- Pomimo trwającego boomu, wzrost wydatków publicznych może pomóc Niemcom nadrobić lata stagnacji we wzroście płac - pisze w felietonie dla Bloomberga Ferdinando Giugliano.

Niewiele krajów budzi wśród ekonomistów tyle niechęci co Niemcy. Berlin jest oskarżany o prowadzenie zbyt ostrożnego budżetu, a niemieckie firmy o to, że płacą pracownikom zbyt mało: skąpstwo o które chodzi, przyczynia się do globalnej niestabilności, utrudniając niemieckim partnerom ze strefy euro wyjście z kryzysu.

Krytyka, która ma miejsce od około dekady, wydaje się obecnie trudna do utrzymania: niemieckie płace znów rosną, natomiast skoro rząd wypracował nadwyżkę handlowej, trudno jest uzasadnić w okresie gospodarczej ekspansji wzrost wydatków publicznych. Problem polega jednak na tym, że Niemcy muszą nadrobić to, czego nie udało im się zrobić w przeszłości: płace muszą nie tylko wzrosnąć, ale nadrobić zaległości z lat ich nadmiernej stagnacji.

Ogromna luka w publicznych i prywatnych inwestycjach musi zostać wypełniona, co powinna zauważyć nowa rządowa koalicja. Wzrost konsumpcji i inwestycji może stworzyć dodatkowy popyt na produkty i usługi od partnerów ze strefy euro. Wzrost inwestycji w firmach i infrastrukturze może podnieść również niemiecką produktywność, która w ostatniej dekadzie nie była imponująca.

Do wielkiej debaty na temat niemieckiej polityki gospodarczej doszło podczas zeszłotygodniowej konferencji we Frankfurcie zorganizowanej wspólnie przez Międzynarodowy Fundusz Walutowy i Bundesbank. Zmiana paradygmatu w niemieckiej gospodarce została wymownie ujęta w słowa przez głównego ekonomistę MFW Maurice’a Obstfelda, który od dłuższego czasu twierdził, że Niemcy powinny zredukować zewnętrzną nadwyżkę w celu zwiększenia stabilności finansowej.

Reklama

Niemiecka nadwyżka na rachunku obrotów bieżących wynosiła w zeszłym roku prawie 8 proc. PKB. Zdaniem MFW to prawie o 4,5 proc. więcej, niż powinno być. Około jedna trzecia tej nadprogramowej nadwyżki zewnętrznej jest skutkiem nadmiernie restrykcyjnej polityki fiskalnej.

Obstfeld zwrócił uwagę na to, że posiadanie dodatkowych oszczędności skończy się obecnie finansowaniem zagranicznych projektów. Niesie to ze sobą ryzyko niewypłacalności partnerów (rządowych albo korporacyjnych), które może się zakończyć stratami. I odwrotnie, Niemcy mogą czerpać duże zyski z inwestycji w krajową infrastrukturę. A od czasu, gdy większość oszczędności pochodzi z sektora przedsiębiorstw, zachęcanie firm do inwestowania może także zmniejszyć nierówności.

Problem z analizą MFW ma raczej związek z momentem jej pojawienia się, a nie treścią. Niewiele osób ma wątpliwości co do tego, że niemiecka nadwyżka jest naprawdę niezwykła. Jak zauważył dyrektor mającego siedzibę w Brukseli think tanku Bruegel: jeśli spojrzymy na wszystkie kraje na świecie w ciągu ostatnich dwóch dekad, to znajdziemy tylko kilka przypadków krajów (nie będących producentami surowców), które przez 3 kolejne lata posiadały nadwyżkę na rachunkach bieżących w wysokości prawie 8 proc. PKB. Jednak znacznie trudniej jest uzasadnić wzrost wydatków rządowych, gdy gospodarka strefy euro kwitnie. Jak zauważył prezes Bundesbanku Jens Weidmann, w pełni rozpędzona gospodarka nie potrzebuje dodatkowego finansowania (oczywiście ujął to w bardziej techniczny sposób: „dodatnia luka w produkcji nie oznacza potrzeby ekspansywnej polityki fiskalnej”).

Jeśli chodzi o płace, to nawet Peter Bofinger, członek Niemieckiej Rady Ekspertów Ekonomicznych i wieloletni orędownik podniesienia wynagrodzeń w Niemczech przyznaje, że obecnie rosną. Wynagrodzenia przypadające na jednego pracownika zwiększyły się w latach 2012-17 o ponad 2 proc. To więcej, niż w jakimkolwiek innym kraju grupy G7 i na poziomie inflacyjnego celu Europejskiego Banku Centralnego. – Nie możemy powiedzieć, że w Niemczech występuje fundamentalny problem z płacami – przyznał.

Jednak problemy z przeszłości nagle nie zniknęły; to od nowego koalicyjnego rządu będzie zależało, czy da się je rozwiązać. Jak zauważył profesor Heinrich Heine University Jens Suedekum, umiarkowany poziom płac w Niemczech doprowadził do niedowartościowania realnego kursu walutowego w pierwszych latach funkcjonowania strefy euro, co sztucznie zwiększyło eksport. Przyśpieszenie wzrostu płac w Niemczech w okresie po kryzysie finansowym nie było wystarczające do nadrobienia luki w konkurencyjności, która powstała od tamtego okresu.

Niemcy tymczasem wypracowały dużą lukę inwestycyjną (zarówno prywatną, jak również publiczną): publiczne inwestycje, choć stabilne, pozostają na skromnym poziomie 2 proc. PKB. Jak zauważył Wolff, nakłady brutto na środki trwałe (przyrost netto aktywów fizycznych) w sektorze produkcyjnym są w tej chwili na niższym poziomie niż we Włoszech.

Gdyby Niemcy zajęły się tymi problemami wcześniej, mogłyby je dzisiaj zignorować. Jednak przeszłe niemieckie ograniczenia oznaczają, że potrzeba wzbudzenia popytowego boomu pozostaje nadal istotna. To prawdopodobnie miód na serce socjaldemokratów, czyli koalicyjnego partnera Angeli Merkel, chociaż istnieje ryzyko, że będą oni woleli rozdawnictwo od inwestycji. Wzrost płac i wydatków publicznych ułatwiłby także EBC osiągnięcie prawie 2-proc. celu inflacyjnego i zakończenie prowadzonej przez niego niekonwencjonalnej polityki fiskalnej. Z pewnością nawet najbardziej konserwatywni Niemcy zgodziliby się, że to dobry rozwój wypadków.

>>> Czytaj także: Dziura podatkowa jest najmniejsza od dekady. A ma być jeszcze mniejsza