Rząd zaczyna dostrzegać rosnące problemy budowlanki, ale na razie nie potrafi zaproponować rozwiązań, które pozwoliłyby uchronić branżę przed powtórką z kryzysu, który wybuchł przed Euro 2012.
Kilka dni temu DGP opisał coraz większe problemy firm budowlanych, które borykają się z transportem i rosnącymi cenami materiałów oraz ogromnym brakiem pracowników. Do tego zwłaszcza małe firmy mają kłopoty z zachowaniem płynności finansowej po wprowadzeniu odwróconego VAT od usług budowlanych świadczonych przez podwykonawców.
Teraz branża szykuje się do dyskusji z rządem o tym, jak można zapobiec budowlanej katastrofie, bo się boi, że nie udźwignie szykującej się od 2018 r. kumulacji zleceń publicznych w infrastrukturze w połączeniu z rosnącymi kosztami. Chce usprawnienia transportu, ułatwień w zatrudnianiu cudzoziemców i większej elastyczności w wycenach kontraktów w sektorze publicznym.

Rząd pomoże albo nie

Najbardziej zainteresowany, minister infrastruktury i budownictwa Andrzej Adamczyk, przyznaje, że branżę dotykają coraz większe problemy. Po zamknięciu dwóch tras kolejowych z Warszawy do Poznania i Lublina ujawniły się gigantyczne kłopoty z przewozem kruszyw – głównego materiału używanego przy budowie dróg i remontach torów. Pod koniec minionego tygodnia minister Adamczyk zorganizował spotkanie w tej sprawie. O problemie dyskutowano m.in. wspólnie z zarządcą torów i przewoźnikami.
Reklama
– Problem nie leży tylko w tym, że są modernizowane szlaki kolejowe. Chodzi też o to, żeby efektywniej wykorzystać dostępny tabor – mówi minister Adamczyk, który liczy, że najważniejszy przewoźnik towarowy w Polsce – PKP Cargo – po rozmowach z zarządcą torów znajdzie sposób na sprawniejsze dostawy materiałów.
– Ministerstwo Infrastruktury powinno zdecydować, które kontrakty drogowe są dziś priorytetowe i na które z nich w pierwszej kolejności powinny trafić kruszywa, aby produkcja betonu odbywała się zgodnie z harmonogramem – podkreśla Piotr Kledzik z zarządu firmy Porr.
MIB zdaje sobie sprawę, że brakuje rąk do pracy i przydałaby się większa liczba pracowników z zagranicy, ale w tej materii nadal brakuje konstruktywnych rozwiązań.
– To zadanie dla firm. Mogą między innymi zwiększać płace, żeby zatrzymać polskich pracowników, którzy chcą wyjeżdżać na Zachód. To jednak oznaczałoby zwiększenie kosztów usług, a tego byśmy nie chcieli – wskazuje Adamczyk.
Ministerstwo Rodziny, Pracy i Polityki Społecznej nie odniosło się do naszych pytań o kłopoty w budownictwie i ułatwienia dla pracowników zagranicznych.

Specjalista z krańca Azji

Eksperci szacują, że w samym budownictwie drogowym brakuje już ok. 150 tys. pracowników.
– Zaczynamy ich szukać już nawet w Nepalu. Przez pewien czas ratowali nas Ukraińcy, ale po otwarciu dla nich zachodnich rynków pracy ruszyli w tamtą stronę. Staramy się o robotników z Białorusi, gdzie jest sporo specjalistów, ale są problemy z zezwoleniami – mówi Marcin Lewandowski z zarządu firmy Porr.
Iwona Załuska, prezes agencji pracy Upper Job koncentrującej się teraz na Ukrainie i Białorusi, zaczyna rozglądać się po innych krajach byłego bloku wschodniego, m.in. Azerbejdżanie i Kazachstanie. – Od jednego z pośredników z Azerbejdżanu usłyszeliśmy niedawno, że jest gotów zebrać w krótkim czasie około dwóch tysięcy osób gotowych na wyjazd do Polski – wskazuje.
Firmy budowlane coraz częściej wolą same zatrudniać niż korzystać z podwykonawców, bo chcą jak najmocniej związać ze sobą pracowników. Pracodawcy wydający cudzoziemcom oświadczenia o zamiarze zatrudnienia zwykle starają się dla nich na początku o wizy na 180 dni, a jeśli pracownik się sprawdzi, już na rok, a nawet trzy lata. Do tego dochodzą pensje równe z pensjami Polaków, mieszkanie, obiady na budowie, a dla specjalistów premie. Codziennością staje się też podkupowanie pracowników. Na przykład w stolicy przy prowadzonych inwestycjach pojawiają się ogłoszenia konkurencji nawołujące do porzucenia obecnego pracodawcy dla dającego wyższe pensje.

Płać więcej albo nie buduj

Te problemy mają już odzwierciedlenie w rosnącej liczbie niewypłacalnych firm. Do końca września takich przypadków było o 17 proc. więcej niż w tym samym okresie roku 2016. Grzegorz Błachnio z Euler Hermes, firmy ubezpieczającej należności, wskazuje, że to skutek m.in. słabości branży, która nie ma odpowiednich zapasów kapitałowych i w dużej mierze operuje na niskich rentownościach, a zobowiązania finansuje z bieżących wpływów. Dlatego mimo większych zamówień nie radzą sobie z konsekwencjami zmian w VAT czy rosnącymi kosztami.
Obawy widać też na giełdzie, gdzie indeks WIG-Budownictwo spadł od początku roku o niemal 1 proc., podczas gdy WIG skupiający wszystkie notowane spółki wzrósł aż o 22 proc. Bankowcy najchętniej finansują firmy doświadczone, które wchodzą w projekty na miarę swoich możliwości. Dobrze widziane są też zabezpieczenia cen materiałów, chociaż to możliwe raczej przy krótszych, rocznych czy dwuletnich kontraktach.
– Do tego dochodzi dobrze zaplanowany przepływ pieniędzy w ramach kontraktu, czyli źródła i terminy wpływu i wypływu środków w ramach kredytowanego projektu – mówi Roman Nagler, dyrektor kredytowy ds. sektorów BZ WBK.
Rozmówcy DGP z sektora finansowego wskazują, że teraz obawiają się głównie o kontrakty z 2016 r., kiedy rynek budowlany wyhamował i spółki walczyły o zapełnienie portfeli niskimi cenami w przetargach. Wiele z tych umów będzie realizowanych teraz lub w 2018 r. przy znacznie wyższych kosztach niż zakładane. A to może pogłębić skalę niewypłacalności w branży. Tego wszyscy woleliby uniknąć, bo podczas ostatniego kryzysu w budownictwie w latach 2012–2013, kiedy firmy padały z powodu nierentownych kontraktów, banki musiały założyć na ich długi rezerwy liczone w miliardach złotych.
Same firmy zaczęły ostrożniej podchodzić do nowych kontraktów i podnoszą ceny. Coraz częściej się zdarza, że do przetargów nie zgłasza się nikt.
– Nie udały nam się już cztery przetargi na remont jednej z ulic. W jednym oferta znacznie przekraczała kosztorys. W kolejnych nie było żadnych zgłoszeń – twierdzi burmistrz warszawskiego Wilanowa Ludwik Rakowski.
Coraz częściej nie wychodzą także przetargi organizowane przez kolejarzy. Zwykle powodem unieważnienia konkursów jest znaczne przekroczenie kosztorysu.
Trudności na rynku spowodowały, że pewien ukłon wobec wykonawców zrobili drogowcy i kolejarze. GDDKiA zaczęła stosować klauzulę waloryzacji wartości kontraktu w przypadku wyraźnego wzrostu cen materiałów. Firmy narzekają jednak, że wskaźniku GUS-u, o które oparta jest waloryzacja, na zmianę cen reagują ze sporym opóźnieniem. PKP PLK zdecydowały się zaś udzielać zaliczek na gromadzenie materiałów.

>>> Czytaj też: Niezwykły projekt. Arabia Saudyjska wybuduje ogromne miasto za 500 mld dolarów