Zdymisjonowany szef rządu Katalonii Carles Puigdemont i czworo jego współpracowników mają pojawić się przed belgijskim sądem 17 listopada w związku z Europejskim Nakazem Aresztowania wydanym przez Hiszpanię - poinformowała w piątek prokuratura w Brukseli.

Puigdemont i jego współpracownicy w niedzielę zostali warunkowo zwolnieni w oczekiwaniu na orzeczenie sądu w sprawie ich ekstradycji do Hiszpanii. Puigdemont i jego współpracownicy nie mogą opuszczać terytorium Belgii i muszą przebywać pod stałym adresem.

Od Europejskiego Nakazu Aresztowania przysługuje odwołanie; procedura odwoławcza może potrwać kilka miesięcy.

Puigdemont twierdzi, że przebywając w Belgii, może prowadzić kampanię wyborczą przed zarządzonymi przez Madryt na 21 grudnia wyborami w Katalonii.

W poniedziałek na Twitterze napisał: "Wolni i bez kaucji", "myślami jesteśmy z naszymi towarzyszami niesprawiedliwie uwięzionymi przez państwo, które daleko odeszło od praktyk demokratycznych". Kiedy rząd Mariano Rajoya zdymisjonował Puigdemonta, Katalończyk wraz z czworgiem współpracowników uciekł do Belgii. Natomiast dziewięciu pozostałych złożonych z urzędu członków jego gabinetu trafiło do aresztu w Madrycie. Tylko jeden z nich został zwolniony za kaucją.

Reklama

Według Puigdemonta, wraz ze swymi współpracownikami stał się on ofiarą "brutalnej ofensywy sądowniczej" rozpoczętej przez Madryt w reakcji na ogłoszenie niepodległości autonomicznego regionu.

W artykule opublikowanym w poniedziałek w brytyjskim "Guardianie" Puigdemont wyraził oburzenie zatrzymaniem i obiecał dalej walczyć o prawa do suwerenności Katalonii.

27 października hiszpański Senat zaaprobował przejęcie przez rząd Rajoya władzy w Katalonii, by zahamować proces odrywania się tego regionu od reszty kraju. Nastąpiło to krótko po jednostronnym przyjęciu przez kataloński parlament w tajnym głosowaniu rezolucji o ustanowieniu niezależnej od Hiszpanii Republiki Katalonii.

Puigdemont i jego współpracownicy: Antoni Comin, Clara Ponsati, Meritxell Serret oraz Lluis Puig zgłosili się w Belgii na policję w niedzielę rano. Według belgijskich mediów zdecydowali się na ten krok, by uniknąć aresztowania niekorzystnego z wizerunkowego punktu widzenia.

Madrycki sąd Audiencia National wydał Europejski Nakaz Aresztowania (ENA) w piątek. Władze Hiszpanii zarzucają w nim politykom katalońskim m.in. "rebelię, działalność wywrotową, sprzeniewierzenie środków publicznych i nieposłuszeństwo wobec władz centralnych”. Według prawa hiszpańskiego za czyny te może grozić nawet do 30 lat więzienia.

W sobotę minister sprawiedliwości Belgii Koen Geens powiedział, że po wydaniu ENA przez Hiszpanię jego rząd nie ma żadnego wpływu na dalsze losy objętych nim osób, ponieważ ENA jest "całkowitą procedurą prawną" i "wszystko odbywa się poprzez bezpośrednie kontakty pomiędzy władzami wymiaru sprawiedliwości".

W sobotę Puigdemont zaapelował na Twitterze o zjednoczony front zwolenników niepodległej Katalonii. Zamieścił link do internetowej petycji w sprawie utworzenia "listy jedności" zwolenników niepodległości Katalonii przed wyborami. Pod petycją podpisało się już ponad 230 tys. ludzi.

W "Guardianie" wezwał do wzięcia pod lupę hiszpańskiego systemu sądowniczego i podkreślił, że rozwiązanie kryzysu może nastąpić jedynie na drodze politycznej. "Czy ktokolwiek sądzi, że zdymisjonowany rząd Katalonii może spodziewać się sprawiedliwego i niezależnego procesu bez nacisków politycznych i medialnych?" - pytał.

Przywódca Nowego Sojuszu Flamandzkiego, największej partii w belgijskim rządzie uważa, że rządząca w Hiszpanii Partia Ludowa (PP) coraz bardziej wraca do czasów dyktatora Francisco Franco sprzed pół wieku. Bart De Wever powiedział w poniedziałek sieci VRT: "Wiecie, gdzie sięga przeszłość Partii Ludowej, a nawet jeszcze bardziej jej teraźniejszość - czyli do Franco, to są represje, to więzienie ludzi z powodu ich opinii, to użycie przemocy wobec swoich obywateli". De Wever nie wszedł w skład centroprawicowego belgijskiego rządu, ale wypowiada się w imieniu partii, która ma kluczowe znaczenie dla koalicji premiera Charles'a Michela.

Puigdemonta nazywa "przyjacielem". De Wever podkreślił, że sprawa ekstradycji Katalończyka to "przede wszystkim decyzja sądu", na którą trzeba zaczekać. Podkreślił przy tym, że nie chodzi o "konflikt sądowniczy, tylko polityczny. A taki rozwiązuje się na drodze dialogu".

Szef MSZ Belgii Didier Reynders oświadczył w poniedziałek, że pobudzenie, jakie wywołuje ta sprawa w Belgii, przekroczyło granice zdrowego rozsądku. W niedzielę szef belgijskiego MSW Jan Jambon stwierdził, że jego zdaniem rząd w Madrycie "posunął się w tej sprawie za daleko". Zganił też Unię Europejską za brak reakcji. Dodał, że gdyby tego rodzaju rzeczy działy się w Polsce lub na Węgrzech, reakcja KE byłaby bardziej zdecydowana.

W podobnym tonie wypowiedział się przewodniczący belgijskich socjalistów, były premier Elio Di Rupo. W niedzielę napisał na Twitterze, że choć nie zgadza się z działaniami Puigdemonta, to "byłby w szoku", gdyby Katalończyk został wtrącony do więzienia. "Walczmy o niepodległość, ale pozostańmy demokratyczni. Puigdemont nadużył swojej pozycji, ale Rajoy zachował się w stylu autorytaryzmu Franco" - dodał.

Słowa belgijskich polityków wywołały oburzenie w Hiszpanii, zwłaszcza wśród socjalistów.

W niedzielę pierwsza część sondażu przeprowadzonego przez instytut GAD3 wykazała, że wybory w Katalonii wygrałyby partie proniepodległościowe, ale mogłyby nie uzyskać parlamentarnej większości niezbędnej do kontynuowania secesji regionu.

W poniedziałek druga część sondażu pokazała, że co siódma osoba jest przekonana, że sprawa zakończy się oderwaniem Katalonii od Hiszpanii. Ponad dwie trzecie badanych uważają natomiast, że proces ten miałby złe skutki dla gospodarki.

Optymizm co do wynegocjowania rozwiązania wykazuje nieco ponad jedna piąta respondentów sondażu, którym objęto 1233 osoby między 30 października a 3 listopada.

>>> Czytaj też: Hiszpania kontra Katalonia. Na tym konflikcie straci cały kraj