Walka z nierównościami może przeobrazić się w walkę z bogatymi. Tyle że zamiast ich przeklinać, powinniśmy być im wdzięczni.
W jakiej definicji skromności i umiaru mieści się nabycie dwóch sąsiadujących ze sobą olbrzymich domów w Waszyngtonie, które po połączeniu w jeden budynek ustępować będą w tym mieście kubaturą jedynie prezydenckiemu pałacowi Donalda Trumpa? W żadnej.
Rezydencje nabył na początku tego roku Jeff Bezos, szef Amazona, internetowej platformy handlowej, która zaczynała od bycia skromną e-księgarnią. Dlaczego kupił te posiadłości? Bo go stać. Jest (stan wyceny jego akcji na koniec listopada) najbogatszym człowiekiem świata. Ale czy to dobrze, że je kupił?

Zły, bo bogaty

Reklama
Te 23 mln dol. Bezos mógł przecież przeznaczyć na podwyżki dla pracowników. Albo otworzyć za nie nowy oddział firmy i dać komuś zatrudnienie. Albo przeznaczyć je na sierociniec. Albo na szpitale gdzieś w Afryce. No, w ostateczności mógł zainwestować w młodych przedsiębiorców. Ale taki zbytek? Czy kupno tych dwóch domów nie czyni go podobnym do komiksowej postaci Sknerusa McKwacza, który nie znosił dzielić się majątkiem, ale za to uwielbiał pławić się w złocie zgromadzonym w prywatnym skarbcu? Czy nie jest kolejnym dowodem na próżność bogaczy i wymownym symbolem ich samolubstwa i nieczułości na los ubogich?
Odpowiedź brzmi: nawet gdyby Bezos był najbardziej próżnym człowiekiem w USA i rzeczone nieruchomości kupił tylko po to, by zaimponować znajomym albo pokazać miejsce w szeregu takiemu Markowi Zuckerbergowi, to i tak – z ekonomicznego punktu widzenia – nabywając je, działał na korzyść społeczeństwa. Trudno w to uwierzyć?
Cały tekst przeczytasz w Magazynie Dziennika Gazety Prawnej

Trwa ładowanie wpisu