W zamian za zgodę na wyjazd rząd oferuje 3,5 tys. USD i bilet lotniczy.

"Więzienie czy deportacja? Co byś wybrał?", "Czy deportowałbyś mnie, gdybym był biały?" - głosiły banery trzymane przez protestujących o pomalowanych na biało twarzach. "Deportacja zabija", "Nie jesteśmy przestępcami. Jesteśmy uchodźcami" - skandował tłum.

Uczestnicy demonstracji zaapelowali do władz Rwandy, jednego z najbliższych afrykańskich sojuszników Izraela, o zaniechanie współpracy w tej kwestii z władzami w Tel Awiwie.

Migranci oraz ich stronnicy alarmują, że wyjazd do Rwandy czy Ugandy naraziłby migrantów na bezpieczeństwo. Zaznaczają, że migranci nie mieliby w tych krajach żadnych praw i byliby zmuszeni do ucieczki przez Sudan czy Libię do Europy. Migranci twierdzą, że nie chcą osiedlać się na stałe w Izraelu; chcą pozostać w tym kraju w charakterze uchodźców dopóki nie ustabilizuje się sytuacja w ich ojczyznach. Jednak, jak donoszą osoby, które już opuściły Izrael, większość migrantów udaje się właśnie do Rwandy.

Reklama

W Izraelu przebywa ok. 40 tys. migrantów, pochodzących w większości z Erytrei i Sudanu, którzy twierdzą, że uciekli przed niebezpieczeństwem. Oba kraje mają niechlubną historię, jeśli chodzi o przestrzeganie praw człowieka.

Izrael utrzymuje, że większość migrantów to migranci ekonomiczni. Twierdzi też, że migranci zmienili południowe przedmieścia Tel Awiwu w slumsy.

Krytycy planu deportacyjnego nazywają go nieetycznym i uważają, że stanowi on plamę na wizerunku Izraela. Rząd twierdzi, że nie ma obowiązku przyjmowania migrantów. Zapewnia też, że podjął kroki, mające zapewnić, że nie dzieje się im krzywda. Z planu deportacyjnego są wyłączone kobiety, dzieci i rodziny. (PAP)