Miała zostać uśmiercona przez internet, a jednak trzyma się nieźle. Ale dorasta pierwsze pokolenie, które tradycyjną telewizję zna głównie ze starych filmów
Od czterech lat nie mam telewizora. Gdy wypowiadałam kablówce umowę, to byłam przekonana, że tacy jak ja „zrywacze kabla”, cordcutterzy, sprawią, że telewizja zginie. Bo któż by chciał siedzieć przed telewizorem, skoro jest sieć. Myliłam się. Telewizja trwa, a odcinacze kabli są błędem statystycznym.
Co nie znaczy, że w telewizyjnym świecie wszystko zostało po staremu. Wręcz przeciwnie – serwisy VoD (wideo na życzenie) oraz YouTube coraz skuteczniej walczą o oglądających, a kanały tematyczne przejmują publikę „starych” stacji. Bingewatcherzy, ludzie oglądający wszystkie odcinki serialu z wybranego sezonu naraz, zajmują miejsce couch potatoes, siedzących całymi dniami przed odbiornikami i oglądających co popadnie. A produkcje telewizyjne wreszcie zaczęły jakością przewyższać te kinowe.
Ale to preludium do rewolucji, która dorasta w naszych domach. Dosłownie – dorasta. Dokonają jej cordneversi, widzowie, którzy urodzili się już w erze internetu. Ci, dla których telewizja nie oznacza ani programu telewizyjnego, ani bloków reklamowych, ani nawet samego odbiornika telewizyjnego.
Cordneversi oglądają – i to nawet więcej niż ich rodzice czy dziadkowie – ale na zupełnie inne sposoby. I ich telewizja musi pozyskać.
Reklama

Smacznego, ekraniku

– Moje pokolenie pamięta, jak cała rodzina zbierała się przed telewizorem na wyczekiwany odcinek serialu, film akcji w sobotni wieczór, na „Kevina” albo „Szklaną pułapkę” w święta. Był to przede wszystkim pewnego rodzaju rytuał, który dawał poczucie wspólnoty. Ale monopol telewizora się kończy – zauważa dr Helena Chmielewska-Szlajfer, socjolożka z Akademii Leona Koźmińskiego.