał Tusk pracował dla Marcina P. a jeśli tak to w jakiej formie. "Wykonałem telefon do syna premiera, a ten przyznał, że to miało miejsce. Zaczęliśmy rozmawiać, umawiać się na spotkanie. Okazało się jednak, że chyba dzień po rozmowie ukazał się wywiad na gazecie.pl z Michałem Tuskiem, gdzie on sam się przyznał do współpracy z Marcinem P. i rozbroił bombę" - stwierdził.

Latkowski mówił o spotkaniu, jakie na początku sierpnia 2012 r. on i Michał Majewski, jako dziennikarze tygodnika "Wprost", odbyli z synem ówczesnego premiera Donalda Tuska, Michałem Tuskiem.

Wcześniej - mówił Latkowski - Cezary Szymanek, redaktor naczelny "Bloomberg Businessweek Polska", magazynu, który przeprowadził wywiad z szefem Amber Gold, wspomniał, że Marcin P. powiedział mu o współpracy z Michałem Tuskiem. Pracujący w Porcie Lotniczym w Gdańsku Michał Tusk współpracował z należącymi do Amber Gold liniami lotniczymi OLT Express - stało się wiadome publicznie już po upadku tych linii, do czego doszło pod koniec lipca 2012 r.

Do spotkania ówczesnych dziennikarzy "Wprost" z Michałem Tuskiem doszło w Gdańsku 7 sierpnia 2012 r. Na ten sam dzień, później, obaj umówieni byli też na spotkanie z ówczesnym szefem Amber Gold i jego żoną.

Spotkanie z Tuskiem odbyło się w restauracji. "Michał Tusk wykazał się zdumiewającą otwartością. W pewnym momencie stwierdził, że on nam wszystko wyjawi, powiedział, że się może zalogować na skrzynkę pocztową swoją - tę skrzynkę taką słynną Józefa Bąka, którą się posługiwał" - mówił Latkowski. Dodał, że otworzył komputer, a Tusk zalogował się na tę skrzynkę. "I mail po mailu tłumaczył nam - on chciał jakby też, żeby czegoś nie przeoczyć - jak wyglądało zawarcie współpracy z Marcinem P." - powiedział Latkowski.

Dodał, że Tusk otwierał maile, a oni robili ich "zrzuty". "Czyli też to było troszeczkę inaczej przedstawione, że my mieliśmy materiały tylko i wyłącznie od Marcina P." - zaznaczył.

Według niego "naprawdę Michał Tusk, być może dlatego, że był dziennikarzem, być może dlatego, że uważał, że prędzej czy później, pewne rzeczy wyjdą, naprawdę w sposób bardzo otwarty opowiadał o swojej współpracy".

"Nie odniosłem wrażenia, że kłamał, czasami, chwilami coś tam motał, ale to mogło wynikać po prostu ze stresu, z tego, że najzwyczajniej w świecie mógł poplątać pewne fakty, było kilka nieścisłości, często sam stwierdzał, że pewne rzeczy są 'słabe', jak on określa, 'słabe', czyli, że ta współpraca szła za daleko, albo nie tak powinna wyglądać" - powiedział Latkowski.

Ale - zaznaczył - Tusk pozwolił na zrobienie "zrzutów" maili, tłumaczył cały przebieg. "I uważam, że nie oszukał nas, że starał się po prostu uczciwie z nami rozmawiać, w kilku miejscach rzeczywiście kluczył" - powiedział Latkowski. Mówił o spotkaniu z Marcinem i Katarzyną P., małżeństwo P. miało referować "swoją wersję historii kontaktów z Michałem Tuskiem".

"Przedstawili to w taki sposób, że oni właściwie nie chcieli, oni się bali nawiązywać współpracę z Michałem Tuskiem, uważali, że to jest człowiek, tak sądzili, że to może być człowiek wsadzony specjalnie do nich. Opowiedzieli, że on sam wykonał telefon do Marcina P., poprosił o spotkanie, jak był jeszcze dziennikarzem 'Gazety Wyborczej'" - powiedział Latkowski.

Dalej przytaczając wersję P., powiedział, że Michał Tusk i twórca Amber Gold spotkali się. "Marcin P. powiedział, że na świadka tego spotkania wziął pana Frankowskiego (dyrektor zarządzający OLT Express, Jarosław Frankowski-PAP), ustalili warunki współpracy, on (Michał Tusk) stwierdził wtedy, że chce odejść z 'Gazety Wyborczej', i szuka pracy" - powiedział Latkowski.

Dodał, że później Michał Tusk "zadzwonił i powiedział, że po rozmowie z rodziną, podkreślam słowo rodziną, zrezygnował".

"Temat Michała Tuska i współpracy z firmą związaną z Marcinem P. wyniknąć miał dwa miesiące później (...). I tutaj pośrednikiem albo osobą, która w cudzysłowie wrzuciła im Michała Tuska jest pan prezes lotniska w Gdańsku, tak twierdził Marcin P." - mówił Latkowski.

Podkreślił, że podczas jego i Majewskiego spotkania z małżeństwem P. o interesach mówiła także Katarzyna P. "Ona była aktywna, to nie była osoba, która siedziała i milczała, tylko aktywnie, tak jakby we wszystkie sprawy była wprowadzona. Czyli to byli partnerzy, dla nas Marcin P. i Katarzyna P. to byli partnerzy biznesowi w tym, co robili (...). Dla nas to był tandem" - powiedział Latkowski.

"Oni mówili, że tylko jeden zarzut, coś krytycznie powiedziano, że Michał Tusk wykonał dla nich rzeczy, których nie powinien, czyli wyniósł pewne dane z lotniska, które tak naprawdę są nieosiągalne" - powiedział Latkowski.

Podczas rozmowy z małżeństwem P. pytał wraz z Majewskim, czy w momencie, kiedy zrobiło się już "gorąco" wokół Amber Gold, próbowali poprzez Michała Tuska wpływać na "ojca czy też, żeby wyciągnął pewne informacje". "Oni zaprzeczyli, że nigdy tego nie zrobili" - relacjonował Latkowski.

Opowiadając o rozmowie z Michałem Tuskiem, Latkowski powiedział, że Michał Tusk był przekonany, że to on sam pierwszy ujawnił swoją współpracę z Marcinem P. Latkowski pytał Michała Tuska, czy ma wsparcie ojca i służb prasowych.

"On narzekał na to, on mówił, że nie do końca, że tata unika teraz kontaktu (...). Tata się boi, że (Michał Tusk) jest podsłuchiwany" - powiedział Latkowski.

Jak mówił, Michał Tusk przekazał, że "wyznaczono mu po jakimś momencie osobę z Kancelarii", która miała konsultować odpowiedzi na pytania posła PiS.

Latkowski relacjonował, że Michał Tusk jako "mówił, że jako dziennikarz wie o tym, że tego nie da się ukryć". "W związku z tym miał przeciwny pogląd niż otoczenie premiera, że trzeba o tym otwarcie mówić. (..) On był za tym, żeby mówić na ten temat, a ludzie z kancelarii premiera uważali, że powinien milczeć" - mówił Latkowski.

"Wspomniał też w rozmowie o tym, że jak rozmawiał z ojcem, to ojciec mu rzucił taki tekst, żeby był spokojny, że komisji śledczej w tej sprawie nie będzie" - relacjonował Latkowski.

Amber Gold powstała na początku 2009 r. i miała inwestować w złoto i inne kruszce. Klientów kusiła wysokim oprocentowaniem inwestycji.

W połowie 2011 r. spółka przejęła większościowe udziały w liniach lotniczych Jet Air, następnie w niemieckich OLT Germany, a pod koniec 2011 r. w liniach Yes Airways. Powstała wtedy marka OLT Express, pod którą działały linie OLT Express Regional (z siedzibą w Gdańsku, wykonujące rejsowe połączenia krajowe) oraz OLT Express Poland (z siedzibą w Warszawie, które wykonywały czarterowe przewozy międzynarodowe). Linie OLT Express rozpoczęły działalność 1 kwietnia 2012 r.

Głośno o sytuacji spółki Amber Gold zrobiło się w lipcu 2012 r., kiedy linie OLT Express zaczęły mieć kłopoty finansowe - zawieszono wówczas wszystkie rejsy regularne przewoźnika, a następnie firma poinformowała, że wycofuje się z inwestycji w linie lotnicze. Linie OLT Express upadłość ogłosiły pod koniec lipca 2012 r.

Z kolei Amber Gold ogłosiła likwidację 13 sierpnia 2012 r., a tysiącom swoich klientów nie wypłaciła powierzonych jej pieniędzy i odsetek od nich. Według ustaleń, w latach 2009-2012 w ramach tzw. piramidy finansowej firma oszukała w sumie niemal 19 tys. swoich klientów, doprowadzając do niekorzystnego rozporządzenia mieniem w wysokości prawie 851 mln zł. Ponadto z materiału zebranego do tej pory przez Prokuraturę Regionalną w Łodzi, która bada, gdzie trafiły pieniądze wyprowadzone z Amber Gold, wynika m.in., że od 15 grudnia 2011 r. do 30 sierpnia 2012 r. na rzecz OLT Express przelano z kont Amber Gold 5 mln 800 tys. dolarów i 43 mln 600 tys. zł. Jak ustalono, mimo tego OLT Express nie realizowała swoich zobowiązań finansowych wynikających choćby z konieczności uregulowania rat leasingowych za samoloty.

>>> Czytaj też: Czy nad Amber Gold był rozłożony parasol ochronny? Oto, co Marcin P. zeznał przed komisją