Mieszkańcy tej wyspy wyznają trzy wielkie religie – chrześcijaństwo, islam oraz hinduizm. Jednak nigdy nie doszło między nimi do konfliktu na tle religijnym. W Port Louis, stolicy Mauritiusu, w promieniu zaledwie kilkuset metrów znajdują się meczet, katedra i świątynie hinduistyczne. A także chińskie pagody oraz buddyjskie stupy.
Przy drogach na południu kraju stoją kapliczki wznoszone przez chrześcijan, a niemal połowa domów na wyspie jest chroniona przez posągi hinduistycznych małp – wyjątkiem są posesje katolików (26 proc. ludności) i muzułmanów (17 proc.). A rastafarianie wychwalają Jah jaskrawymi kolorami swoich domostw i, tradycyjnie, paląc święte ziele, marihuanę.
Przy lotnisku w Port Louis wzniesiono kopiec z napisem: „Kochaj wszystkich, służ wszystkim”. A mieszkańcy wyspy powtarzają: „Żyjemy w pokoju, ponieważ respektujemy wyznania i zwyczaje naszych sąsiadów”.

Zgodnie obok siebie

Reklama
I nie są to puste słowa. Choć każda społeczność ma własne sklepy, miejsca kultu czy szkoły, to ludzie ubrani w stroje: kolorowe – hinduskie, skromne – muzułmańskie, modne – europejskie, praktyczne – azjatyckie przeplatają się na zatłoczonych ulicach. Wspólnie budując swoje małe wyspiarskie państwo.
Maurytyjczycy mówią co najmniej trzema językami: francuskim, angielskim oraz rodzimym kreolskim. – Ten ostatni to nasz język ojczysty. Łączy nas niezależnie od tego, skąd pochodzimy i z jakiej jesteśmy kasty – mówi mi Vikash Sohodeb. Kreolski z Mauritiusu jest jedynie językiem mówionym (nie ma formy pisanej), to uproszczona wersja francuskiego z zapożyczeniami z angielskiego i języków indyjskich. Tak mocny wpływ subkontynentu na wyspie nie dziwi, bo ludność ponad 1,3-milionowego Mauritiusu w ok. 60 proc. pochodzi właśnie z Indii, stąd też obecna tu kastowość, choć struktura społecznych stanów jest tu o wiele mniej złożona. Indusi, w tym muzułmanie, którzy przybyli na wyspę, byli osadnikami, pierwszymi opłacanymi robotnikami po tym, jak brytyjskie władze wprowadziły tu w 1835 r. zakaz niewolnictwa. Pozostali mieszkańcy wyspy to Europejczycy, potomkowie kolonizatorów z Afryki – głównie z Mozambiku i Madagaskaru, niewolników sprowadzanych na plantacje trzciny cukrowej oraz Chińczyków – dawnych handlarzy.
Treść całego artykułu można będzie przeczytać w weekendowym wydaniu DGP.

>>> Czytaj także: Bicie po twarzy, przekleństwa, kabaret. Czyli coaching nasz powszedni