Skorzystać z dobrej sytuacji w budżecie i wrócić do niższych stawek VAT czy utrzymać je na obecnym poziomie, pilnując dochodów na wypadek spowolnienia?
Decyzja musi zapaść w ciągu najbliższych miesięcy, bo zgodnie z obowiązującą ustawą o podatku od towarów i usług 23- i 8-procentowy VAT płacimy tylko do końca tego roku. Takie rozwiązanie rząd PiS przyjął w 2016 r., kontynuując tradycję przedłużania podwyżki wprowadzonej tymczasowo w 2010 r.
Pozostawienie zapisu bez zmian oznacza powrót do 22- i 5-procentowego VAT od początku 2019 r. Można też kolejny raz utrzymać stawki podwyższone – ale trudno to będzie politycznie obronić. Oponenci mogą argumentować, że bardzo dobra koniunktura i uszczelnianie podatków, którym MF lubi się chwalić, przynoszą wymierne efekty w postaci dodatkowych miliardów złotych w budżecie. Nie ma więc powodu, żeby utrzymywać stawki „ratunkowe” (decydując w 2010 r. o podwyżce, rząd PO-PSL argumentował, że ma to ochronić Polskę przed spiralą zadłużenia).
Kondycja budżetu faktycznie nie uzasadnia utrzymywania wyższego VAT. Według opublikowanych wczoraj przez Ministerstwo Finansów danych wpływy z tego podatku wyniosły w 2016 r. niemal 157 mld zł, przekraczając plan z ustawy budżetowej o 9,3 proc. Samo ministerstwo twierdzi, że duży udział w tym wzroście miało uszczelnienie systemu. Co więcej, niektórzy przedstawiciele MF stawiają obecne efekty poprawy ściągalności w opozycji do łatwych – jak mówią – i preferowanych przez poprzedni rząd rozwiązań w postaci podwyższania podatków.
– Rzeczywiście, sytuacja w budżecie jest tak dobra, że jeśli nie teraz, to kiedy wracać do niskich stawek? Budżet stać na taki prezent, przynajmniej teoretycznie – uważa Mateusz Sutowicz, ekonomista Banku Millennium. Ale zaraz dodaje, że nie sądzi, by rząd się na taki prezent zdecydował. Powrót do niższego VAT oznacza spadek dochodów o ok. 7 mld zł rocznie. To mniej więcej jedna trzecia rocznego finansowania programu „Rodzina 500 plus”. Efekty poprawy ściągalności – tak widoczne w budżetowych wynikach za 2017 r. – mogą być trudne do powtórzenia w tym i w przyszłym roku. A i tempo wzrostu gospodarczego może nieco osłabnąć i przestać tak silnie wspierać państwową kasę.
Reklama
– W tym kontekście obniżka VAT byłaby pozytywną niespodzianką. Ale to będzie decyzja polityczna, nie ekonomiczna, więc nie można jej do końca wykluczyć – mówi ekonomista.
Powrotu do niższej stawki trudno bronić argumentami ekonomicznymi. Pobudzenie konsumpcji? Nie jest potrzebne, bo wystarczająco mocno podgrzewają wzrost płac i wysokie transfery społeczne. Zmniejszenie obciążeń dla polskich rodzin? Owszem, ale w warunkach rosnących dochodów do dyspozycji utrzymanie wyższego VAT łatwo przełknąć i jego obniżki gospodarstwa domowe mogą nawet nie zauważyć. Na dodatek, wracając do niższej stawki, rząd zachowałby się procyklicznie, czyli zaaplikowałby gospodarce dodatkowy fiskalny dopalacz w warunkach gospodarczego wzrostu.
– Lepiej ruch taki zachowywać na gorsze czasy, gdy gospodarka zwalnia i potrzebuje jakiegoś impulsu do podtrzymania wzrostu. Dziś taka stymulacja byłaby niepotrzebna – twierdzi Marcin Luziński, ekonomista banku BZ WBK. I dodaje, że jedyny powód, dla którego rząd mógłby się zdecydować na niższy VAT, to troska o własną wiarygodność: nie da się w nieskończoność utrzymywać rozwiązania, które miało być tymczasowe.
Przedstawiciele resortu finansów, z którymi o tym rozmawialiśmy, podkreślają, że na razie nie podjęto nawet dyskusji na ten temat. Z nieoficjalnych informacji wynika, że nie da się jednak wykluczyć trzeciego wariantu, który mógłby pogodzić oba z pozoru sprzeczne rozwiązania. Dałoby się obniżyć podstawową stawkę VAT z 23 do 22 proc., utrzymując jednocześnie budżetową neutralność. Jak? Dokonując na przykład przesunięć w opodatkowaniu towarów i usług, które dziś są obłożone 5- lub 8-procentowym VAT. Resort i tak pracuje nad matrycą VAT – czyli nowym przyporządkowaniem poszczególnych towarów i usług do stawek.

>>> Czytaj też: Mamy 25,4 mld zł deficytu. To najlepszy wynik od 2009 roku