Do głosowania uprawnionych jest ponad 50 mln obywateli. Jednocześnie odbędą się wybory władz dwóch wielkich regionów - stołecznego Lacjum i Lombardii.

Parlament zostanie wybrany według przepisów nowej ordynacji zwanej Rosatellum od nazwiska jej pomysłodawcy, deputowanego Ettore Rosato. Jest to system w jednej trzeciej większościowy, a w dwóch trzecich proporcjonalny.

Na pięcioletnią kadencję rozwiązanego pod koniec grudnia parlamentu przypadły trzy rządy - Enrico Letty, Matteo Renziego i obecnego premiera Paolo Gentiloniego - oraz podejmowane przez nie działania na rzecz wyprowadzenia kraju z najcięższego w okresie powojennym kryzysu gospodarczego.

Ostatnim dniom przed wyborami towarzyszy nastrój niepewności, który - jak podkreślają komentatorzy - nie minie wraz z końcem głosowania, lecz utrzyma się, jeśli potwierdzą się prognozy, że głosowanie przyniesie polityczny pat i poważne problemy z powołaniem rządu.

Reklama

Tym samym może dojść do powtórzenia sytuacji z 2013 roku, gdy z wynikiem 29,5 proc. wygrała koalicja centrolewicy, o niespełna pół punktu procentowego wyprzedzając centroprawicę. W rezultacie przez prawie dwa miesiące trwał powyborczy impas, który rozwiązał dopiero ówczesny prezydent Giorgio Napolitano.

Także obecnie prognozowany rozkład głosów zapowiada niewielkie różnice procentowe, które wykluczają możliwość samodzielnego utworzenia rządu przez zwycięzcę. Wszystko wskazuje na to, że wyłoniony zostanie parlament, którego prace będą faktycznie zablokowane z powodu układu sił i silnej polaryzacji.

Przepisy zabraniają publikacji sondaży w ostatnich 15 dniach przed wyborami. Według badań opinii opublikowanych przed wejściem zakazu w życie największe poparcie, powyżej 30 proc., uzyska koalicja sił centroprawicy pod wodzą byłego trzykrotnego premiera Silvio Berlusconiego. Blok ten tworzy jego macierzysta partia Forza Italia, Liga Północna oraz ugrupowanie Bracia Włoch. Ze wszystkich sondaży wynika, że sojusz tych partii, których politycy utworzyli w przeszłości trzy rządy Berlusconiego, bez większej koalicji nie powoła stabilnego gabinetu.

Idący sam do wyborów antysystemowy Ruch Pięciu Gwiazd komika Beppe Grillo otrzyma około 30 proc. głosów, a Partia Demokratyczna wraz z sojusznikami z mniejszych frakcji może liczyć na 27 proc. głosów.

Prognozy te potwierdzają także późniejsze sondaże, publikowane przez niektóre media w zakamuflowanej formie jako rezultaty wyścigów końskich lub samochodowych albo nawet konklawe.

Sytuację utrudnia fakt, że liderzy trzech bloków i ugrupowań nie są skłonni do zawarcia szerokiego porozumienia i wykluczają wielkie koalicje. Nie chce jej ani Berlusconi, ani kandydat Ruchu Pięciu Gwiazd na premiera Luigi Di Maio, ani Renzi - lider Partii Demokratycznej. Ten ostatni podkreśla, że jego partia nie zawiąże koalicji z "ekstremistami", jak nazywa Ligę Północną i ruch Grillo.

Ostatnie dni przed wyborami upływają pod znakiem walki o głosy niezdecydowanych wyborców, stanowiących ok. 35 proc. elektoratu.

Berlusconi powtarza, że dla jego bloku to szansa na uzyskanie 45 proc. głosów, których potrzebuje, by przejąć władzę. Lider Forza Italia jest jednocześnie świadom groźby impasu, o czym świadczą jego słowa, że jedynym rozwiązaniem w razie braku większości parlamentarnej będzie ponowne rozpisanie wyborów przez prezydenta Sergio Mattarellę. "Włosi są inteligentni i za drugim razem zagłosują na nas" - argumentuje Berlusconi.

Wśród obserwatorów dominuje jednak przekonanie, że szef państwa nie zdecyduje się na ten radykalny krok zagrażający stabilności kraju.

Jedną z dyskutowanych, nieoficjalnych hipotez, o czym piszą eksperci na portalu Termometro Politico, jest rząd prezydencki, który jako jedyny miałby szansę na poparcie parlamentarnej większości. Utworzyć mogłaby go Partia Demokratyczna wraz z Forza Italia i małym ugrupowaniem centroprawicy Noi con Italia oraz grupą polityków z innych frakcji.

Inna rozważana opcja w związku z realną groźbą impasu to pozostanie Gentiloniego na stanowisku premiera również po wyborach i wypracowanie ponadpartyjnej platformy poparcia dla niego. Będzie to trudne zadanie, biorąc pod uwagę spadające w ostatnich miesiącach poparcie dla partii rządzącej i wewnętrzne podziały, do których w niej doszło. To zdaniem komentatorów rezultat zmęczenia obywateli rządami centrolewicy.

Premier nie odrzuca rozwiązania określonego przez media jako "Gentiloni po Gentilonim". Zastrzegł jednak, że musiałby być to rząd kontynuujący reformy. Podkreśla, że zdaje się na prezydenta Mattarellę. Po spotkaniu z kanclerz Niemiec Angelą Merkel premier zapewnił zaś na ich wspólnej konferencji prasowej: "Po wyborach Włochy będą miały rząd i sądzę, że będzie on stabilny". "Nie ma żadnego ryzyka, że we Włoszech powołany zostanie rząd wyrażający poglądy populistyczne i antyeuropejskie" - dodał.

Z Brukseli płyną jednak głosy zaniepokojenia perspektywą braku stabilnego rządu w jednym z największych krajów UE. Najdobitniej wyraził te obawy przewodniczący Komisji Europejskiej Jean-Claude Juncker, mówiąc: "Musimy przygotować się na najgorszy scenariusz, czyli rząd we Włoszech, który nie będzie mógł sprawnie działać".

Gdy słowa te wywołały we Włoszech falę polemik i irytację rządu, Juncker tłumaczył dzień później dziennikarzom w Brukseli: "Zostałem źle zrozumiany, nie martwię się o Włochy". Słowa te uznano za zamknięcie "dyplomatycznego incydentu" między Junckerem a rządem w Rzymie.

Tymczasem krótko później szef Parlamentu Europejskiego Antonio Tajani, zaufany współpracownik Berlusconiego i współzałożyciel Forza Italia, ocenił, że UE "obawia się" zwycięstwa Ruchu Pięciu Gwiazd. Tym samym Tajani posłużył się narracją Berlusconiego, który ten antysystemowy, uważany za populistyczny ruch Grillo nazywa "największym zagrożeniem dla Włoch od zakończenia wojny". Na trzy dni przed wyborami Tajani oficjalnie ogłosił decyzję o tym, że w razie zwycięstwa centroprawicy gotów jest powrócić do włoskiej polityki, czyli kandydować na premiera. Jego kandydaturę przez kilka miesięcy forsował Berlusconi.

Ostatni miesiąc przed wyborami charakteryzowały napięcia i incydenty na ulicach miast. Klimat ten rozpaliły czy - jak podkreślała prasa - "zatruły" wydarzenia w mieście Macerata, gdzie zdeklarowany zwolennik skrajnej prawicy zaczął strzelać do ciemnoskórych imigrantów na ulicach, by - jak mówił - pomścić śmierć 18-latki zamordowanej przez gang Nigeryjczyków.

Przez kraj przetoczyły się manifestacje przeciw rasizmowi i odradzającemu się - według lewicy - faszyzmowi. Manifestowali także zwolennicy skrajnej prawicy, w tym neofaszystowskiego ugrupowania Forza Nuova oraz środowisk skrajnej lewicy. Dochodziło do starć demonstrantów obu stron z siłami bezpieczeństwa.

Jednocześnie władze zabiegają o jak najwyższą frekwencję w wyborach. MSW ogłosiło, że wszystkim, którzy zagłosują w swoich okręgach, przysługiwać będą zniżki na podróż samolotem, koleją, promem i autostradą. Aby je uzyskać, trzeba wziąć zaświadczenie z komisji wyborczej o oddaniu głosu.

Z Rzymu Sylwia Wysocka (PAP)