Pochodzę z tej szczęśliwej generacji, która miała szansę dorastać w zbyt krótkim interregnum po seksualnej rewolucji, ale sprzed AIDS, które przekształciło seks w scenę zbrodni zaludnioną zbrodniarzami i ofiarami, z czasów, w których seks, nawet jeśli nieudany czy przepłacony złamanym sercem, należał jednak do kategorii życiowych doświadczeń”.
ikona lupy />
Jakub Janiszewski / Dziennik Gazeta Prawna
Tymi słowy Laura Kipnis, feministka, pisarka, wykładowczyni Northwestern University, przedstawiała się w 2015 r. czytelnikom swojego obrazoburczego, jak się później okazało, tekstu o znamiennym tytule „Paranoja seksualna uderza w świat akademicki”. Tekst opublikowany w branżowej prasie dotyczył procedur, które uniwersytety wprowadziły w imię walki z molestowaniem seksualnym. Na mocy tychże wszelkie kontakty erotyczne między pracownikami wyższych uczelni a studentami zostały zakazane, dopuszczone jedynie w przypadku doktorantów, a i to pod warunkiem uprzedniego zgłoszenia administracji uczelni. Wszystko tytułem „dysproporcji władzy” oraz „ryzyka wymuszenia”, które miałyby tu zachodzić.
Reklama
Kipnis otwarcie wyszydziła i reguły, i przecenianie profesorskiej mocy, podkreślając, że to, co naprawdę stanowi problem, to nie hierarchiczne relacje student – profesor, lecz równe z założenia kontakty międzystudenckie, dalece częściej brutalne i prowadzące do nadużyć. Co się zaś tyczy reguł, to pierwsza z nich, stworzona na potrzeby macierzystej uczelni Kipnis, brzmiała: „Nie składaj niechcianych ofert seksualnych”. „Ale skąd mam wiedzieć, że są niechciane, zanim nie sprawdzę? Czyżby ludzie mieli pożądanie wypisane na czole?” – odpowiadała Kipnis, przytomnie charakteryzując seksualność jako sferę ambiwalencji, pełną niespodzianek, tyleż przyjemnych, co nierzadko odpychających, coś nad czym nigdy żaden racjonalizatorski umysł nie zapanuje, choćby nawet bardzo chciał.
Cały artykuł przeczytasz w Magazynie Dziennika Gazety Prawnej