Prezydent Francji Emmanueal Macron i niemiecka kanclerz Angela Merkel zgadzają się co do tego, że ich celem jest zwiększenie odporności i elastyczności strefy euro, ale tradycyjnie spierają się o to, jak je osiągnąć. Czy ekonomiści z obu krajów mogą rozwiązać ten problem za nich? Spróbują, ale osiągnięcie porozumienia będzie trudne.

Miesiąc temu grupa 14 francuskich i niemieckich ekonomistów przedstawiła wspólnie szczegółową koncepcję, która miała na celu zmniejszenie politycznych rozbieżności pomiędzy oboma krajami. Głównym punktem projektu jest przekonanie, że strefa euro potrzebuje połączenia rynkowej dyscypliny i podziału ryzyka, które zredukują jej podatność na finansowe szoki.

W zeszłym tygodniu wyraźny sprzeciw wobec niego zgłosiła grupa włoskich ekonomistów, co pokazało, jak burzliwa będzie to debata. Włosi przekonują, że niemiecko-francuska propozycja jest daleka od wzmocnienia stabilności w strefie euro, bowiem zwiększa ryzyko powstania chaosu finansowego spowodowanego nałożeniem zbyt wysokich wymagań wobec słabszych państw strefy.

Ich krytyka koncentruje się wokół dwóch głównych punktów. Pierwszy odnosi się do znajdującego się we francusko-niemieckiej propozycji mechanizmu restrukturyzacji długu, który miałby zostać wprowadzany w przypadku ubiegania się któregoś kraju o pomoc finansową. Włosi twierdzą, że jeśli regulacje będą zbytnio zaostrzone, to mogą prowadzić do realizacji „samospełniającej się przepowiedni”, prowadzącej do zmuszenia inwestorów do ucieczki z bardzo zadłużonych krajów.

Reklama

Włosi sprzeciwiają się także proponowanym zasadom dotyczącym upadłości banków: autorzy francusko-niemieckiego dokumentu chcieliby, żeby strefa euro była bardziej rygorystyczna w dążeniu do zapobieganiu finansowania rządów. Twierdzą, że istnieje ryzyko, że stosowanie mechanizmu „bailing in” wobec inwestorów w mało stabilnych rynkowych warunkach może prowadzić do wywołania powszechnej paniki finansowej.

Który zespół naukowców ma rację? Koncepcja oparta o „redukcję ryzyka”, którą promują Francuzi i Niemcy, wydaje się być zasadniczo rozsądna. Strefa euro musi wziąć pod uwagę możliwość restrukturyzacji państwowego zadłużenia, zanim zaoferuje państwom członkowskim finansowe wsparcie. Jest to nie tylko sposób na zapobiegnięcie ratowaniu prywatnych wierzycieli za pomocą publicznych pieniędzy, ale daje także mocno zadłużonym krajom (mam na myśli Grecję) szansę na nowy start.

Mechanizm restrukturyzacji państwowego długu nie powinien być zbyt sztywny. Niemiecka Rada Ekspertów Gospodarczych zarekomendowała na przykład ustalenie progów zadłużenia, po których przekroczeniu kraj ubiegający się o pomoc finansową powinien zostać zmuszony do restrukturyzacji. Pomysł ten ignoruje prosty fakt, że istnieje wiele czynników determinujących stopień równowagi zadłużenia, takich jak poziom stóp procentowych, odsetek zagranicznych obligacji w rękach krajowych inwestorów lub średni okres ich zapadalności. Francusko-niemiecka propozycja odrzuca takie uproszczone czynniki uruchamiające wprowadzenie mechanizmu. Zamiast tego zakłada wprowadzenie bardziej ogólnych, które mają być oparte o dane i przejrzyste ramy, które określają kiedy dług musi zostać zrestrukturyzowany. Ograniczyłoby to politykom pole do interwencji typu „przedłużania programów i sprawiania pozorów”, które były tak szkodliwe dla Grecji.

>>> Czytaj także: Jutlandzki boom gospodarczy. Dlaczego Duńczycy są bogatsi niż kiedykolwiek w historii?

Włosi mają rację, że przy ustalaniu, kiedy należy nakładać straty na posiadaczy obligacji, powinna istnieć pewna swoboda (propozycja francusko-niemiecka ma na celu jej ograniczenie). Jednak jak pokazał kryzys bankowy we Włoszech, zasady te mogą być nadużywane. Włoski rząd i tamtejszy bank centralny robiły wszystko co w ich mocy, by uniknąć wprowadzania mechanizmu „bail-in” wobec posiadaczy obligacji dwóch weneckich banków, nawet pomimo tego, że ci pożyczkodawcy byli zbyt mali by wywołać kryzys. Wprowadzenie wobec nich kolejnego planu ratunkowego skompromitowało unijną procedurę postępowania w przypadku upadłości banków. Francusko-niemieccy ekonomiści słusznie domagają się ściślejszego stosowania zasad.

Prawdziwą słabością francusko-niemieckiej propozycji jest to, że nie idzie ona wystarczająco daleko w kwestii tzw. podziału ryzyka. Weźmy na przykład plan utworzenia stabilizacyjnego funduszu, który miałby zapewnić krajom doznającym gospodarczych szoków możliwość skorzystania z pomocy zaprzyjaźnionych rządów. Francusko-niemiecka grupa ekonomistów proponuje, by roczny wkład państw do tego funduszu wynosił 0,1 proc. ich PKB. To wystarczająca kwota by pomóc małemu państwu członkowskiemu, ale zbyt mała, w przypadku krajów takich jak Włochy i Francja. Fundusz powinien mieć zdolność zaciągania pożyczek na rynku, ale w projekcie jest to wyraźnie wykluczone.

Podobnie w sektorze bankowym francusko-niemiecki plan wzywa do utworzenia wspólnego systemu gwarancji depozytów, który chroniłby depozytariuszy ze wszystkich państw strefy euro. Stworzenie wspólnej strefy bezpieczeństwa jest niezbędne do tego, by kraje członkowskie nie musiały same radzić sobie z kryzysami bankowymi. Jednakże propozycja wymaga od Europejczyków indywidualnej wyceny wysokości składki ubezpieczeniowej dla każdego kraju.

System miałby być uruchamiany tylko wtedy, gdy odpowiednie krajowe fundusze zostają wyczerpane. Może to prowadzić do sytuacji, w której niektóre systemy bankowe staną się niekonkurencyjne i utrwalić problem ich rozdrobnienia. Strefa euro powinna ograniczyć ryzyko w systemie bankowym, na przykład poprzez zmniejszenie wartości zagrożonych kredytów i stopniowe zmniejszanie ekspozycji pożyczkodawców na państwowy dług. Po osiągnięciu wystarczających postępów należy jednak jak najszybciej wprowadzić wspólny system gwarancji depozytów.

Włoscy ekonomiści powinni oczekiwać od strefy euro większego podziału ryzyka. Pociągałby on jednak za sobą potrzebę redukcji ryzyk na poziomie krajowym w porównaniu do tego, co oni (albo włoski rząd) są w stanie zaakceptować.

Niewygodna prawda jest jednak taka, abstrahując od akademickich argumentów, że obie powyżej zarysowane koncepcje idą ze sobą w parze. Im bardziej oba członkowskie kraje będą w stanie je zaakceptować, gdy negocjacje się rozpoczną, tym lepiej dla strefy euro jako całości.

>>> Polecamy: Alarm w Berlinie. Niemcy boją się przejmowania firm i technologii przez Chiny