Trump odwiedzi pięć krajów: Koreę Południową, Japonię, Chiny, Wietnam i Filipiny. W Wietnamie weźmie udział w dorocznym spotkaniu przywódców państw Wspólnoty Gospodarczej Azji i Pacyfiku (APEC). Nie jest jeszcze pewne jego uczestnictwo w szczycie Stowarzyszenia Narodów Azji Południowo-Wschodniej (ASEAN), który odbędzie się w Manili.

"Podróż Trumpa jest dobrze zaplanowana, tak aby upewnić sojuszników co do silnej amerykańskiej obecności w Azji. Ważna będzie zresztą sama obecność prezydenta na takim forum jak APEC. Efekty podróży trudno jednak odgadnąć, gdyż Trump jest prezydentem nieco nieprzewidywalnym" - powiedział PAP ekspert z American Enterprise Institute (A.E.I.), Michael Mazza.

Dotychczasowe oświadczenia i decyzje Trumpa, odnoszące się do Azji, wskazują, że politykę jego administracji wobec tego kontynentu zdają się determinować wzajemnie sprzeczne tendencje, które utrudniają osiągnięcie deklarowanych celów. Doraźnym priorytetem Waszyngtonu jest zahamowanie nuklearnych zbrojeń Korei Północnej poprzez jej międzynarodową izolację, do czego potrzeba współpracy Chin, które dysponują najskuteczniejszymi środkami nacisku na reżim Kim Dzong Una. Tymczasem strategicznym celem USA pozostaje także zachowanie dominacji na zachodnim Pacyfiku, co stawia Waszyngton w konflikcie z Pekinem.

Dylemat ten istnieje od lat, ale Trump dodatkowo skomplikował zadanie forsując, także w Azji, swoją politykę "America First" (Ameryka przede wszystkim), zgodnie z którą stawia w imieniu USA swoim sojusznikom warunki amerykańskiej pomocy militarnej i kwestionuje zasady wolnego handlu. Sugerował najpierw, że gwarancje bezpieczeństwa dla Korei Południowej i Japonii są dla USA zbyt wielkim obciążeniem i oba państwa powinny same zaopatrzyć się w broń atomową, co wprowadziło dezorientację. A po objęciu urzędu wycofał się z Transpacyficznej Umowy o Wolnym Handlu (TPP), obniżającej bariery handlowe w regionie Pacyfiku, który miał być ekonomiczną podstawą umocnienia strategicznej obecności USA w Azji Wschodniej.

Reklama

Krok ten powszechnie komentuje się jako "podarunek" dla Chin, które nie weszły do TPP, tylko stworzyły alternatywny układ Regionalnego Zrównoważonego Partnerstwa Ekonomicznego (RCEP), rządzący się innymi, mniej liberalnymi regułami, ale po wycofaniu się USA z TPP mogą, za przyzwoleniem obecnych członków, zająć tam ich miejsce. Oznaczałoby to przejęcie ekonomicznego przywództwa na Pacyfiku przez mocarstwo autorytarne, narzucające własne reguły wymiany handlowej, które – jak ostrzegają eksperci – mogą się okazać niekorzystne także dla amerykańskiego biznesu działającego na azjatyckich rynkach.

Transakcyjne traktowanie polityki zagranicznej przez Trumpa utrudnia współpracę międzynarodową w duchu multilateralizmu, do której Ameryka przyzwyczajała świat przez jej poprzednich prezydentów. Obecny prezydent preferuje stosunki bilateralne, w których partnerzy USA z natury rzeczy znajdują się w słabszej pozycji.

Administracja nie przemawia jednym głosem. Mimo wycofania się z TPP, deklaruje przywiązanie do liberalnego ładu handlowego - sekretarz stanu Rex Tillerson wzywał ostatnio do "wolnej i otwartej strefy Pacyfiku". Mimo narzekań Trumpa, ile kosztuje stacjonowanie wojsk USA w Korei Południowej, jego najbliżsi współpracownicy ds. polityki obronnej - doradca ds. bezpieczeństwa narodowego H.R. MacMaster i szef Pentagonu James Mattis - potwierdzili niezłomność gwarancji bezpieczeństwa dla Korei Południowej i Japonii. USA rozmieszczają w Azji system obrony antyrakietowej.

Trump powinien określić swoją politykę w Azji Wschodniej w swoich wystąpieniach w czasie zbliżającej się podróży, przede wszystkim w przemówieniu na szczycie APEC w Wietnamie. Eksperci obawiają się jednak, że nie wyjaśnią one wszystkich wątpliwości.

"Zważywszy na dotychczasowe zachowanie prezydenta, nie jestem optymistą. Przemówienie w Wietnamie będzie +dwubiegunowe+. Z jednej strony, Trump będzie mówił o otwartym ładzie handlowym, ale jego część będzie prawdopodobnie napisana w duchu +America First+, co wprowadzi zamęt. Wynika to stąd, że na tekst przemówienia będą mieli także wpływ jego doradcy ds. ekonomicznych i krajowych, z kręgów protekcjonistycznych. Poprzednio ci doradcy wstawiali do przemówień Trumpa całe fragmenty bez wiedzy i zgody MacMastera" - mówi PAP Michael Mazza.

Ekspert A.E.I. nie przewiduje, by w wyniku podróży nastąpił przełom w sprawie Korei Północnej. "Trump będzie nadal naciskał prezydenta Chin Xi Jinpinga, by izolował reżim Kim Dzong Una, ale raczej niewiele osiągnie" - wskazał.

Między Waszyngtonem a Pjongjangiem od miesięcy trwa wymiana pogróżek o zagładzie przeciwnika, w razie gdyby podjął działania zaczepne. Twarda retoryka Trumpa, który lekceważąco wyraził się na Twitterze o wyrażonych przez Tillersona zamiarach dyplomatycznego zażegnania konfliktu zbrojnego, wywołuje popłoch w rządzie prezydenta Korei Południowej. Mun Dze In odrzucił ostatnio możliwość uzbrojenia się jego kraju w broń nuklearną.

W czasie 10-dniowej podróży Trumpa największą uwagę przykuwa jego wizyta w Pekinie – niedługo po zjeździe Komunistycznej Partii Chin, na którym Xi po raz pierwszy otwarcie oznajmił, że Chiny czują się supermocarstwem. Komentatorzy przypominają, że w okresie, gdy USA wycofują się z TPP, Chiny ogłosiły swój plan "Pasa i Szlaku", zwany także "Nowym Jedwabnym Szlakiem" - projekt budowy gigantycznej sieci infrastruktury transportu w Azji, Europie i Afryce, mającej ułatwić ekonomiczną ekspansję Państwa Środka.

Plan porównuje się czasem do amerykańskiego Planu Marshalla z końca lat 40. XX w., który postawił na nogi zniszczoną przez II wojnę światową Europę. Jednak czołowy ekspert ds. Azji w administracji prezydenta George'a W. Busha, Michael J. Green, zwraca uwagę, że warunki "Pasa i Szlaku" są dużo mniej atrakcyjne, niż Planu Marshalla – pożyczki w ramach projektu chińskiego muszą być w pełni spłacone, a infrastrukturę mają budować tylko firmy chińskie.

Pisząc na łamach "Foreign Policy" Green wyraża pogląd, że mocarstwowe i militarne ambicje Chin, które wywołują niepokój u ich azjatyckich sąsiadów, stwarzają dla Waszyngtonu okazję, by umocnić więzi z demokratycznymi i liberalnymi krajami kontynentu, które obawiają się chińskiej hegemonii. Tylko czy Trump potrafi z tej okazji skorzystać?

Jak odnotował magazyn "Politico", administracja Trumpa używała ostatnio dla określenia Azji pojęcia "obszar Indo-Pacyfiku", zamiast tradycyjnego terminu "regionu Azji i Pacyfiku", co uznano za sygnał dla Chin, że USA mogą traktować demokratyczne i też gospodarczo kwitnące Indie jako swego głównego partnera na kontynencie.

Jednak Trump, który wcześniej obsadził Chiny w roli głównego antagonisty Ameryki i zapowiadał podwyższenie taryf celnych na import chińskich towarów, po objęciu władzy zdawał się zmienić front. Wskazywała na to wizyta Xi w USA w kwietniu br., kiedy Trump obsypywał go komplementami. W zeszłym tygodniu w wywiadzie dla Fox Business Network nazwał Xi "bardzo dobrym człowiekiem".

"Największym ryzykiem jest nie to, że Trump (w czasie wizyty w Pekinie) powie coś, co zepsuje stosunki amerykańsko-chińskie, tylko że będzie tak przymilny i bezkrytyczny wobec Chin i ich przywódcy Xi, że wzbudzi to alarm w reszcie regionu, iż dochodzi do jakiegoś układu między USA a Chinami" - powiedział "Politico" ekspert ds. Azji Ely Ratner.

Tomasz Zalewski (PAP)